- Życie wydaje się smutne, kiedy nie masz nikogo - powiedział, przechylając zabawnie głowę. - A tacy, jak ty, na pewno nie mają przyjaciół, ani rodziny. Po prostu... Jesteś skazana na samotność. Naprawdę ci współczuję. - Mężczyzna westchnął ciężko, wiercąc w łańcuchach, którymi był skuty. - Przynajmniej po mnie będzie ktoś płakał. A kiedy ciebie ktoś dorwie... Nic.
Przewróciłam oczami, waląc bruneta pięścią w twarz. Zaklną cicho, spluwając krwią na brudną ziemię. Po chwili jednak się roześmiał. Och, czyżby kolejny szaleniec? Stanowczo za mało chcą mi za niego zapłacić, pomyślałam.
- Słuchaj, stary, to miały być ostatnie słowa, a nie jebany monolog. - Prychnęłam głośno, dołączając się do niego w przeraźliwym chichocie. - Nic o mnie nie wiesz, kolego. A poza tym, nie zamierzam ci się tłumaczyć, ani zwierzać. Zaraz zginiesz, ale to już wiesz.
Skinął lekko głową, jakby godząc się ze swoim losem. Coś w duchu podpowiadało mi, że tak naprawdę dawno to zrobił. I to właśnie to pozwalało mu zachować tak nonszalancką postawę w chwili swojej własnej śmierci. Całkiem zabawne.
- Czy mogłabyś... Mogłabyś jakoś zawiadomić moją żonę, że zginąłem walcząc? Że umarłem, jako bohater? Wiem, że byłem okropnym człowiekiem. Ale chcę, żeby Suzy myślała, że do końca byłem prawym obywatelem Gotham. - Spojrzał na mnie błagalnie. W jego oczach było widać wielką tęsknotę za rodziną. Mimo tego całego szaleństwa i chęci rabunku mojego ojca, za co właśnie musiałam go zabić, wydawał się całkiem w porządku.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie i udałam, że ścieram łezkę z kącika oka. W porządku, czy nie, gadał za dużo. A ja mimo, iż lubiłam sobie pogawędzić, to nie kiedy stałam w ciemnej uliczce, w deszczu, drżąc z zimna.
- Jakie to... Nie. Nie zrobię tego. - Po czym wyciągnęłam pistolet z pochwy przymocowanej do mojego pasa i strzeliłam mu prosto w oko. No, nie do końca trafiłam, ale okazało się, że kiedy dostajesz kulką w nos z bliskiej odległości, koniec jest tak samo oczywisty. - Hm, cóż za wyjątkowe odkrycie - mruknęłam do siebie rozbawiona.
Usłyszałam zdławiony okrzyk i natychmiast odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał. Stał tam kilkunastoletni chłopak. Wyglądał, jakby wychował się w dobrej, zamożnej rodzinie. Kolejny, miły chłopaczek. Pewnie szedł na skróty, wracając ze spotkania ze znajomymi. A może dopiero tam szedł? Nie ważne. Tak czy inaczej, nie wróci do domu.
Za nim zdążył odbiec, wycelowałam mu w gardło. Tym razem trafiłam perfekcyjnie i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, jednak po chwili uśmiech zlazł mi z twarzy.
Cholera. Co ja miałam zrobić z dwoma trupami?
(:
- Jestem w domu, tato! - zakrzyknęłam, wchodząc przez próg naszego niebiednego domostwa. Odwiesiłam mokry płaszcz na wieszak i zdjęłam czarną maskę zasłaniającą pół twarzy. Naturalnie, miała służyć zachowaniu mojej anonimowości. Zresztą, o pierwszej w nocy było mało osób, które mogłyby mnie zauważyć. Cóż, oprócz pewnego Nietoperka.
- To wspaniale! Co słychać u Gilberta? - Usłyszałam jego głos dobiegający z jadalni. Prawdopodobnie jadł już kolację.
- A, leży sobie w lesie - oznajmiłam z uśmiechem, idąc w jego kierunku.
Oswald Cobblepot - znany gangster i złodziej, nazywany Pingwinem - przez te wszystkie lata, od kiedy byliśmy razem, przybrał na wadze. Teraz, kiedy miał swoich wiernych ludzi, nie musiał często użerać się z takimi postaciami jak Jim Gordon, czy Batman. Wciąż jednak wiele rzeczy pozostawało niezmiennych - jego długi nos dodawał mu tej "pingwinowitości", a charakterystyczna fryzurka była dokładnie ułożona na jego sposób, jak zawsze.
Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek, a on wyciągnął dłoń i poklepał mnie po policzku. Usiadłam obok niego, a on przysunął w moją stronę talerz z panierowanym dorszem z ziołami. Podziękowałam mu i zaczęłam jeść. Żyjąc u jego boku, musiałam lubić ryby. Prawie zawsze były one naszym posiłkiem.
- Jest późno. Dlaczego dopiero teraz jesz? - zapytałam się go, a on wzruszył lekceważąco ramionami.
- Byłam dzisiaj zapracowany. Jutro zresztą też - oznajmił, jednak jego głos był pełen entuzjazmu. - Jutro dotrą do nas bardzo rzadkie, czerwone diamenty. Już od dawna na nie czyham.
- Hm - mruknęłam z zainteresowaniem. - Myślisz, że mógłbyś mi podprowadzić jednego? Chciałabym mieć taki naszyjnik.
- Dla ciebie wszystko, ptaszku. - Roześmiał się, wciągając swój kawałek dorsza, niczym odkurzacz. - Z tego, co wiem - jutro masz wolne, prawda?
- Yep. Pewnie pójdę gdzieś z Barb.
- Ha! - Uderzył dłonią w stół tak gwałtownie, że aż podskoczyłam. - Nie rozumiem podstaw tej przyjaźni. Jej ojciec pewnie też nie jest zbyt zadowolony.
- Wybacz, tato, ale w tej sytuacji, ani ty, ani komisarz Gordon nie macie nic do gadania. Barbara może nie wiedzieć o tym, czym się zajmuje, ale jak każdy wie, że jestem twoją córką. I mimo tego mnie akceptuje. To... Niezwykłe.
- Też kiedyś miałem Gordona za przyjaciela. Nie ufaj im...
- Och, daj spokój. - Wstałam, rzucając widelec na talerz. - Nie gadaj mi o tym po raz setny! Kocham cię, tato, ale to moja sprawa, z kim się przyjaźnię. A Barbara nie musi wiedzieć wszystkiego. Tak jest... Lepiej.
Westchnął z irytacją. Wiedziałam, że nie da za wygraną, więc po prostu zrobiłam "w tył zwrot" i udałam się do swojego pokoju.
- Dobranoc, tato.
- Dobranoc, ptaszku. Prześpij się ze swoimi myślami.
Parsknęłam cicho i już mnie nie było.
CZYTASZ
[1] Rogue • dcau/gotham
FanfictionGotham - cudowne miasto dla kryminalistów. Jacqueline Cobblepot nie zawsze chciała występować w ich szeregi, zwłaszcza, że policja już i tak krzywo na nią patrzyła dzięki tatusiowi. Ale pewnego dnia uznała: "Hej, dobrze mi idzie chowanie zwłok". No...