Do sali wchodził z duszą na ramieniu. I sercem w gardle. Zaraz znów miał GO zobaczyć. Człowieka, który przez ostatnie kilka dni nie opuszczał jego myśli. Człowieka, który wywrócił jego świat do góry nogami. Człowieka, bez którego, nie wyobrażał już sobie życia.
Zoro.
Te kilka dni rozłąki uświadomiły mu jak wiele czuł do Roronoy. I jak bardzo bał się go stracić. A widmo tego nieustannie deptało mu po piętach – każda próba kontaktu z Zoro kończyła się tak samo. Połączenie było zrywane. A kiedy przemógł się wreszcie i pojechał do zielonowłosego, do domu, z zamiarem załatwienia sprawy w cztery oczy, nikt mu nie otworzył. Chociaż dobijał się dobry kwadrans. Dlatego nie pozostało mu nic innego jak tylko czekać do kursu i wtedy spróbować porozmawiać z Zoro.
Za każdym razem, gdy skrzypnęły drzwi podnosił głowę z nadzieją ujrzenia tego zielonowłosego idioty. Nie doczekał się jednak.
Choć godzina rozpoczęcia zajęć minęła blisko dwadzieścia minut temu, Zoro się nie pojawił. I, wbrew sobie, musiał zacząć zajęcia bez niego. Cała sytuacja sprawiała, że nie mógł się skupić. Tym bardziej, że słodka Nami-san, co chwila posyłała mu pełne złości spojrzenie wydawało mu się, że ona wiedziała więcej niż powinna. Że, jakimś cudem, dowiedziała się, co zaszło między nim a Zoro. Po cichu liczył, że to tylko jego wyobraźnia, nakręcana przez poczucie winy. Tak czy inaczej zajęcia były koszmarem. Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie dobiegły końca.
-Dziękuję wszystkim. – Wysilił się na uśmiech. – Do zobaczenia za tydzień. Będziemy się uczyć robić proste i szybkie ciasto. Idealne na niespodziewany najazd gości. – Dobrze, że formułkę przygotował sobie dużo wcześniej. Inaczej teraz tylko wymruczałby coś pod nosem, niezdolny do złożenia logicznego zdania. Miał wrażenie, że ktoś pozbawił go wszystkich pozytywnych emocji. Nic go nie cieszyło. Ani kobiece uśmiechy, ani gotowanie. Nawet nikotyna straciła smak. A wszystko przez brak pewnego głupiego Glona.
-Sanji-kun?
Drgnął. Zatopiony we własnych myślach nawet nie zauważył, że Nami-san została w sali. Porzucił, więc kontemplację swojego obuwia i przykleił do twarzy sztuczny uśmiech.
-Tak? Nami-san? – spytał podnosząc głowę. Tylko po to, żeby zaraz zarobić siarczysty policzek od rudowłosej. Zamrugał kilkukrotnie nieprzygotowany na taki rozwój sytuacji. – Ale... ale...
-Jesteś dupkiem, wiesz? – Kobieta warknęła biorąc się jednocześnie pod boki. – Tak wielkim, że mam ochotę poprawić ci z drugiej strony. – Chwilę zaciskała dłoń jakby zastanawiając się czy nie wprowadzić swojej ochoty do świata realnego. W końcu jednak zrezygnowała. – Jesteś dupkiem – powtórzyła. – Naprawdę nie wiem jak mogłeś go tak potraktować.
Od razu wiedział, o kogo jej chodziło. Zoro.
-Tylko sobie nie myśl, że od razu poleciał do mnie na skargę! Musiałam go nieźle spić, żeby w końcu to z niego wyciągnąć. A i tak pewnie nie powiedział mi wszystkiego. – Tego akurat była pewna. Zoro wyglądał na zbyt załamanego, jak na wersję, którą jej przedstawił. A facet jego pokroju nie załamuje się byle, czym.
-Nami-san...
-Nie Sanji-kun – przerwała mu. – Nie chcę tego słuchać. Nie chcę poznawać twojej wersji i nie interesuje mnie to, co masz w tej sprawie do powiedzenia. Miałam ci tylko powiedzieć, że Zoro rezygnuje z kursu. I nie. Nie będzie się ubiegał o zwrot kasy. Chociaż ja na jego miejscu nie byłabym tak wspaniałomyślna. – Kłamała. Wcale nie miała mu tego mówić. Przeciwnie. Zoro prosił ją żeby się nie mieszała. Ale nie potrafiła. Nie, kiedy uświadomiła sobie, że coś, czego ona pragnęła Sanji dostał, ot tak. I odrzucił to. Uczucia Zoro. Czy może raczej: Zoro. Całego. Tak. Im dłużej znała tego zielonowłosego barana tym bardziej jej na nim zależało. Nieważne jak bardzo było to głupie, po prostu nie potrafiła odrzucić tych uczuć. Jednocześnie nienawidząc każdego, kto skrzywdził Zoro.
CZYTASZ
Kurs gotowania
Fiksi PenggemarSanji, z braku funduszy na dalszą egzystencję, postanawia poprowadzić kurs gotowania dla opornych. Zoro, z różnych powodów, na owy kurs się zapisuje.