Epilog.

116 12 1
                                    

Dla Elieeeele - tak po prostu xx

Po obiedzie Mary znów przeniosła się na fotel, aby nadal oglądać telewizję. Nieustannie przełączała kanały, aby znaleźć odpowiednie programy telewizyjne. Czasem szukała ich nawet po sześć minut, przez co zapominała, po co właściwie bawi się tym pilotem. Karen była świadkiem takich zachowań już wcześniej w przypadku Mary, jednak nigdy nie występowały one z taką intensywnością, dlatego też została z nią na dłużej, tak na wszelki wypadek.

Co jakiś czas Mary odwracała się w całym tym swoim zagubieniu w stronę pielęgniarki i uśmiechała się sympatycznie, po czym pytała ją o imię, które kobieta cierpliwie powtarzała niczym magiczne zaklęcie. Kiedy staruszka uzyskiwała odpowiedź, kiwała zdawkowo głową i powoli odwracała się z powrotem do telewizora.

Tak kobiety spędziły czas prawie do dziesiątej, kiedy Karen miała już kończyć swoją zmianę. Wprawdzie normalnie pracowała po osiem godzin, jednakże przez święta liczba pracowników była zredukowana z dwunastu do zaledwie pięciu. Hospicjum nie mogło więc sobie pozwolić na trzymanie się reguł, aby pozostawić bez opieki umierających i ciężko chorych ludzi, których było tam grubo ponad dwudziestu.

Karen spojrzała na Mary. Kobieta miała zamknięte oczy i najwyraźniej drzemała sobie, co nie było niczym dziwnym po tak zwariowanym dniu. Staruszka bowiem cały czas mówiła o  nalewaniu wody, przygotowywała się do wyjścia i w ogóle sprawiała wrażenie bardziej żywotnej niż kiedykolwiek. Jakakolwiek dawka odpoczynku była więc teraz jej bardzo potrzebna.

Pewnie kobieta spałaby dalej, może nawet i do rana, gdyby nie ryk silnika zbliżającego się auta i szczekanie psów. W chwili gdy staruszka otworzyła oczy, pomruk silnika zupełnie ucichł.

- Woda! - wykrzyknęła kobieta, gotowa poderwać się z fotela. Karen stanęła jednak przed nią i przytrzymała ją, aby kobieta nie zrobiła sobie krzywdy. Jej stan fizyczny i psychiczny pozostawiał wiele do życzenia, nie mogła więc tak po prostu wstać i pędzić na złamanie karku nie wiadomo gdzie. - Muszę nalać wody - powiedziała konspiracyjnie do pielęgniarki, łapiąc ją stanowczo za przedramiona.

- Spokojnie, Mary - powiedziała Karen, gdy nagle do sali weszła jedna z pielęgniarek.

- Mamy gościa - rzekła z wyraźną obawą.

Karen spojrzała na nią z lekkim zaskoczeniem, po czym zerknęła na zadowoloną Mary siedzącą w spokoju w fotelu.

- Kogo takiego? - spytała cicho.

- Uhm... Myślę, że lepiej będzie, jeśli sama zobaczysz.

Karen odetchnęła cicho, po czym spojrzała na swoją podopieczną.

- Zejdę na chwilę na dół, dobrze? - Podeszła do fotela Mary i kucnęła przed kobietą. - Zaraz wrócę. Siedź spokojnie - poleciła, po czym zerwała się na równe nogi i razem z drugą pielęgniarką ruszyły na dół.

Od połowy schodów dało się już słyszeć awanturnika.

- Jak to nie mogę się z nią zobaczyć?! To moja babcia, do cholery!

Karen mocniej zabiło serce. A gdy wreszcie zeszła na dół i zobaczyła mężczyznę, który dyskutował żywo z recepcjonistką, myślała, że zaraz zemdleje.

Stał przed nią mężczyzna, który tego ranka uciekł z więzienia. Fałszerz pieniędzy. Łgarz, złodziej, który górował nad wszystkimi kobietami wokół i był najwyraźniej bardziej wysportowany niż one. 

- Muszę się z nią zobaczyć! - powiedział, uderzając ciągle palcem wskazującym o blat, przy którym siedziała recepcjonistka. Drugą rękę miał spuszczoną, w dłoni dzierżył bukiet nieco marnie wyglądających tulipanów. - Na litość boską, musicie mnie wpuścić!

That imperfect Christmas Eve ||1DWhere stories live. Discover now