Prolog

535 33 8
                                    

Był wigilijny poranek, gdy Karen wysiadła z autobusu i z szerokim uśmiechem oraz głową pełną pozytywnych myśli maszerowała w stronę hospicjum, które znajdowało się na końcu ulicy w tej spokojnej części miasta. Świeży śnieg skrzypiał jej pod podeszwami kozaków, dodając krótkiemu spacerowi dziecięcego wręcz uroku, mróz szczypał w wystający znad jej szalika nos, a słońce postanowiło całkowicie schować się za ciemnymi, ponurymi chmurami.

Jeszcze niedawno jej krokom towarzyszył szelest złotych liści, które zdradliwie opuściły korony parkowych drzew. Wtedy na zewnątrz aż roiło się od pielęgniarek, które spokojnie i cierpliwie prowadziły za rękę pacjentów mających jeszcze siły i ochotę na uroczą przechadzkę.

Teraz wszędzie było pusto. Wszyscy schowali się wewnątrz trzypiętrowego, ceglastego budynku z niewielkimi oknami, ale za to potężnymi, mocnymi drzwiami.

Kobieta otworzyła furtkę, która skrzypnęła cicho, po czym zamknęła ją delikatnie i ruszyła prędko w stronę oblodzonych schodów posypanych piaskiem. 

Jej krokom towarzyszył jedynie cichy dźwięk wiatru szeleszczącego między nagimi gałęziami krzaków i drzew. Wydawało jej się, że znajduje się na zupełnie innym świecie, toteż jeszcze przyspieszyła kroku, aby wreszcie wspiąć się na szczyt schodów i zadzwonić na portiernię, aby otwarto jej drzwi.

Niestety w środku wcale nie poczuła się mniej wyobcowana. Oprócz portierki nachylającej się nad krzyżówką z długopisem w ręku, w korytarzu nie było żywego ducha. 

- Dzień dobry - westchnęła Karen, uśmiechając się pobieżnie do współpracowniczki, która tylko skinęła głową, nie oderwawszy wzroku od jakiegoś hasła w rubryce.

Karen ruszyła do szatni, gdzie przebrała się w strój pielęgniarki, chowając pod kitlem gruby sweter zrobiony na drutach przez jedną z kobiet, którymi dawno temu opiekowała się w tym miejscu. W budynku było bowiem o wiele za zimno, aby mógł to znieść zdrowy człowiek, a co dopiero umierający. Wprawdzie sprawę tą nagłośniono w telewizji, dzięki czemu wielu uczniów angielskich szkół postanowiło nazbierać pieniądze, jednakże póki co owoce tej pracy nie były niestety zbyt widoczne.

Karen poprawiła okulary na nosie i ruszyła schodami od razu na drugie piętro, gdzie wkroczyła na korytarz, kierując się w stronę drzwi na jego końcu, które otworzyły się, gdy właśnie do nich dotarła.

- Hej - szepnęła druga pielęgniarka o imieniu Evelyn.

Karen jedynie skinęła jej głową, zamiast odpowiedzieć jej przyjacielskim powitaniem.

- Jak ona się czuje? - spytała cicho.

Evelyn przymknęła drzwi z krótkim westchnieniem rezygnacji.

- Dzisiaj znowu nie zjadła śniadania - powiedziała wprost.

Karen spojrzała na drzwi, jakby chciała przebić się przez nie wzrokiem i zobaczyć, czy jedzenie faktycznie leży nietknięte na stoliku naprzeciw łóżka jej ulubionej podopiecznej, Mary.

- Porozmawiam z nią - stwierdziła, spojrzawszy z powrotem na Evelyn, która skinęła głową z wdzięcznym uśmiechem na ustach, chociaż jej oczy nadal pozostawały pełne obawy.

Druga pielęgniarka weszła do pokoju obok, więc Karen wykorzystała całą swoją siłę, aby przywołać na twarz delikatny, miły uśmiech. Dopiero gdy jej się to udało, zapukała cichutko, po czym uchyliła drzwi.

- Mary?

Cisza. Jak zwykle, więc kobieta szerzej otworzyła drzwi i weszła do środka, po czym pchnęła je cichutko, aby je zamknąć.

Mary, zamiast leżeć w łóżku, siedziała na drewnianym krzesełku w białej koszulce z falbankami i w granatowej spódnicy sięgającej trochę powyżej kostki. Na nogach zamiast grubych, wełnianych skarpet miała przezroczyste podkolanówki, których nawet nie naciągnęła porządnie, przez co fałdy materiału zbierały się naokoło jej kostek. Obok krzesła, na którym siedziała, stały jej wyjściowe beżowe pantofle z kokardkami, w których ją tu przyprowadzono.

