| Rozdział 6 |

619 48 40
                                    

Chciałabym powiedzieć, że scena ta wygląda, jak z bajki. Że dziewczyna leżąca przede mną miała pełne, malinowe usta, lśniące włosy rozsypane na poduszce i wyglądała niczym śpiący anioł. Jakby tylko czekała, aż przybędzie jakiś książę, który ucałuję ją, aby mogła się obudzić.

Rzeczywistość nie miała z tym nic wspólnego. 

Usta Barbary były wysuszone i bez koloru, włosy łamiące się i wypadające, a cera szara i blada niczym ściana. Wyglądała doprawdy okropnie. Wyobraziłam sobie, że obok niej stoi kosiarz przebrany w ciemne szaty i wysysa z niej energię oraz życie. Czułam niemal obecność śmierci znajdującej się w tym pomieszczeniu. 

Znajdowałam się tu już prawie trzy godziny, a parę kwadransów wcześniej komisarz Gordon musiał mnie opuścić. Tak też siedziałam sama, przyglądając się, jak najwspanialsza istota ludzka, jaka moim zdaniem chodzi po ziemi jest pogrążona w mrocznym, śmiertelnym śnie. Jak gdzieś pod tą powłoką beznadziejności, pod tą cienką jak papier skórą - walczy o życie.

Jak się okazało, łez nigdy nie miałam za dużo, więc wyciekały z moich oczu niemal przez cały czas. Czasem starałam się wyciszyć umysł, jednak złe scenariusze zawsze wracały, a ja wybuchałam histerycznym płaczem. Mogłam, więc tylko trzymać moją przyjaciółkę za dłoń i ściskać ją delikatnie, od czasu do czasu coś do niej pomrukując. 

Usłyszałam pukanie w szklane okienko i uniosłam głowę. Zauważyłam mojego tatę, który stał po drugiej stronie i uśmiechał się pocieszająco. Wszedł do środka i stanął przy moim krześle. Nie miałam siły, żeby wstać, więc tylko puściłam Barbarę i złapałam go za rękę.

- Nie mam zamiaru starać się przekonać cię, abyś wróciła do domu - zaczął powoli, jakby niepewny, co ma powiedzieć. - Wiedz, jednak że nie zamierzam patrzeć jak marzniesz tutaj. Jasne, to świetne miejsce, żeby zachorować - pomoc od razu, ale...

- Co? - Zmarszczyłam brwi. Nie do końca wiedziałam, o czym mówi.

Kucnął przy mnie, jakby przemawiał do małego dziecka.

- Nie jest ci zimno, ptaszku?

Pociągnęłam nosem i schyliłam głowę, aby spojrzeć na moje ubranie. Wszystko stało się jasne. Przez to całe zamieszanie nie zauważyłam nawet, że wybiegam z domu w cieniutkiej koszulce i krótkich, bawełnianych spodenkach, które służyły za moją piżamę. Jedynym cieplejszym ubraniem był płaszcz, który zdążyłam chwycić. Byłam nawet boso.

- Ale ze mnie gapa. - Starałam się zaśmiać, jednak średnio mi to wyszło, a z moich oczu potoczyły się kolejne łzy. - Barbie na pewno, by mnie wyśmiała.

- Nie sądzę - powiedział, uśmiechając się smutno. Potem wskazał na torbę, którą przyniósł ze sobą. - Pewnie zostaniesz tu na noc, może nawet na kilka. Wolałem być ubezpieczony. Przyniosłem ci parę ubrań.

- To miłe, tato, ale... Chyba nie można zostać na noc. Szczególnie, jeśli nie jest się spokrewnionym. - Wzruszyłam ramionami, lekko zawiedziona.

- Och, daj spokój. Zapomniałaś kim jestem? - Poklepał mnie po ramieniu. - Wszystko opłaciłem.

Otworzyłam usta ze zdziwienia, chociaż nie wiem, dlaczego to wywołało u mnie taką reakcję. Ten człowiek nigdy nie przestawał mnie zaskakiwać i przy każdej okazji pokazywał, jak bardzo mu na mnie zależy i jak bardzo chce, abym była szczęśliwa.

- Dziękuję ci, to wiele dla mnie znaczy. - Mimo, że miałam niewiele sił, dałam radę się podnieść i stanąć przed nim. On również się podniósł. Objęłam go mocno, wtulając twarz w jego złączenie szyi z ramieniem. - Kocham cię.

[1] Rogue  •  dcau/gothamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz