30.

4.3K 262 39
                                    

Z letargu wyrwał mnie odgłos łamanych kości.

Odwróciłam się z natychmiast w stronę, z której dochodził obrzydliwy dźwięk, dostrzegając grubego kolesia, siedzącego na miękkim krześle z założonymi rękami. Patrzył przed siebie, uśmiechając się pod nosem. Podobną pozycję przyjął Davis - przedstawiony mi wcześniej niezrównany nadzorca rozwoju młodych gwiazd (to nie ja go tak określiłam, sam to stwierdził). Właściwie nazywał się Thanh Davis, ale nikt nie używał jego imienia. Nie dziwię się. Sama ledwo powstrzymałam chęć parsknięcia śmiechem i pokrycia go przy tym moją śliną, jak usłyszałam to słowo. Jego rodzice albo przegrali jakiś zakład albo byli pijani, nazywając go w taki sposób. Brzmiało, jakby kot zakrztusił się kłaczkiem i próbował go zwrócić.

Thanh kręcił się przy grubasie. Poklepywał go co chwila po ramieniu, przy czym rzucał jakimś tekstem, który tylko powiększał nienaturalny grymas na twarzy dźwiękowca.

Zanim mój mózg ogarnął, gdzie aktualnie znajduje się jego właścicielka, muzyka w moich słuchawkach ucichła. Zamrugałam kilka razy, po czym moich uszu doszedł dźwięk pojedynczych braw. Zerknęłam spode łba na Davisa, który z szeroko otwartymi ramionami wszedł do kabiny nagraniowej. Nawet gruby dźwiękowiec poderwał się z miejsca.

Założyłam nogę na nogę, ani myśląc się ruszyć.

Byłam zła za to, że ten dupek Davis (którego, tak na marginesie, od razu znielubiłam), musiał przerwać sesję. Zaczynałam już wchodzić w ten stan, kiedy wszechświat wokół przestaje istnieć, stapia się w dźwięki instrumentów i głosy; w tym przypadku anielski głos Shawna. Zostałam z niego brutalnie wyrwana przez głos jego wiewiórowatego agenta.

Ignorowałam Davisa, dźwiękowca i jeszcze dwóch innych przydupasów przez ostatnie dwie godziny. Na początku starałam się być miła i próbowałam nawiązać jakąś luźną konwersację, jednak po piętnastu minutach zrozumiałam, że żaden z obecnych mężczyzn nie wykazuje nawet najmniejszego zainteresowania moją osobą. A manager Shawna nie ukrywał faktu, że po prostu nie chce mnie w studiu. Oczywiście, nie mogłam nie wykorzystać nadarzającej się sposobności, pozostało mi tylko usiąść idealnie przed jego twarzą, aby nie mógł uciec ode mnie wzrokiem. Był skazany na moją obecność. Z uśmiechem satysfakcji wymalowanym od ucha do ucha, siedziałam, słuchałam i zakochiwałam się coraz bardziej.

Shawn mnie nie widział, będąc odgrodzony lustrem weneckim, ale ja miałam doskonały widok na jego twarz pełną emocji i pałające energią ciało. Był zupełnie zatracony w tym, co robił.

Zorientowałam się, że tak na dobrą sprawę, chłopak jeszcze ani razu mi nie zaśpiewał. Nie licząc oczywiście tych nawoływań samic kojotów przez okno, kiedy starał się pozbyć choroby.

Grymas na mojej twarzy lekko złagodniał. Miałam wrażenie, że dzieliły mnie od tego lata świetlne.

Poczekałam cierpliwie, aż najbardziej irytująca mnie część populacji tego pomieszczenia się ulotni. Zrzuciłam nogi z miękkiego, obrotowego fotela dopiero, kiedy zespół pakował sprzęt, a Shawn wyszedł ze szczelnego pomieszczenia, oddzielonego ode mnie szklaną szybą.

Nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi, sięgnął najpierw po butelkę wody, stojącą na stoliku przy drzwiach. Odkręcił nakrętkę zębami i wypluł na podłogę. Kilkoma potężnymi łykami opróżnił ją do ostatniej kropli, po czym zgniótł bez większego trudu w jednej ręce. Plastik podzielił los zakrętki, walając się gdzieś po kątach. Kiedy przeczesał dłonią włosy, zauważyłam, jak bardzo jest wykończony. Dostrzegłam czerwień jego policzków, pot na karku i pokręcone loki nad mokrym czołem.

Zacisnęłam wargi i zsunęłam sprzęt z uszu.

Shawn spojrzał w moją stronę z nieśmiałym uśmiechem.

i was wrong || s.m ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz