-Przychodzisz w sobotę?
-Nie dam rady.
Zdziwiony uniósł brew. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by Zoro odmówił nadgodzin. Zwykle pierwszy zaklepywał listę, twierdząc, że i tak nie ma, co robić w domu.
Widząc skonsternowane oblicze partnera pospieszył z wyjaśnieniami.
-Postanowiłem skorzystać z twojej rady.
-Randka?
Skrzywił się. Zaczynali wkraczać na bardzo grząski grunt. Chociaż... Sama idea randki nie była taka zła. Problem w tym, że do tego zwykle potrzebne są dwie osoby, a nikt odpowiedni jakoś nie jawił się na horyzoncie. Nie zamierzał jednak wtajemniczać Mihawka w swoje problemy uczuciowe, dlatego rzucił tylko:
-Nie. Kurs gotowania.
Brew Jastrzębiookiego powędrował jeszcze wyżej. Jedynie wrodzona powściągliwość powstrzymała go przed bardziej obrazowym skomentowaniem, tego, co przed chwilą usłyszał. Zoro doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie stracił, w oczach partnera, dość sporo punktów męskości i, że musi wyjaśnić swoje słowa. Na komendzie istniało niepisane prawo wedle, którego albo jesteś macho, albo nie masz życia. Tym bardziej, więc, ukrywał się ze swoją orientacją.
-Sam powiedziałeś, że powinienem nauczyć się gotować. A chyba lepiej robić to pod okiem kogoś, kto ma o tym wszystkim jakieś pojęcie i, w razie, czego, zapobiegnie katastrofie.
-Powiedziałem też, że mógłbyś znaleźć sobie dziewczynę. – Wyjaśnienie nie bardzo go przekonało.
-To nie takie proste – odpowiedział oględnie. – Zresztą nauka gotowania to rozwiązanie długodystansowe. W przeciwieństwie do przelotnych romansów – wyrzucił z siebie jednym tchem. Liczył, że użycie skomplikowanego, jak na niego, słownictwa w jakiś sposób rozproszy Mihawka. Żałował, że w ogóle zaczął ten temat. Mógł najzwyczajniej skłamać. Mało to kumpli wymigiwało się od nadgodzin z powodu chorego ojca, dziadka matki, psa sąsiada? Problem w tym, że on nie był facetem tego rodzaju. U niego, co w głowie to na języku. Zresztą nauczył się nie wstydzić, ani nie żałować swoich decyzji. Tylko czasem wyjaśnienie tego komuś... Zwłaszcza, jeśli ten ktoś był dla niego autorytetem. Nie zawsze to zadanie należało do łatwych. Podobnie było, kiedy wyjaśniał swojemu przybranemu ojcu, że wnuków to on się raczej nie doczeka. W końcu jakoś to przebolał. Ciekawe czy tym razem też będzie mieć tyle szczęścia... -Skoro tak twierdzisz. – Postanowił odpuścić. Młody coś przed nim ukrywał. Teraz tylko musiał się zastanowić czy na pewno obchodzi go, co. Nigdy nie należał do ludzi, którzy chcą znać wszystkie sekrety innych. Więcej. Zwykle inni ludzie go nie obchodzili. Roronoą zainteresował się z kilku powodów. Skoro już tak się stało, to czy istniał jakikolwiek powód, dla którego miałby to zainteresowanie utracić? I czy potrzebuje jeszcze jakichś informacji by je utrzymać? Na takie pytania nie ma, co odpowiadać w pośpiechu. Postanowił nad tym pomyśleć. – Tylko nie wysadź szkoły.
-Postaram się. –Ani przez chwilę nie pomyślał, że to koniec tematu. Dalsza część nastąpi. Prędzej czy później. Nie zamierzał się jednak tym przejmować. Zamiast tego zaczął zbierać swoje rzeczy. Musiał przecież iść na zakupy! W regulaminie kursu było jasno napisane, że wstęp tylko z własnym fartuchem i ścierką. O ile jakąś szmatę do wycierania znalazłby, gdzieś w zakamarkach nieużywanych szafek, to fartuch stanowił większe wyzwanie. Zwłaszcza, że ostatni raz widział coś takiego w podstawówce, na pani kucharce, która pomagała jemu i jego przyrodniej siostrze nie umrzeć z głodu. Można powiedzieć, że antytalent kucharski wyniósł z domu. W związku z tym nie miał nawet pojęcia gdzie szukać tego niezbędnego elementu garderoby. Liczył, że gdzieś w centrum handlowym, psim swędem, uda mu się, w miarę szybko zlokalizować owy przedmiot. Kilkugodzinne łażenie po sklepach nie należało do jego ulubionych zajęć.
CZYTASZ
Kurs gotowania
FanfictionSanji, z braku funduszy na dalszą egzystencję, postanawia poprowadzić kurs gotowania dla opornych. Zoro, z różnych powodów, na owy kurs się zapisuje.