Karen rozejrzała się po pokoju; firana jak zwykle była odsunięta do połowy, dzięki czemu Mary co chwilę mogła wyglądać na zewnątrz na łyse i smutne korony drzew i jeszcze smutniejsze szare niebo. Okno było bowiem za wysoko, aby z pozycji siedzącej staruszka mogła zobaczyć coś więcej.

Na białym, dość masywnym stole, który stał przy ścianie przeciwległej do łóżka, oprócz pustego wazonu na kwiaty znajdowała się tacka z jedzeniem oraz sztućce. Wszystko nietknięte. Nad stołem znajdował się niewielki telewizor, jedyny w całym hospicjum, nie licząc starego pudła na świetlicy, które stało na dwóch taboretach w świetlicy. Ten był natomiast własnością Mary przywiezioną specjalnie dla niej z jej domu i różnił się od starego telewizora tym, że został przymocowany do ściany prawie pod samym sufitem, a ekran zawsze był obrócony w stronę krzesła. Kiedy ktoś chciał go wyprostować, aby Mary mogła oglądać wszelakie programy z łóżka, wtedy ta od razu wszczynała alarm, przez co cały personel zlatywał się do jej pokoju.

- Och, Mary - jęknęła cicho Karen, po czym ruszyła w kierunku kobiety wpatrującej się w widok za oknem. Wreszcie znalazła się tuż obok niej, dzięki czemu zwróciła na siebie uwagę poczciwej staruszki. - Witaj. - Uśmiechnęła się do niej przyjacielsko, starając się ukryć drganie dolnej wargi i ogólne wzruszenie. - Jestem Karen, pielęgniarka. Jak ci się dzisiaj spało?

Na twarz siwowłosej kobiety wypłyną delikatny, nieco pobłażliwy uśmiech. Zmarszczki przy jej oczach zrobiły się jeszcze bardziej widoczne niż zwykle.

- Dobrze - odpowiedziała powoli, po czym jeszcze wolniej obróciła twarz z powrotem do okna.

- Przyniosłam ci śniadanie - powiedziała Karen. Wprawdzie skłamała, ale tak było prościej. Nie musiała bowiem przypominać Mary, kto to Evelyn, co i tak byłoby bezcelowe.

- Nie będę jeść - powiedziała miłym, delikatnym tonem, jakby opowiadała dziecku bajkę na dobranoc.

- Musisz coś zjeść, żeby przyjąć leki - odparła łagodnie Karen.

Żadnej odpowiedzi.

- Mary... - Karen delikatnie ułożyła dłoń na jej nodze.

- On przyjdzie - odezwała się staruszka, patrząc natchnionym wzrokiem gdzieś w dal. 

Pielęgniarka westchnęła cicho, po czym zabrała dłoń z kolana kobiety. 

- Muszę nalać wody.

- Dobrze - westchnęła Karen. - Nalejesz wody, ale najpierw zjedz śniadanie - poprosiła łagodnie.

Ale Mary już jej nie słuchała. Zapomniała nawet o wodzie i o widoku za oknem. Zapomniała, jak się nazywa Karen i że ktoś ma przyjść. Splotła więc dłonie, jak to zwykle robiła w takich chwilach zagubienia, po czym spojrzała na włączony telewizor.

Nie zamierzała jeść śniadania.


Witajcie moi mili w nowym fanficu! Jest to wigilijna opowieść o (prawie) całym składzie One Direction, yaay! ;D

Jak może niektórzy z Was wiedzą, zwykle dodaję jeden rozdział na tydzień, jeśli w ogóle mam czas. Tutaj podbijam jednak stawkę. Chcę bowiem sprawić, aby ta opowieść miała charakter czegoś w rodzaju kalendarza adwentowego/rorat. Rozdziały będą się więc pojawiać regularnie, codziennie od poniedziałku do piątku (czasami również i w soboty), aż do Wigilii Bożego Narodzenia ♥ (Mam nadzieję, że mi to wyjdzie, trzymajcie kciuki!

Zachęcam Was oczywiście do gwiazdkowania i/lub komentowania :D

ILYSM! ♥ I do następnego! xx

That imperfect Christmas Eve ||1DWhere stories live. Discover now