-Dwadzieścia dwa pięćdziesiąt.
Z bólem serca podał kierowcy należną kwotę, po czym wygramolił się z taksówki, ciągnąc za sobą, przysypiającego Sanjiego. Wiedział, że ta przejażdżka będzie dodatkowym ciosem dla, i tak już osłabionego, portfela. Jednak nie miał zamiaru ryzykować krążenia po mieście z pijanym kucharzem uwieszonym jego ramienia. Gdyby chodziło tylko o niego na pewno nie szastałby tak bardzo kasą. Już nie raz spędził noc na włóczeniu się po mieście poszukując swojego mieszkania. Zwykle wtedy ilość alkoholu w jego krwi przekraczała dozwoloną dawkę, po której można usiąść za kółkiem, więc drogi GPS, sprezentowany mu notabene przez ojca, mającego dość jego wiecznych spóźnień, w żaden sposób nie mógł pomóc.
Teraz też nie odważałby się prowadzić a mając pod opieką pijanego przyjaciela, chciał jak najszybciej dostać się do miejsca przeznaczenia. Zwłaszcza, że i on powoli zaczynał odczuwać skutki pijackiego wieczoru. Co było o tyle dziwne, że, jak na swoje standardy i możliwości, nie wypił dużo. A czuł się... wstawiony. Może to przez bliskość Sanjiego? Kucharz przylgnął do niego całym ciałem, chyba nawet nie bardzo orientując się w tym, co robi. Kiedy położył mu głowę na ramieniu, Zoro poczuł jak cały wypity dzisiaj alkohol w nim buzuje. Zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił. Może powinien poprosić Nami, żeby odtransportowała Sanjiego? Albo, chociaż by mu towarzyszyła? I robiła za przyzwoitkę? Bo im dłużej przebywał w jego towarzystwie tym bardziej uświadamiał sobie, jak mocno Black działał na jego wyobraźnię. I ciało. Z każdym ruchem kucharza przechodziły go dreszcze. Każdy oddech sprawiał, że w spodniach robiło mu się nieprzyjemnie ciasno. Nie mógł zebrać myśli, wciąż wyobrażając sobie, do czego mogłoby między nimi dojść. Bał się, że przez to wszystko zapomni się. Zrobi coś, czego później będzie żałował a przez, co Sanji go znienawidzi. Tym bardziej, że kucharz znów mocniej się w niego wtulił, jakby szukając oparcia.
Było mu dziwnie. Ciepło i zimno jednocześnie. W dodatku świat, pomimo zamkniętych oczu, zdawał się wirować. Uchylił powieki i ze zdziwieniem stwierdził, że wcale nie znajdował się już w barze. A przyczyną zimna było nocne powietrze wślizgujące się pod cienki materiał koszuli. Ciepło zaś biło od ciała niosącego go Zoro. Wiedział, że powinien... Że musiał się odsunąć a mimo to... mocniej przylgnął do przyjaciela a na jego twarzy pojawił się błogi wyraz. Alkohol wprowadził go w taki stan, gdy w końcu, mógł być ze sobą szczery. Teraz, w tych ramionach, było mu dobrze. Zdawał sobie sprawę, że jutro, kiedy wytrzeźwieje, pożałuje tych kilku chwil, gdy przestał się kontrolować i pozwolił działać długo tłumionym instynktom. Miał tylko nadzieję, że Zoro uzna jego zachowanie za typowy pijacki wybryk. Póki, co jednak delektował się ciepłem i cudownym zapachem wody kolońskiej przyjaciela. Później będzie się martwić.
Chociaż... Jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
-Ej... Zoro? – Usłyszał. Najwidoczniej świeże powietrze nieco otrzeźwiło Sanjiego. W taksówce nie wyglądał jak ktoś, kto tego wieczoru będzie w stanie jeszcze rozmawiać. Prawdę mówiąc Roronoa tylko czekał aż przyjaciel zacznie chrapać a jemu przyjdzie nieść go po schodach.
-No? – spytał.
-Dlaczego dorosłe życie jest takie trudne?
Niemal przystanął zdziwiony zadanym pytaniem, lecz lata praktyki w odprowadzaniu pijanych przyjaciół, okazały się silniejsze. Dobrze wiedział, że jak już się raz ruszyło to trzeba, siłą rozpędu, przeć naprzód. Zatrzymanie może oznaczać noc spędzoną w rowie. Albo przynajmniej kilkadziesiąt siniaków i zadrapań po bliskim spotkaniu z podłożem. Dlatego tylko wzruszył ramionami, na tyle na ile pozwalał mu ciężar przyjaciela.
CZYTASZ
Kurs gotowania
FanfictionSanji, z braku funduszy na dalszą egzystencję, postanawia poprowadzić kurs gotowania dla opornych. Zoro, z różnych powodów, na owy kurs się zapisuje.