Briana stała przy kuchence gazowej i powoli mieszała zupę, którą podgrzewała właśnie w niewielkim garnku dla swojego synka, Freddiego, wpatrując się przy tym w widok za oknem zasłoniętym firanką jedynie do połowy. Widziała hulającą na zewnątrz zamieć śnieżną; płaty śniegu leciały z nieba z gigantyczną prędkością, uderzając wściekle o parapety, dachy, karoserie pojazdów i chodniki. Drogi były coraz bardziej zasypane z minuty na minutę i nic nie wskazywało na to, że zewsząd otaczająca świat biel mogłaby niedługo zniknąć. Wręcz przeciwnie - według prognoz miało jeszcze popadać co najmniej kilka godzin, co nie było kobiecie na rękę. Musiała bowiem zawieźć swojego synka na jasełka, w których grał jedną z kluczowych ról, co sprawiało, że był dumny jak paw, a Briana nieco rozbawiona jego płytkim, typowo dziecięcym podejściem do życia.
Kobieta westchnęła cicho, odwróciwszy wzrok od rosnącej warstwy śniegu za oknem, i spojrzała na marnie wyglądającą zupę. Była pewna, że Freddie jej nie zje, ale nic innego nie miała do zaoferowania. Musiał więc posilić się tą zieloną, kremową zupą, choćby kobieta miała ją w niego wmusić.
Odetchnęła powoli i wyjęła drewnianą łyżkę z zupy, którą postukała o krawędź garnka, aby oczyścić ją z kremu, który na niej pozostał. Następnie odłożyła ją do zlewu i przekręciła kurek z gazem, aby zgasić płomień w kuchence.
- Freddie! - zawołała donośnie, odsuwając jedną z szuflad na sztućce, z której wyjęła chochlę. - Obiad!
- Już idę, mamo! - usłyszała po chwili. Zaczęła nakładać więc zupę do miski, która stała na blacie, po czym wyjęła jeszcze łyżkę i ruszyła z jedzeniem do stołu.
Kiedy właśnie postawiła miskę na blacie, do kuchni wleciał poczochrany Freddie, na którego rumianej buzi widniał szeroki, figlarny uśmiech. W jego błękitnych oczkach wyraźne były wesołe iskierki. Od razu klapnął na odpowiednie krzesło i zaczął zaglądać na zawartość miski. Jego twarz stężała w ułamku sekundy; chłopiec zacisnął wargi w wąziutką linię i zmarszczył brwi, nie odrywając wzroku od zielonej brei. Wreszcie wziął łyżkę do ręki i ściskając ją pięścią, nabrał na nią trochę kremu.
Popatrzył na swoją mamę.
- Co to? - spytał.
- Zupa - powiedziała krótko, odrobinę ostro. - Jedz - poleciła już nieco łagodniej.
Chłopiec nadal wpatrywał się nieufnie w posiłek, więc kobieta przysiadła na krześle na przeciw niego i zachęcająco się uśmiechnęła.
- Źle to wygląda - stwierdził Freddie, odchylając nieco łyżkę, aby gęsta ciecz mogła wpaść z powrotem do miski, przy czym chlupnęła nieprzyjemnie.
- Ale dobrze smakuje - przekonywała Briana, trochę poirytowana. Była już bowiem zmęczona tym, że jej syn chciał jeść jedynie Nutellę i mięso wołowe zawarte w hamburgerach, czego jego mama nie mogła znieść, zwłaszcza że był jeszcze dzieckiem i powinien jeść pełnowartościowe produkty, aby prawidłowo się rozwijać.
Freddie skrzywił się na słowa mamy, marszcząc przy tym nosek. W tym momencie wyglądał zupełnie jak jego ojciec, którego Briana z całego serce nienawidziła. Przeszedł ją więc nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie tego mężczyzny, z którym swoją drogą tego dnia była już zmuszona rozmawiać.
Kobieta odwróciła wzrok, nie mogąc patrzeć na te brązowe, proste włoski i intensywnie niebieskie, przenikliwe oczy. Po chwili wstała jeszcze i podeszła do zlewu, aby natychmiast odkręcić kurek z gorącą wodą. Zaczęła myć drewnianą łyżkę, parząc sobie przy tym nieprzyjemnie skórę dłoni. Musiała zająć czymś myśli, czymkolwiek, byleby za chwilę nie zrobić czegoś, czego mogłaby żałować.
YOU ARE READING
That imperfect Christmas Eve ||1D
FanfictionCzasami po prostu nie można inaczej - trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i brnąć. Brnąć, choćby wydawało się to absurdalne, śmieszne, niewłaściwe. Bo w święta wszystko może się zdarzyć... nawet cud. ©xAgataOfficialx