11. Liam & Melania

74 7 0
                                    

Zachęcam do włączenia powyższej piosenki w drugiej części rozdziału ;) xx

Po około pół godzinie słońce już dawno zaszło za widnokręgiem, sprawiając, że w powietrzu zrobiło się zupełnie ciemno. Nawet gwiazdy, które powinny licznie pokazać się na niebie, jakoś najwyraźniej nie miały zbytniej ochoty, aby cieszyć ludzkie oko, dodać otuchy w działaniach, których Liam miał się podjąć. 

A miał zanurkować wprost w śnieg, wicher i ziąb.

- Trzeba zredukować wysokość - rzekł drugi pilot do Liama, więc ten bez słowa po prostu nacisnął odpowiedni przycisk, aby pasażerowie zobaczyli, że mają obowiązek usiąść na miejscach i zapiąć pasy.

- Tu lot 17. Prosimy o pozwolenie na lądowanie - zdążył powiedzieć Payne, zanim jego gardło się nie zacisnęło. Był bowiem niemalże całkowicie pewien, iż coś może pójść nie tak podczas tego lotu. Oczywiście, był szkolony, aby latać we wszelakich, niemalże ekstremalnych warunkach pogodowych. Nie cechował go też pesymizm, a raczej realizm. W jego mózgu rodziły się jednak pewne obawy, które ciągle odpychał na tył głowy, w kąt, aby zupełnie o nich zapomniał.

Przeszedł wszystkie testy psychologiczne. Był bardziej opanowany w sytuacjach zagrożenia niż niejeden człowiek. Potrafił zachować zimną krew zawsze i wszędzie.

- Tu wieża. Zezwalam na lądowanie. Prędkość wiatru nad powierzchnią ziemi wynosi sto trzydzieści dziewięć węzłów. Powodzenia.

Powoli zaczęli zniżać się na wysokość chmur, które przykrywały ziemię aż po horyzont niczym ciemnoszary płaszcz przywodzący na myśl wzburzone morze. Po chwili zanurkowali w nie niczym mewy polujące na ryby. Z tą różnicą, że Liam nie miał zamiaru dopuścić, aby ponownie wylecieli ponad unoszącą się parę wodną.

Piloci nie widzieli zupełnie nic i gdyby nie przyrządy służące do określania położenia, już dawno by się zgubili. Turbulencje coraz mocniej telepały samolotem, przez co wszyscy pasażerowie zupełnie umilkli. Nawet stewardessy, zwykle uśmiechnięte i pełne życzliwości, wyglądały na lekko spięte. Sam kapitan samolotu poczuł nagle obowiązek, jaki wiązał się z tym lądowaniem. Mocniej skupił całą swoją uwagę na aparaturze, starając się równocześnie obserwować niebo, które powoli opuszczali, aby bezpiecznie wylądować na ziemi.

Wreszcie przez obłoki przebił się blask lamp przeciwmgielnych, które znajdowały się wzdłuż pasu, na którym Liam miał wylądować. Z biegiem sekund światło jaśniało coraz bardziej i robiło się wyraźniejsze, a kiedy samolot opuścił już pułap chmur, zmagając się teraz z szalejącą wichurą i wirującymi wściekle płatkami śniegu, które wręcz rzuciły się łapczywie na maszynę, były już niemalże namacalne.

- Powolutku - mruknął mężczyzna i do siebie, i do maszyny. Drugi pilot spojrzał na niego na ułamek sekundy, po czym zaczął komunikować się z wieżą kontroli lotów.

Wiatr szarpnął mocno samolotem, więc Payne syknął mimochodem i prędko skorygował tor lotu. Jeszcze tylko kilka sekund i...

Już. Ziemia, wylądowali.

Kapitan od razu poczuł, jak jego mięśnie się rozluźniają. Odetchnął przerywanie i niezwłocznie zaczął hamować.

Maszyna nie zareagowała.

- Liam... - zaczął Robert  niepewnym tonem głosu. Od razu odchrząknął szybko. - Liam, hamuj - polecił chłodno, niemalże szorstko.

- Hamuję - odparł opanowanym tonem, niemalże równie chłodno jak Peters.

Obaj od razu popatrzyli na przyrządy pokładowe, na prędkość, która spadała zbyt wolno, po czym przenieśli wzrok na pas startowy. Zostało go za mało. I to o wiele.

That imperfect Christmas Eve ||1DWhere stories live. Discover now