Czuł jak pod powiekami zbierają mu się piekące łzy. Zamrugał szybko kilka razy, chcąc się ich pozbyć, lecz to na niewiele się zdało. Złośliwce jeszcze mocniej cisnęły mu się do oczu sprawiając, że oglądał świat, jak przez mgłę. Ale nie podda się! Nie będzie płakał! Nie i już!
W dodatku, jakby tego było mało, dostał kataru. Zapchany nos dawał o sobie znać, ilekroć próbował wziąć głębszy oddech. Nie zamierzał jednak przerywać pracy, żeby udać się na poszukiwania chusteczek.
Pomimo silnego postanowienia, w końcu i tak został zmuszony ruszyć dupę. Pokonała go grawitacja. I smarki, które same znalazły drogę na świat zewnętrzny. Chusteczka okazała się niezbędna, samym rękawem koszulki niewiele udało mu się zdziałać. W poczucie kompletnej porażki wstał i ruszył na poszukiwanie czegoś, w co mógłby się wysmarkać. A to wcale nie było takiego proste zważywszy na panujący w mieszkaniu bałagan. W końcu udało mu się odnaleźć paczkę jednorazowych chusteczek, chyba jeszcze z zeszłego roku, kiedy to na komendzie panował sezon przeziębień. On, co prawda, pozostał zdrowy, ale wtedy nie sposób było ruszyć się nawet do kibla, żeby nie trafić na jakiegoś, ledwo żywego policjanta, z gilem po pas, który, po zużyciu własnych zapasów, smarkatek udał się na żebry. Litościwie więc, i oczywiście dla własnego spokoju, zaopatrzył się w niezły zapasik, rozdając go każdemu, kto popadnie.
Zastanawiając się czy w tym roku sytuacja się powtórzy, smarknął potężnie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że oczy już go nie pieką. Najwidoczniej oddalenie się od żołnierskich, wręcz, zapasów cebuli okazało się dobrym posunięciem.
Odzyskawszy zdolność normalnego spojrzenia zlustrował zrobiony przez siebie bałagan. Po całej kuchni walały się łupiny od cebuli, w powietrzu, pomimo szeroko otwartych okien, unosił się drażniący zapach, zlew okupowały wszelkiego rodzaju garnki i jedna na wpół spalona patelnia. Dodatkowo, jakby dla uświecenie obrazu totalnej katastrofy, kawałki pokrojonej cebuli były wszędzie! Dosłownie! Nawet w szufladzie ze sztućcami gdzie wrzucił tę pioruńską obieraczkę. Dlaczego nikt mu nie powiedział, że to gówno nie nadaje się do cebuli?! Sam do tego doszedł, gdy ostrze po raz trzeci uderzyło go w to samo miejsce. Rana zapiekła go na samo wspomnienie i spróbował się podrapać, ale przeszkodził mu w tym plaster. Jeden z wielu zdobiących teraz jego palce. Bo okazało się, że o ile obieranie, jak już się dobierze odpowiednie narzędzie – w tym wypadku nóż – nie jest takie trudne. Problemy zaczynały się pojawiać, kiedy spróbował pokroić cebulę w drobniutką kosteczkę. Tak jak to robił Sanji... Na samo wspomnienie kucharza zrobiło mu się gorąco. Tak automatycznie. Zły na siebie, był o krok od rzucenia tego w diabły. Potem dopiero sobie uświadomił jak wiele zarówno czasu, pieniędzy jak i własnej krwi – i to dosłownie – kosztowało go to wszystko. Postanowił wytrwać. I jakby na potwierdzenie zaopatrzył się w dwa kilo marchewek, na których postanowił trenować obsługę obieraczki. Męczyły go tylko dwie kwestie: co można zrobić z obranej marchewki? I czy połączenie posiadanych przez niego dwóch warzyw, można już nazwać pełnowartościowym posiłkiem? Czy jednak przydałoby się jeszcze coś, żeby dopełnić dzieła?
Chodził po sklepie starannie wybierając wszystkie produkty. I pierwszy raz, od dość długiego czasu, nie zwracając zbytniej uwagi na cenę. W końcu, to naprawdę miało być COŚ! Nie będzie oszczędzał na kolacji zaręczynowa przyjaciela! Zwłaszcza takiego, któremu zawdzięcza swój mały sukces z kursem gotowania. Zaczynał już dostawać maile z pytaniami o możliwość zapisów na kolejny. Zainteresowanie było naprawdę spore, Usopp i jego agencja odwalili kawał dobrej roboty. Właściwie to powinien się cieszyć – miał zapewnioną pracę i stały dopływ gotówki na kilka miesięcy do przodu. Mimo wizji świetlanej przyszłości, sen z oczu spędzał mu pewien oporny na wiedzę Glon. Cały czas bał się, że to właśnie on przyczyni się, do jego klęski. W końcu, co to za nauczyciel, który nie potrafi nauczać? A po pierwszych zajęciach mógł śmiało powiedzieć, że Zoro nie chłonął wiedzy jak gąbka. Ona wręcz się od niego odbijała. Musiał szybko coś wymyślić w tej kwestii. Problem polegał na tym, że nic konstruktywnego nie przychodziło mu do głowy.
CZYTASZ
Kurs gotowania
FanfictionSanji, z braku funduszy na dalszą egzystencję, postanawia poprowadzić kurs gotowania dla opornych. Zoro, z różnych powodów, na owy kurs się zapisuje.