Liam chciał zostać pilotem, odkąd tylko pamiętał. W zasadzie było to jego największe marzenie już od czasów przedszkolnych. Inni chłopcy marzyli, aby zostać policjantami i strażakami, bawiąc się w pościg albo sunąc radiowozami po specjalnych wykładzinach dla dzieci z wzorem miast i domków. On natomiast zwykle siedział przy oknie lub na huśtawce i wpatrywał się w niebo, oczkując, że zobaczy gdzieś tam, hen, wysoko, latający środek transportu, który zostawia dwa podłużne obłoczki, które ciągnął się za nim niczym wstęga, znacząca szlak, aby po chwili rozwiać się we wszystkie strony, znikając przez to w mgnieniu oka.
Rodzice chętnie pomagali mu rozwijać zainteresowanie maszynami, podbijającymi atmosferę ziemską, aby dzięki temu szybciej przebywać duże odległości. Kupowali mu modele do składania, które pojawiały się w gazetkach dla dzieci, kilkakrotnie pojechali z nim do muzeum lotnictwa, zawsze pozwalali mu oglądać telewizję, jeśli miał zamiar zobaczyć program o lotniskach czy pilotach, które powstały zupełnie nagle, tak jak grzyby wyrastają po deszczu.
Przez całe dzieciństwo uzupełniał swoją wiedzę o lotnictwie o coraz to nowsze informacje i osiągnięcia pilotów, których znaczenie często przekręcał. Dopiero w szkole średniej wziął się za porządne zgłębianie tego tematu. Doszło nawet i do tego, że nauczył się większości historii lotnictwa, łącznie z wojskowym, wielu dat i osób, które jako pierwsze przeleciały nad Pacyfikiem czy też w ogóle leciały danym modelem samolotu, jeśli takowe informacje udało mu się, rzecz jasna, wyszperać.
Niestety w drugiej liceum zaprzestał swoich hobbystycznych działań, odłożył na bok wszystkie swoje durne i żałosne marzenia, których, jak zdał sobie sprawę, nie mógł spełnić. Jego deficyt wiary w siebie nie był jednak nagłym napadem depresji i wściekłości, którą można było wytłumaczyć procesami zachodzącymi w ciele człowieka w okresie dojrzewania. Sprawa była odrobinę bardziej skomplikowana.
Liam miał w swojej klasie kilkoro chłopaków, zwykłych chuliganów, nieco agresywnych, chętnych do poniżania swoich rówieśników. Nie trzeba było długo czekać, aż znaleźli najsłabszą ofiarę, odludka, żyjącego we własnym świecie, chłopaka, który wolał wpatrywać się w niebo niż z udawanym zainteresowaniem czytać o roślinach nago- i okrytonasiennych na lekcji biologii. Zaczęli więc gnębić Payne'a, naśmiewać się z niego, poniżać. Na początku chłopak znosił to z błogim spokojem, jedynie wzruszając ramionami na ich żałosne zachowanie, jednak gdy sprawa zaszła już za daleko, między innymi do poniżania jego rodziców, ostro się wkurzył. Postawił się więc swoim oprawcom, co okazało się być nieprzemyślanym posunięciem. Tego samego dnia sprali go tak mocno, że mógł jedynie leżeć w łóżku i przez całe popołudnie wyć z bólu w zamkniętym pokoju. Oczywiście rodzice od razu chcieli dzwonić do dyrektora, aby natychmiast usunął tych bezczelnych młodych ludzi z tej szkoły. Liam nie chciał jednak iść na łatwiznę. Doskonale zdawał sobie bowiem sprawę, że jeśli nadal będzie robił uniki, jeśli wciąż będzie chował się za rodzicami, jedynie udając bohatera, w przyszłości będzie nikim innym jak tylko nieporadnym mięczakiem.
Kilka dni później zapisał się na grupowy kurs samoobrony, który dął mu nieźle w kość. Trener żądał całkowitej dyscypliny, spokoju i opanowania. Był wymagający, ale również wyrozumiały. Liam od razu go polubił, zresztą trener też najwyraźniej zauważył w chłopaku potencjał, bowiem niedługo zaczął z nim trenować sam na sam, a nie w grupie.
Minęły dwa lata, gdy wreszcie udało mu się wpoić dźwignie, chwyty i manewry przydatne w momencie napadu czy bójki. Oczywiście przygnębienie pozostało, zwłaszcza że ciągle pozostawał odludkiem, chłopakiem-marzycielem, który był widziany przez innych jako największy nudziarz świata. Nie powrócił więc do lotnictwa, ciągle mając w pamięci słowa swoich oprawców, z którymi swoją drogą niedługo potem się rozprawił i którzy zawsze mówili mu, że nie stać go nawet na marzenia o pilotowaniu. Co najgorsze mieli rację. Liam faktycznie nie wywodził się z bogatej rodziny, sam nie miał zbyt wielu pieniędzy, jedynie tyle, ile zarobił w sklepie spożywczym za weekendową pracę. Nie miał pojęcia, co może zrobić, aby zarobić odpowiednie pieniądze. Nie chciał bowiem prosić rodziców, od których dostał już wystarczająco wiele. Zaczął więc pracować w supermarkecie codziennie po szkole, nie tylko w weekendy. Lekcje musiał odrabiać więc na przerwach w szkole, a o nauce i dobrych stopniach mógł pomarzyć. Widząc go w tak opłakanym stanie, cała rodzina postanowiła mu pomóc, aby później i jego sąsiedztwo pomogło mu jako wspólnota zarobić pieniądze do szkoły lotniczej.
YOU ARE READING
That imperfect Christmas Eve ||1D
FanfictionCzasami po prostu nie można inaczej - trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i brnąć. Brnąć, choćby wydawało się to absurdalne, śmieszne, niewłaściwe. Bo w święta wszystko może się zdarzyć... nawet cud. ©xAgataOfficialx