Rozdział 23

225K 8.9K 15.7K
                                    

Zaczęłam mrużyć oczy. Straciłam przytomność po tym, jak Will wypowiedział coś w stylu, że nie chce, aby kobieta na jego rękach mdlała... coś w tym stylu, nie pamiętam. Uniosłam się do pozycji siedzącej i zobaczyłam, że znajduje się w pokoju podobnym do gabinetu pielęgniarskim. 

Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam na blacie mój pokrowiec ze sprzętem do cukrzycy. Wstałam na wyprostowane nogi i zachwiałam się. Dostałam mroczek przed oczami, a po chwili ten okropny biały obraz, co często mam po wstawaniu z łóżka i po omdleniach. 

- Kurwa... - syknęłam i chciałam się czegoś złapać.

Widziałam na biało i nic więcej, ale stałam na nogach, choć ledwo co. Dotknęłam jakiejś szafki, ale gdy tylko chciałam się oprzeć, to wylądowałam na podłodze, a wraz ze mną jakieś rzeczy, wydające z siebie głośny trzask.

- Cholera... - sapnęłam i pomrugałam kilka razy.

I drzwi się nagle otworzyły. Spojrzałam w ich stronę, mrużąc przy tym oczy i dostrzegłam moją wychowawczynie wraz z pielęgniarką.

- Jane, wszystko dobrze?! - podbiegła do mnie nauczycielka i pomogła wstać.

- Tak, wszystko gra - odparłam i uniosłam się na wyprostowane nogi. 

- Całe szczęście, że się obudziłaś... - westchnęła.

- Przepraszam, ile tutaj leżałam? - zwróciłam się do pielęgniarki. 

- Trzy godziny - odpowiedziała i podeszła do mnie ze strzykawką i nieznaną mi substancją w środku. - To ci pomoże - wstrzyknęła mi w ramię.

- Czy mogłabym już pójść? - spojrzałam na nauczycielkę.

- Tak, oczywiście - skinęła głową. - Tylko wszystkie zajęcia się już skończyły na dzisiaj. 

- Rozumiem.

- Słoneczko, jak coś będzie nie tak, przyjdź tutaj, dobrze? - popatrzała na mnie lekarka.

- Oczywiście - skłamałam z serdecznym uśmiechem na twarzy i wyszłam ze swoim pokrowcem.

I stanęłam w miejscu, kiedy weszłam na korytarz. William siedział na ławce zanudzony, wymęczony i chyba śpiący, ale próbował jeszcze kontaktować. Kiedy na mnie spojrzał, jego oczy od razu nabrały życia, co mi przyspieszyło serce.

- Jane? - wstał z krzesła i podszedł do mnie. - Jak się czujesz? - zmierzył mnie całą, a w jego spojrzeniu dostrzegałam troskę? Zmartwienie?

Moje serce jeszcze bardziej przyspiesza, kiedy na mnie tak patrzy, kiedy mnie tak mierzy i przygląda się. Cholera, czy on już widzi moje rumieńce? 

- T-tak, wszystko jest okej - uśmiechnęłam się delikatnie. - Co tutaj robisz? - powolnym krokiem szliśmy w stronę wyjścia.

- A co mam robić? Czekałem.

- Na mnie? - stanęłam w miejscu i spojrzałam na niego nie dowierzając. 

Czy on... naprawdę czekał tutaj na mnie? 

- Też w to nie wierze - uśmiechnął się łobuzersko, na co ja mu z pięści delikatnie przywaliłam w ramię. - Ogólnie to przez ciebie ominąłem nocne podchody, ale co tam - powiedział.

- I to niby moja wina? - prychnęłam z kpiną. - Przecież mogłeś iść, nie trzymałam ciebie tutaj - uśmiechnęłam się.

Jednak wolał zostać i poczekać na mnie.

Dlaczego?

- Wiesz, to przeze mnie tutaj wylądowałaś, dlatego głupio by było, gdybym ciebie zostawił - opuściliśmy budynek.

Nienawidzimy siebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz