Budzę się i ledwo otwieram oczy. W nocy nie mogłam zasnąć.
Przecieram oczy i wstaję z miękkiego łóżka. Dzisiaj jest kolejny dzień w liceum. Ugh nienawidzę tego.
Jak zwykle szykuję się do szkoły i karmię szczeniaka.
Schodzę na śniadanie, gdzie czeka na mnie Tom, Miranda i Calum. Bez słowa wypiłam kawę i jem śniadanie. Wychodzę z domu z nikim się nie żegnając.
Wchodzę do liceum i kieruje się do klasy, gdzie za chwilę będę mieć lekcje. Wchodząc do sali zauważam Dove. Witam się z nią i zaczynamy lekcje. Razem z blondynką i Bry umówiłyśmy się, że na stołówce będziemy jadały razem.
Wchodzę do pomieszczenia i biorę swój lunch. Siadam przy stole i biorę się za jedzenie. Czuję czyjś wzrok na sobie, więc się odwracam i widzę chłopaków z blondynem na czele. Prycham pod nosem i wracam do mojego posiłku.
Po lekcjach wracam do domu i prawie od razu kładę się spać.
***
Dzisiaj zaczyna się weekend. Dove i Bry namówiły mnie na imprezę. Pomyślałam- czemu nie. Ostatnio tyle się działo, że mam ochotę porządnie się nawalić.
Dwie godziny przed imprezą robię makijaż i kręcę włosy. Wkładam białą koszulę i czarną spódniczkę. Równo o 20:00 dostaje sms-a od Dove, że czeka na mnie pod domem. Nakładam czarne szpilki i schodzę po schodach.
Z salonu słychać rozmowy. Pewnie to Calum, Mikey, Ash i dupek.
Wchodzę do salonu i zmierzam w stronę korytarza.- Gdzie idziesz?- pyta Calum, gdy wchodzi do pomieszczenia tuż po mnie.
- Do klubu.
- Wyglądasz zajebiście- mówi Mike i wyłania się z salonu.
- I chociaż w jednej rzeczy się zgadzamy- zaczyna Ash, który wychodzi zza Michaela.
- Dzięki- bełkoczę i wychodzę. Oczywiście schlebia mi to, ale nie jestem przyzwyczajona do komplementów. Nigdy nie uważałam się za kogoś pięknego i wiem, że taka nie jestem, ale uważam, że trzeba zaakceptować siebie takim, jakim się jest.
Wsiadam do samochodu blondynki. W tylnym lusterku widzę, jak chłopaki patrzą na odjeżdżający samochód.
***
Zostawiamy pojazd na strzeżonym parkingu i idziemy w stronę klubu.
- Czuję, że dzisiaj będzie ostro- mówi podekscytowana blondynka.
Ja i Bry wymieniamy spojrzenia, a potem się śmiejemy.
- No co? Wspomnicie moje słowa, jak będziemy wracać i nie będziecie wiedziały, w którym kierunku jest wasz dom.
Przewracam oczami.
Stoimy w kolejce i czekamy na swoją kolej. Gdy ta nastaje wchodzimy do pomieszczenia pełnego ludzi. Od razu kierujemy się do baru i zamawiamy drinki.
Całe szczęście makijaż robi swoje i nikt nas nie pyta o dowód. Gdy kończymy drinki idziemy na parkiet. Tańczymy razem w rytm muzyki, a po chwili się rozdzielamy i każda z nas tańczy z kimś innym.
Po paru piosenkach wracam do baru. Zamawiam kolejnego drinka. Czuję przyjemne odrętwienie. To znaczy, że alkohol działa. Wracam na parkiet i bawię się dalej.
***
- Chyba zgubiłam jednorożca- mówi Bry, gdy wracamy z klubu do domu.
- Weź się uspokój- mówi blondynka- Jesteś pijana i nie wiesz co mówisz.
Wszystkie patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem. Prawda jest taka, że wszystkie jesteśmy nawalone w trzy dupy. Dove miała rację. Było ostro. Nigdy nie wypiłam tyle alkoholu w tak krótkim czasie.
- My idziemy w tamtą stronę- mówi Brayana i pokazuje na krzaki.
- Nie, to w tamtą- odpowiadam i pokazuje im odpowiednią uliczkę
- Kiedy się przeprowadziłam?
- Kiedy wyszłaś za jednorożca- podpowiada jej Dove.
- A no tak- mówi i wali się otwartą dłonią w twarz- Jak mogłam o tym zapomnieć? Przecież to najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Śmieję się jak opętana i żegnam się z dziewczynami. Ja do domu mam jeszcze parę uliczek. Wracam w powolnym tempie. Jestem pewna, że kiwam się na wszystkie strony świata, chociaż tego nie czuję.
Gdy wreszcie docieram do domu otwieram drzwi i po cichu, czyli kopniakiem wchodzę do domu. Nie wiem czemu, ale nagle zachciało mi się śmiać, więc zaczynam chichotać pod nosem. Zdejmuję swojej szpilki i idę do swojego pokoju.
- Violet?
Odwracam się w stronę salonu. Widzę rozśmieszone spojrzenia chłopców.
- Co? Nie znam dresa- mówię i chichoczę pod nosem. Patrzę na chłopaków, którzy posyłają mi spojrzenie typu ,,serio?". Wzruszam ramionami i już mam się obrócić, ale przegrywa mi głos Caluma.
-Czym wróciłaś? Nie słyszałem żadnego samochodu.
- Sama- odpowiadam.
- Sama?- pyta Luke- Przecież mogło ci się coś stać!
- No właśnie- popiera go Mike, a reszta potwierdzająco kręci głowam.
- Ale nic się nie stało- odpowiadam i przekręcam oczami.
- Na całe szczęście- prycha Luke- Ktoś mógł ci zrobić krzywdę.
- To i tak nie ma znaczenia- mówię i śmieje się pod nosem- Dzień w tę, czy we w tę nic nie zmieni.
Chłopaki patrzą po sobie.
- Jak to dzień w tę, czy we w tę?- pyta zszokowany Michael.
Ja tylko kolejny raz zanosze się śmiechem i wchodzę chwiejmym krokiem do swojego pokoju. Ściągam ciuchy i nakładam piżamę. Kładę się do łóżka obok Szasty i momentalnie zasypiam.
CZYTASZ
Fortunately For Disease
FanfictionW wypadku samochodowym ginie matka Violet. Dziewczyna jest zmuszona przeprowadzić się z Nowego Yorku do Sydney, gdzie zamieszka z ojcem, który w dzieciństwie ją porzucił i zaczął nowe życie. Gdy się przeprowadza poznaje przyjaciół swojego przybraneg...