Poczuł delikatne szarpnięcie i niepewnie otworzył oczy. Spojrzał na zmartwioną twarz swojej towarzyszki, podniósł się lekko i złapał ją delikatnie za kark przyciągając ją przy tym do siebie. Następnie przybliżył swoje wargi do jej ust i złożył na nich pocałunek, by znów upaść na ziemię. Chciał znów zasnąć, ale Stephanie mu nie pozwoliła.
- Musimy iść. - Pociągnęła go za ramię.
Niechętnie wstał i rozejrzał się ze strachem. Przypomniał mu się wczorajszy wieczór. Przypomniała mu się straszna wieść jaką zostawił po sobie Michael.
Westchnął. - Przepraszam. Nie wiem czemu to zrobiłem. - Powiedział cicho.
- Nie przepraszaj. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Ja wiem.Zapakowali w plecak Stefka oraz trochę jedzenia, założyli kaptury i ruszyli w stronę mostu. Mijali mnóstwo takich samych ludzi, z takimi samymi wyrazami twarzy.
Ubrani na czarno nastolatkowie wyglądali zupełnie inaczej niż biały tłum.
Nikt nie rozmawiał. Jedyny słyszalny dźwięk to przejeżdżające samochody i stukot wysokich obcasów kobiet.
Wzrok 'innych' skupiał się na oddalonym o kilka kilometrów, wysokim moście. Przyspieszyli kroku, z nadzieją patrząc na piękną dla nich budowlę.
Liczyli na to, że znajdą tam odmieńców. Ludzi, którzy nie boją się być sobą. Liczyli, że znajdą kogoś kto ich zrozumie w tym pustym tłumie jednakowych charakterów.
Żwawym krokiem minęli szary sklep i skręcili w kolejną ulicę. Nagle usłyszeli wycie syren policyjnych. Szybko wpadli do pierwszego lepszego butiku, starając się jak najlepiej ukryć.
Wystrój sklepu był co najmniej niecodzienny.
W całym pomieszczeniu panował niesamowity przepych. Prócz drzwi wejściowych, znajdowały się tam jeszcze dwie pary przejść. Meble poustawiane były bez ładu, nie pasowały do siebie kształtem i kolorem. Wyglądało to tak jakby każdy z nich kupiony był na rynku, w inny dzień tygodnia i od innego sprzedawcy. Ściany były obłożone tapetami w przeróżne wzorki. Przy suficie wisiał wielki, kolorowy żyrandol w kształcie litery 'P'*, a pod nim stał szklany stolik, na drewnianej, rzeźbionej nóżce. Wszystko było zakurzone i zaniedbane, ale posiadało niesamowity klimat. Chłopak od razu poczuł, że znaleźli się we właściwym miejscu i zdecydowanym ruchem zdjął nakrycie głowy. Steph spojrzała na niego niepewnie, ale potem poszła w jego ślady. Ruszyli w stronę starego blatu, na którym leżała kasa fiskalna, ale zatrzymał ich cichy dźwięk dobiegający z rogu pokoju. Siedziała tam dziewczyna o czerwonych włosach i niebieskich oczach. W rękach trzymała małą harmonijkę i próbowała coś zagrać. Nie patrzyła na przbyszów, skupiała się jedynie na instrumencie.
Nash chrząknął.
- Przecież was widzę. Nie jestem ślepa. Co tu robicie? - Zapytała oschle.
- Wróciliśmy stamtąd, skąd się nie wraca.
Dziewczyna przestała wpatrywać się w przedmiot i spojrzała na nich ze zdziwieniem. - Jak?
- Po prostu. Jakoś tak wyszło. - Uśmiechnął się Nash.
- Zaprowadze was do naszej głównej siedziby. Każda ręka jest potrzebna, żeby stworzyć rebelie. - Dziewczyna zmieniła ton i wstała. - Jestem Melanie, ale mówcie mi Mel. - Podeszła do przybyszów i podała każdemu z nich rękę. - Muszę sprawdzić wasz plecak.
Nash zdjął czarną torbę z pleców i postawił na zakurzonym blacie.
Czerwono włosa otworzyła go i po kolei wyjmowała każdą rzecz. W końcu natrafiła na pluszowego misia, przyjrzała mu się dokładnie, po czym odłożyła go na blat oczami do dołu. Wyszła przez jedne z drzwi bez słowa i po chwili wróciła z małą, lekko podbrudzoną szmatką. - Muszę zawiązać temu miśkowi oczy jeśli chcesz wejść z nim do bazy. - Spojrzała na dziewczynę z uśmiechem. - Radziłabym Ci, żebyś zawsze tak robiła.
- Czemu? - Stephanie niepewnie odebrała od niej Stefka.
- Ściany mają uszy, a miśki mają oczy. Rząd jest wszędzie.Wszędzie.
*'P' od słówka 'peace' - pokój/spokój