VII

48 3 0
                                    

Kolejny dzień, był kolejnym wyczekiwaniem do upragnionego spotkania z dziewczyną. Nie miałem pomysłu jak mogę wykorzystać te kilka godzin, dlatego też zrobiłem sobie maraton z "Agentami tarczy".

Nawet się nie obejrzałem a już musiałem wyjść, szybko przebrałem się i wybiegłem z domu.

Nie było jej... Czekałem już pół godziny, a jej nadal nie było. Bałem się, że znów uciekła, nie wiadomo gdzie i na ile.

Nie tracąc więcej czasu pobiegłem do jej domu..

-Co ty tu robisz? - to były pierwsze słowa jakie od niej usłyszałem.

-Yyy... nie biegałaś dziś, i pomyślałem, że znowu zniknęłaś.

-Nie. Po prostu dziś stwierdziłam, że zrobię sobie wolne i poleniuchować. - spojrzała na mnie intensywnie się przyglądając, ja też nie próżnowałem a kiedy mój wzrok z jej twarzy przeniósł się na jej "ubranie" poczułem jak mój kolega ożywa... - Czy ty... się o mnie martwiłeś?

-Tak, to znaczy nie... Po prostu... okej masz mnie martwiłem się - jąkałem się. Starałem się nie patrzyć na to co znajdowało się poniżej jej szyi, jednak jako mężczyzna nie mogłem się od zerknięcia to na jej talię, nogi... i jeszcze innych bardzo kobiecych stref.

-Dziękuję nic mi nie jest. Jak chcesz to wejdź i poczekaj na mnie ja się tylko ubiorę. - powiedziała w końcu mając w oczach radosne ogniki. Czyżby śmiała się z mojego zachowania?

-Okej.

Wybiegła szybko po schodach, a ja oczywiście odprowadziłem ją wzrokiem. Kiedy już zniknęła udałem się do salonu, który nie zmienił się prawie w ogóle od czasów dzieciństwa, nie licząc wielkiej plazmy na ścianie na której za czasów naszej przyjaźni było pełno rodzinnych zdjęć. Teraz zostało może ze trzy w tym tylko te które przedstawiały Izabell. Wyglądało to tak jakby próbowano zapomnieć o dziewczynie jak i zmarłym mężczyźnie. Jakby chciano wymazać ich z tej "rodziny" jeśli można ją tak nazwać...

Usiadłem na sofie nie chcąc już dłużej roztrząsać czyjeś rodzinne problemy.

Po chwili usłyszałem jak ktoś wchodzi do domu, a z góry szybko zbiegła dziewczyna.

-Co się... -zasłoniła mi ręką usta.

-Ciii... Nie mogą cię usłyszeć - mówiła śmiertelnie poważnie, patrząc mi prosto w oczy. - Ja zaraz tu wrócę poczekaj.

Kiwnąłem głową, na znak że się zgadzam.

Starałem się nie słuchać krzyków dochodzących z pomieszczenia na dole, ale się nie dało. Nie rozumiałem też powodu tej krótkiej wymiany zdań, po co tak bardzo upierać się, aby ktoś coś przymierzył? W końcu do pokoju wpadła zdenerwowana szatynka. Przyłożył sobie palec do ust, jako znak, że mamy być cicho. Chwyciła za moje dłoń, przez co przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Usiedliśmy na szeroki parapecie, który w pewnym sensie robił za coś w rodzaju kanapy.

-Co ty zrobiłaś tej kobiecie, że się tak wściekła? - zapytałem, zbyt ciekawy, by ugryźć się w język - W jej słowach było tyle gniewu, i kierowała je do ciebie, swojej córki.

-Co jej zrobiłam? Hmm... niech pomyślę. Na przykład urodziłam się. "Zabiłam" ojca. "Spowodowałam" chorobę siostry? Jestem sobą? Chyba nie ma dokładnej przyczyny.

-Jak to zabiłaś ojca - dążyłem temat, pragnąc aby w końcu się otworzyła, tak do końca.

-Nie chcę o tym rozmawiać, może kiedyś ci opowiem. Ale wiedz jedno to kłamstwo.

-A co z chorobą?

-No więc kiedy miałam 7 lat, a ona 5, zaraz po śmierci ojca. Wzięłam ją na dwór, żeby dać małą cząstkę ojca. To był początek lata, więc noce były jeszcze zimne. Była zrozpaczona, a ja chciałam żeby o tym nie myślała. Mówiłam o gwiazdach i gwiazdozbiorach...

HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz