Z jakiegoś powodu Sanji obudził się szczęśliwy. Zupełnie jakby, w nocy, ktoś zdjął mu z barków olbrzymi ciężar. Oczyścił duszę ze wszystkich problemów. Uczynił z niego kogoś wolnego.
Nie pamiętał za wiele z wczorajszego wieczoru. Film urwał mu się zaraz po tym jak Vivi poinformowała go, że ma chłopaka. Ale to, co wydarzyło się później z pewnością było dobre. Inaczej obudziłby się oblepiony wyrzutami sumienia. Które niczym stado os żądliłyby go jak oszalałe. Teraz jednak czuł się naprawdę dobrze. Przynajmniej duchowo. Bo ciało cierpiało niczym po przebiegnięciu maratonu. Dwa razy. Pod rząd. Bolały go nawet te mięśnie, z których istnienia nie zdawał sobie do tej pory sprawy. Lecz ten ból też kojarzył mu się z czymś dobrym. Dlatego, miast krzywić się, gdy podczas wstawania dolna część pleców zaprotestowała silnym skurczem, uśmiechnął się. Naprawdę musiało stać się coś dobrego. Zastanawiał się tylko, co dokładnie. Myślał o tym w drodze do kuchni, gdy nagle zatrzymała go jedna rzecz. Spojrzał w dół, by odkryć, że był nagi! Uderzyło go to, choć nie tak mocno jak mógłby się tego spodziewać, gdyby ten dzień zaczął się normalnie. Jak inne szare dni. Zwykle, nawet będąc totalnie nawalonym, pamiętał o tym, żeby coś na siebie włożyć. Albo po prostu kładł się spać w ubraniu.
-Walić to – mruknął sięgając do szuflady po świeże bokserki. Widocznie wczoraj urżnął się bardziej niż zwykle. Ruszył do kuchni. Zaparzy sobie kawę, weźmie szybki prysznic i zadzwoni do Zoro. Może on wypełni lukę w jego pamięci. To zabawne, że pierwszą osobą, o której pomyślał był ten głupi Glon.
Idąc korytarzem zdawało mu się, że coś słyszał. Jakiś hałas dobiegający z kuchni. Ale to pewnie tylko jego wyobraźnia. Albo Zoro. Zdecydowanie Zoro. Nie miał złudzeń. Osobą, która umożliwiła mu powrót do mieszkania był Roronoa. Tylko on podjąłby się tak karkołomnego zadania. A po odtransportowaniu do łóżka zaległ zapewne na kanapie, traktując jego dom jak darmowy hotel. Teraz najprawdopodobniej buszował po szafkach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Lub, jeśli pofolgował sobie bardziej niż on, czegoś na kaca. Znów się uśmiechnął. W sumie to byłoby zabawne nakryć Zoro w stanie agonalnym. Mógłby się wtedy nim zająć... Przystanął. O czym on w ogóle myślał?! I dlaczego od momentu, gdy tylko sie obudził, w jego myśli wkradał się ten zielonowłosy idiota?! Po raz pierwszy poczuł lęk. Jeszcze nie strach, ale prawie. Teraz prawie biegł, chcąc jak najszybciej przekonać się czy jego podejrzenia nie są przypadkiem początkiem paranoi. W sumie wolałby, żeby tak było. Lepsze to niż miałyby okazać się prawdą.
Wparował do pomieszczenia, a tam, przy kuchennym blacie, stał Zoro. Ubrany w same bokserki. Stanął jak wryty, podczas gdy Roronoa na jego widok uśmiechnął się szeroko.
-O! Już wstałeś. Siadaj. Właśnie robię śniadanie. Miały być naleśniki, ale stwierdziłem, że to pewnie skończyłoby się katastrofą. I zabiłbyś mnie za spalenie kuchni... Dlatego musisz zadowolić się kanapkami. – Wskazał talerz, na którym piętrzyły się równo pokrojone kromki chleba pokryte chyba wszystkim, co znajdowało się w lodówce. – Poza tym jak chcesz kawy to zaraz będzie.
Chyba po raz pierwszy Sanji usłyszał, żeby Zoro, z własnej woli, wypowiedział tyle słów na raz. Ale prawie nie zwrócił na to uwagi. Tak samo jak na bajzel panujący w całej kuchni. Miał o wiele gorszy problem. Bo im dłużej patrzył na Roronoę tym więcej pamiętał z wczorajszego wieczoru. I nocy. Gdy praktycznie rzucił się na zielonowłosego. To, co działo się później wywołało u niego nagły skurcz żołądka. Aż zgiął się wpół.
-Sanji? – Usłyszał zaniepokojony głos Zoro. – W porządku? Coś cię boli? – Kątem oka dojrzał jak policjant się do niego zbliża. Kiedy był już na tyle blisko, by móc go dotknąć odskoczył. Zupełnie jakby wyciągnięta ku niemu dłoń miała go poparzyć.
CZYTASZ
Kurs gotowania
FanfictionSanji, z braku funduszy na dalszą egzystencję, postanawia poprowadzić kurs gotowania dla opornych. Zoro, z różnych powodów, na owy kurs się zapisuje.