10. Louis

69 8 2
                                    

Kiedy tylko Loui pojawił się u boku Danielle, wreszcie był w stanie odetchnąć pełną piersią, zupełnie ignorując przy tym paparazzich, którzy zasadzili się na nich jak sępy na padlinę. Jakby chcieli ich obedrzeć ze wszelkiej prywatności, tajemnic.

Jakby chcieli ich zniszczyć.

Jego dziewczyna mocniej ścisnęła jego dłoń, co wyglądało na próbę pocieszenia go, która nie odniosła jednak znacznych rezultatów. Mimo wszystko Lou docenił jej gest, który był uosobieniem wsparcia i wstawiennictwa. Oddał więc uścisk z podobną siłą i potarł kciukiem wierzch jej dłoni.

Bardzo się cieszył, że jego dziewczyna mogła spędzić ten dzień razem z nim. Świętować jego urodziny i kolejny zbliżający się ku końcowi rok istnienia jego fenomenalnie prosperującej wytwórni.

Wreszcie zeszli ze szkarłatnego kobierca wydeptanego i ubłoconego już trochę przez wszystkie wysoko postawione, rozpoznawalne osoby z wyższych sfer, które postanowiły się na nim pojawić. Louis przy każdym mrugnięciu nadal widział flesze aparatów fotograficznych.

Danielle pociągnęła go delikatnie w stronę głównej sali, gdzie już zebrało się większość gości. Kwartet smyczkowy składający się z czterech młodych, utalentowanych muzyków już dawno zaczął grać, aby wypełnić ciszę zalegającą pomiędzy słowami, przylepiającą się do fałd sukien i garniturów Armaniego, osiadającą w mózgu, tworząc tragicznie dłużący się moment milczenia między niektórymi gośćmi, którzy oblegali już bar i kilka kanap stojących przy ścianach sal, tuż przy parkiecie przeznaczonym do tańczenia. Według planu miał być zapełniony ludźmi dopiero po eleganckiej i wytwornej wczesnej kolacji, ale już teraz mnóstwo roześmianych berbeci podrygiwało, skakało i kręciło się po nim, zupełnie ignorując takt muzyki i jej brzmienie. 

Och, jak bardzo Louis chciał być do nich podobny; nie trzymać się planu, nie przestrzegać ogólnych reguł, zasad, wyjść poza ramy jak ci beztroscy, mali tancerze. Właśnie dlatego odniósł sukces tak szybko - myślał nieszablonowo, starał się podchodzić do różnych zagadnień inaczej niż wszyscy. Przebrnął przez nieodkryte szlaki, sam budował swoją ścieżkę życia, nie oglądając się na nikogo, kto mógłby zaciągnąć go w stronę strefy bezpieczeństwa. Starał się, poznawał, odkrywał, aby koniec końców wylądować w morzu podobnych do niego - jedynych w swoim rodzaju "gigantów", o których wiecznie było głośno we wszelkiego rodzaju mediach. W całej tej swojej niepowtarzalności zapomniał, że nie jest jedyny. Zrozumiał to, gdy już dotarł na szczyt i co dzień musiał uważać, aby nie zostać z niego strąconym. Musiał utrzymać się na wierzchołku łańcucha pokarmowego, hierarchia była bardzo istotna. Jak w świecie zwierząt, od których tacy jak on niewiele się różnią.

Społeczność wykształcona, wręcz inteligencka.

Louis prychnął pod nosem, cały czas mrugając zawzięcie, aby pozbyć się sprzed oczu widoku błyskających lamp. Kiedy mu się to udało, wreszcie zrównał krok z Danielle, żeby wyglądać profesjonalnie. Nie chciał, aby ktoś myślał, że to ona ściągnęła go siłą na jego własną galę. Jeszcze był w stanie sam się na nią przywlec.

Zasada numer jeden: zawsze udawać zajętego. Tak właśnie Tomlinson podchodził do spraw dotyczących wszelkich eventów, których był gospodarzem. Zawsze lawirował między gośćmi, udając zabieganego, pełnego energii, chęci do pomocy, zapracowanego. Dzięki temu zdobywał uznanie wielu gości, chociaż większość jego pracowników zdawała sobie sprawę, że to tylko pic na wodę. Nigdy tego jednak nie komentowali - najwyżej kilka osób częstowało go półuśmieszkiem.

Tak było i tym razem - mijając zatrudnione przez niego osoby, zarejestrował kilka uśmiechów i skinień głową. Ruszył jednak dalej, zerkając przy tym na zegarek. Pozory zawsze trzeba utrzymywać.

That imperfect Christmas Eve ||1DWhere stories live. Discover now