9. Liam & Karen

65 8 1
                                    

Liam miał zupełnie pojęcia, dlaczego kontroler lotów zdecydował się skierować pilotowaną przez niego maszynę do Birmingham. Fakt, rozumiał, że Manchester znajduje się w samiutkim środku burzy śnieżnej, która, jak się okazało, obejmowała swoim zasięgiem właściwie całą Anglię. Nie mógł więc zrozumieć, dlaczego, u licha, w tym wypadku nie każą mu wylądować we Francji.

Jeszcze nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Oczywiście każdy lot wiązał się z licznymi zagrożeniami czy problemami, które jednak zwykle były czysto teoretyczne, a sama podróż okazywała się mniej męcząca i wymagająca niż mogłoby się to wydawać.

W kokpicie od kilku minut panowała zupełna cisza. Mężczyźni lecieli w osłupieniu, zwracając tylko uwagę na najważniejsze parametry wyświetlające się na ekranach i na morze ciemniejących chmur, nad jakim lecieli. Słońce już chyliło się ku południowemu zachodowi, jak zawsze zresztą o tej porze roku w godzinach popołudniowych. Przez ten jakże uspokajający widok wydawałoby się, że samolot wcale nie będzie musiał zmierzyć się z tragiczną pogodą, okropną widocznością i  turbulencjami. 

Bał się skutków tego szalonego przedsięwzięcia. Nie mógł bowiem przewidzieć stanu pasu, na którym miał wylądować, nie był również w stanie ze stuprocentową pewnością określić warunków pogodowych, które zmieniały się zresztą w zatrważającym tempie.

Jeszcze nigdy nie widział burzy śnieżnej w Anglii, jak długo żył na tym świecie. Oczywiście wcześniej zdarzało mu się już lądować podczas złej pogody, nigdy jednak we własnym kraju, który zwykle witał go ulewnym deszczem i minimalnym wiatrem, do czego zresztą przywykł. Żadnej burzy, żadnej wichury ani mgły nie przeżył, a jedno, czego nauczył się, to że w każdym miejscu na świecie to samo zjawisko pogodowe może mieć zupełnie inne podłoże i maszyna również może reagować inaczej.

Mężczyzna westchnął cicho, po czym wziął słuchawkę i przemówił do pasażerów.

- Mówi kapitan. Nastąpiła zmiana planów z powodu niesprzyjających warunków pogodowych. Zamiast w Manchesterze, wylądujemy w Birmingham. Stamtąd do Manchesteru przewiezie państwa autobus. Za wszelkie utrudnienia przepraszamy.

Odłożył słuchawkę i spojrzał na pilota obok, który cały czas nadzorował pogodę i skrzętnie monitorował wszystkie czujniki maszyny.

Wyglądał na spokojnego, opanowanego, chociaż pewnie ukrywał swoje lekkie obawy dokładnie tak jak Liam. Psychologiczne testy pomogły bowiem pilotom radzić sobie ze stresem i być na niego odpornymi, co jednak nie oznaczało, że zupełnie niwelowało tego typu negatywne uczucia. To czyniłoby z nich socjopatów, a przecież celem było szkolenie fenomenalnych pilotów - nie niszczenie psychiki i zdrowego rozsądku.

- Za czterdzieści minut będziemy lądować - rzekł kapitan, na co drugi pilot skinął głową. - Leciałeś tu kiedyś w taką pogodę? - spytał, na co mężczyzna pokręcił przecząco głową.

- Nie - dodał po chwili milczenia, jakby mowa miała opóźnienie w stosunku do reszty czynności życiowych.

- Tak, ja również - stwierdził, po czym westchnął cicho.

Chciał już być w domu. Chciał przytulić swoją mamę, siostry, tatę, swoich siostrzeńców, babcię, dziadka, a nawet swojego psa - doga imieniem Watson, którego tresowanie szło mu tak opornie, że koniec końców z niewielkiego szczeniaka wyrósł na durnowate, nieco szalone psisko nie do końca zdające sobie sprawę z własnej siły. Potrafił on bowiem powalić na ziemię dorosłego człowieka zupełnie nagle, niespodziewanie, śliniąc się przy tym, co też wielokrotnie Liam przeżył na własnej skórze.

Nigdy nie lubił, gdy Watson nieumyślnie powodował delikatny uszczerbek na jego zdrowiu. Teraz jednak nie mógł się doczekać, aż dog zeskoczy ze schodów na śliskie panele i przyleci czym prędzej do właściciela, którego przewróci na plecy i zacznie lizać po twarzy.

That imperfect Christmas Eve ||1DWhere stories live. Discover now