3. Harry & Louis

131 15 10
                                    

Harry zastał dom dokładnie w takim samym stanie, w jakim po raz ostatni go widział, nie licząc grubej warstwy kurzu pokrywającej meble, dywany, lampy i nawet ściany, oraz kilkunastu pajęczyn więcej z nowymi domownikami przejmującymi jego miejsce zamieszkania. 

W salonie wszystko było na swoim miejscu. Narożna kanapa stała w kącie przy oknie, a przed nią znajdował się stary, drewniany stolik do kawy z mnóstwem czasopism naukowych porozrzucanych w nieładzie po jego powierzchni. Na przeciwko stał stary, zakurzony telewizor, którego Harry nigdy nie włączał. Był to bowiem eksponat jego zbieraniny wszelkich pamiątek, rupieci, staroci i antyków. Nie miał ich wprawdzie sporo, ale jeśli coś przykuło jego uwagę w swój specyficzny, żałosny sposób, kupował to od razu. Mógł sobie w końcu na to pozwolić.

Obok telewizora, między nim i mahoniową fregatą wypełnioną książkami, znajdował się obraz namalowany przez jego byłą dziewczynę, która odeszła w tamten poranek, gdy przyszła po niego policja.

Harry fuknął pod nosem z coraz szerszym uśmiechem. Jak niewiele było trzeba, aby ze szczytu upaść na samo dno...

Pokręcił głową z politowaniem, po czym bezszelestnie wycofał się do przedpokoju. Tam pod jego nogami chrupnął kawałek lustra, które stłukło się, gdy próbował ją zatrzymać. Gdy próbował ratować ich związek i samego siebie. A przecież nie mógł zrobić dwóch rzeczy na raz.

Siedem lat nieszczęścia. A minęło dopiero osiem miesięcy. Osiem miesięcy od dwudziestego kwietnia.

Doskonale pamiętał tę datę. To była przerwa świąteczna, jeden z pierwszych dni, które mieli spędzić razem. Ona miała wolne, więc i on postanowił odpocząć w ten dzień. Zjedli wspólne śniadanie, ona przyniosła mu nawet gazetę i położyła na stoliku, kiedy on dopijał poranną białą herbatę.

I później ci wszyscy ludzie wparowali do jego domu, prowadząc psy policyjne, jakby był handlarzem narkotyków. Ale on nigdy nie bawił się w takie rzeczy. Nie był zagubionym idiotą uzależnionym od haju, od ogłupiających umysł używek. Był bystry, bystrzejszy niż ci wszyscy policjanci razem wzięci.

Ale dał się złapać. Najpierw w jej sidła, a później w ręce policjantów.

Nie mógł powiedzieć, że słabo się krył. Dbał o swoją prywatność, zawsze skrzętnie zamazywał wszelkie ślady, przez co depczący mu po piętach gliniarze nagle gubili trop, tracili wszelkie dowody i poszlaki, północ stawała się dla nich południem, zbaczali z kursu. A Harry parł nieprzerwanie naprzód.

Był zdolny. Ale czy mógł przewidzieć, że to miłość wszystko spapra? Nie, nie miłość. To ona wszystko zburzyła, zdeptała... chociaż zrobiła to subtelnie, jakby ocierała łzę opuszką palca. Jakby mówiła ciche "Do jutra", wiedząc, że ono nigdy nie nastąpi. Jakby składała czuły pocałunek, jak matka, gdy całuje obite kolano swojego dziecka.

Nie spojrzał w dół. Nie popatrzył na odłamek lustra, jakich tysiące walało się po całym korytarzu. Zupełnie jak szczątki jego serca, jak szczątki ich miłości, która okazała się być farsą, urojeniem, czystą fikcją. Odetchnął więc tylko urywanie, wodząc wzrokiem po ścianach w odcieniu butelkowej zieleni, które były świadkiem wszystkich pięknych i smutnych wydarzeń, które miały miejsce w tym domu.

Dalej też wszystko było na swoim miejscu; rozłożona gazeta leżała na stole w kuchni przygwożdżona do niego kubkiem po herbacie, którą zwykle pijał rano przed wyjściem do pracy, o ile jego profesję można było tak nazwać; zakurzone krzesło stało odsunięte od stołu bardziej niż reszta. Tulipany, które stały w wazonie, już dawno obnażyły łodygę, zgubiwszy swoje płatki, które leżały teraz na stole, każdy osobno. Ich kolor z soczystej czerwieni zmienił się na brązowo-czarną, a jędrna, delikatna struktura przeistoczyła się w pomarszczoną i kruchą. 

That imperfect Christmas Eve ||1DWhere stories live. Discover now