26.

4.4K 258 129
                                    

Wystukiwałam rytm "Kiss me" Eda Sheerana, właśnie lecącego w radiu na kierownicy auta Eddiego, jeszcze pachnącego nowością. Obok mnie siedziała moja mama, uśmiechając się pod nosem.

Jej samolot miał odlecieć jutro o 16 miejscowego czasu. Czekała ją przesiadka w Berlinie, a potem już prosta droga z lotniska do domu. Tłumaczyłam jej to wszystko milion razy zanim wyjechałyśmy z Pickering, a pewnie kolejne raz tyle w drodze do sklepu, gdzie chciała zrobić ostatnie drobne zakupy. Panicznie bała się sama podróżować. Ten lęk nie miał żadnego uzasadnienia, świetnie dogadywała się z ludźmi, potrafiła odnaleźć się w planie lotniska i nie bała się wysokości. Ale kiedy pomyślała o samotnym locie, paraliżował ją strach.

- Mamo, odprowadzę cię pod sam samolot. Wsiądziesz do niego i wysiądziesz. Potem wejdziesz do kolejnego i z niego wysiądziesz. Zadzwonisz do Leny i przyjedzie po ciebie na lotnisko.

- Przecież wiem, co mam robić - prychnęła, udając oburzenie.

- To dobrze, mamo - westchnęłam, widząc jak nerwowo zaciska dłonie.

Z rodzicami czasami gorzej niż z dziećmi.

Mama nie chciała, abym jechała z nią. Jednak nalegałam. Kiedy zeszłego wieczoru oznajmiła mi, że za dwa dni wylatuje do Polski, ogarnęły mnie ogromne wyrzuty sumienia, że przez te półtorej miesiąca prawie wcale nie spędzałyśmy razem czasu. A teraz ona wyjeżdża, a ja zostaję w Ameryce na kilka kolejnych miesięcy, przez które ani razu się nie zobaczymy.

Starałam się jednak o tym za dużo nie myśleć. Robiło mi się smutno, a tego chciałam uniknąć i spędzić ten dzień z mamą najlepiej jak potrafię. Żadnych złości, smutków i kłótni.

- Kto cię uczył parkować, dziecko? - jęknęła mama.

- Tata - odfuknęłam, ostentacyjnie wyszarpując kluczyki ze stacji.

Może pominę ten fragment o kłótniach. To niemożliwe, żeby nie sprzeczać się z moją mamą. A ja dodatkowo byłam bardzo cięta na wszelkie uwagi dotyczące mojej jazdy. Dowiozłam ją z punktu A do punkty B? To niech siedzi cicho i się cieszy, że nie musiała cisnąć z buta.

Wygramoliłam się niezgrabnie z wozu i ruszyłam truchtem za rodzicielką.

- Hej, wrzuć dwójkę - jęknęłam, doganiając ją przy sklepowych drzwiach.

- Przyda ci się trochę ruchu - uśmiechnęła się pod nosem, nawet nie spoglądając w moją stronę.

- Dzięki, mamo - mruknęłam pod nosem, wznosząc oczy ku niebu.

- To nie złośliwości, kochanie, tylko dobre rady - zaświergotała, wyjmując koszyk i rozwijając listę produktów, które chciała kupić. - Dobra, gdzie tu jest cukier...

Nie czekając na mnie, ruszyła przed siebie, zostawiając swoją myślącą o tym, po co do cholery kupuje cukier, córkę z tyłu. Komuna się skończyła, mamy takie rzeczy w Polsce. Ale matki to matki, z nimi się nie dyskutuje. Dlatego przez kolejną godzinę robiłam za tragarza i jak wielbłąd nosiłam naręcze słodyczy, przypraw i gotowych dań, charakterystycznych dla Kanady. Mama najwyraźniej chciała obdarować nimi całą rodzinę, sąsiadów i mieszkańców czterech sąsiednich województw.

Ale nie narzekałam. Cieszyłam się, że mogę ten dzień spędzić właśnie z nią. Brakowało mi tego.

Siedziałyśmy w aucie, jedząc lody, kiedy coś przyszło mi do głowy.

- Mamo? - zaintonowałam, mieszając łyżeczką w kubeczku.

- Mhm - odparła, jedząc swoją bakaliową gałkę. Zignorowałam fakt, że wydawała się być bardziej zajęta lodami niż mną. Często tak robiła. Kwestia przyzwyczajenia.

i was wrong || s.m ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz