Nie

394 44 7
                                    

Na wstępie wieeelkie podziękowania ślę w stronę KokutoYoru za betowanie tego dziaUa twórczości innej. Dziękuję!

Należy Ci się za to beczka sake :).


- Tak, Nami-san? - Z niepokojem wpatrywał się w kobietę. Nie wyglądała najlepiej. Jakby ostatnio płakała. Dużo i często. - Stało się coś? - Głupie pytanie. Na pewno się stało. Inaczej ona nie stałaby tu teraz i nie patrzyła na niego tym wzrokiem. W końcu, ostatnimi czasy, nie należał do jej ulubieńców.

- Sanji-kun... - Odezwała się w końcu. - Nie wiem, czy powinnam ci to mówić... Bo... Chodzi o Zoro...

Na dźwięk tego imienia automatycznie się spiął. To, co zaraz miał usłyszeć, nie mogło być dobre.

- On... - Zagryzła wargę. - On...



Zapukał, ale nie dostał odpowiedzi. Chwilę stał przed drzwiami, zastanawiając się, co powinien w takiej sytuacji zrobić. W końcu postanowił, że jednak wejdzie. Przecież go nie wyrzuci.

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a on, z duszą na ramieniu, wszedł do środka. To, co zobaczył, sprawiło, że na moment zabrakło mu tchu.

Zoro leżał na łóżku opleciony masą rurek podłączonych do dziwnych przyrządów, których dokładnego przeznaczenia nawet się nie domyślał. Walcząc z chęcią ucieczki, podszedł do łóżka, by przerazić się jeszcze bardziej. Zoro... Wyglądał tak żałośnie jak jeszcze nigdy, nawet tego feralnego dnia, kiedy wszystko poszło się jebać. Blady i wymizerowany, niemal ginął wśród śnieżnobiałej pościeli, z którą zlewał się opatrunek, zasłaniający lewą stronę jego twarzy. Sanji wiedział, co było pod spodem. Czy może raczej - czego nie było. Nami-san zdążyła go o tym poinformować, nim wstrząsnął nią szloch i uciekła z sali zostawiając go sam na sam z najgorszą wiadomością, jaką w życiu usłyszał.

Zoro był w szpitalu.

Nawet nie próbował się oszukiwać, że chodzi o jakąś pierdołę. Widział reakcje Nami-san. Wiedział, w jakim zawodzie pracował Roronoa. Dodanie dwa do dwóch nie było trudne. Miał tylko nadzieję, że nie było aż tak źle, jak myślał. Niepewność nie dałaby mu żyć, dlatego niemal od razu pojechał odwiedzić Zoro. W ogóle nie zastanawiając się nad tym, czy on będzie chciał go widzieć.

- Cześć. - Po chwili wahania usiadł na pobliskim taborecie i chwycił mężczyznę za rękę, ignorując fakt, iż Zoro był nieprzytomny. A może tylko spał? Wołałby, żeby jednak spał.

Dłoń Zoro była zimna. Niemal tak samo jak jego.

- Wiesz? Nie w takich okolicznościach chciałem cię znów spotkać... - Umilkł, nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. Nie chciał przepraszać, nie będąc pewnym, że Zoro go słyszy. A był zbyt załamany na gadanie o pierdołach. Dlatego też milczał, ani na moment jednak nie wypuszczając z uścisku dłoni mężczyzny.

Nie wiedział, ile tak siedział, ale musiało minąć sporo czasu, bo kręgosłup mu zesztywniał. Próbując się przeciągnąć, usłyszał nieprzyjemny chrupot i aż się skrzywił, kiedy błysk bólu przeszył jego ciało. A Zoro nadal się nie obudził. Nie przyszedł też żaden lekarz, żeby sprawdzić, co u pacjenta. Dlatego, z jednej strony, czuł się zaniepokojony, zaś z drugiej, ten olewatorski stosunek trochę go uspokajał. Bo gdyby było naprawdę źle, ktoś by się zainteresował stanem Roronoy. Mimo to... Zaczął szukać wymówki, która pozwoliłaby mu na zaczerpnięcie wiedzy na temat stanu zielonowłosego. Może, gdyby podał się za jakiegoś dalszego kuzyna... Tylko czy oni nie będą tego jakoś sprawdzać? Czy może...

Kurs gotowaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz