Rozdział XV

2.1K 147 9
                                    

Rozglądam się po pomieszczeniu. W pokoju zapadła głucha cisza. Nikt nie wypowiedział od kilku minut ani słowa. To stało się  w ułamku sekundy. Czy można było się tego spodziewać? Tak, ale i nie.

Ostatni raz rzucam okiem na chłopaka leżącego bez ruchu na podłodze i zaczynam działać. Odwracam się i widzę ją. Stoi sobie jak gdyby nigdy nic, po drugiej stronie pokoju, przy kominku i zanosi się głośnym śmiechem.

- Witaj, Bello. Co cię tu sprowadza? - pytam. W takiej sytuacji zwrócenie się do niej "mamo", było by wyrokiem śmierci. Ona najwyraźniej to zauważa i odpuszcza.

- Rockell, mała, słodka Rockell. Miałam cię pilnować, nieprawdaż? - kobieta rusza w moją stronę i zaczyna się uśmiechać coraz bardziej. 

Cofam się krok do tyłu uważając by nie wpaść przypadkiem na chłopaka leżącego na podłodze. Nie wiem czy jest on martwy czy tylko oszołomiony. Boję się, że pierwsza odpowiedź jest bardziej poprawna.

Jej oczy wyrażają czyste szaleństwo. Chęć zemsty jest w nich tak widoczna, jak jeszcze nigdy wcześniej. Zapach śmierci wisi w powietrzu. Ktoś dziś zginie. I nie mówię tutaj o chłopaku leżącym za mną.

- Rockell, jaka jest twoja ostatnia prośba? - pytania, które zadaje kobieta, opływa jadem. Złość można wyczuć w tym prostym zdaniu bardzo szybko.

- Moja? - udaje teatralne zastanowienie. Muszę grać na czas. Przeprowadzić z nią konwersacje. Bella ani nie będzie tym zachwycona, a jej odpowiedzi nie będą już takie spójne. - Moją ostatnią prośbą jest.. w tej wojnie zginiesz pierwsza, mamusiu.

Te jedno słowo pada tak szybko, jak w pokoju wybucha gwar. Rozmowy toczą się pomiędzy uczniami, a Bella nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie ma takiej siły, bez Voldemorta jest nikim.

Kobieta próbuje uciszyć zgromadzonych. Rzuca zaklęcia na różne strony. Uczniowie zaczynają się chować i po kilku minutach zapada cisza. Bella ma na twarzy zwycięski uśmiech, do czasu pierwszego pytania.

- Czy to pani córka? - pada pytanie od jednego z pierwszaków. Bella spogląda na mnie z przerażeniem, a ja tylko kiwam głową by odpowiedziała.

- Tak- mówi z wielkim zawachaniem. Przez kolejne minuty nikt się nie odzywa.

- Bello, a może wyjdziemy przed zamek i będziemy walczyć? - pytam, spokojnym głosem, jakby była to oczywista sprawa.

- Nie. Mam cie zabić. I zrobię to tutaj.

- Dobrze - potakuję głową- Zanim jednak to zrobisz to daj mi wykonać dwie czynności.

Podchodzę do chłopaka i sprawdzam co się z nim stało. Jest nieprzytomny, ale nie martwy na szczęście. Pomagam mu się obudzić i odprowadzam go do drugiego prefekta.

Dziewczyna pomaga chłopakowi usiąść i sama siedzi z nim. Podaję jej również moją rożdżkę. Chwyta ją z wielkim zdziwieniem. Uśmiecham się do niej i odchodzę kilka kroków, aby stanąć naprzeciw Belli.

- Proszę, możesz mnie zabić.

Stoję przed nią bez żadnej obrony, bez różdżki, nie mogę nic zrobić. Bella unosi jedną brew do góry. Wzruszam ramionami i dalej nic nie robię. Ręka kobiety drgnęła. Nie tego się spodziewała. Ona chciała walki, a ja pozwoliłam jej zabić się bez niczego.

- Avada Kedavra!

Do moich uszu dociera krzyk Belli oraz zebranych uczniów. Moc zaklęcia odrzuca moje ciało. Czuję jak plecy uderzają o ścianę i potem już tylko leżę na podłodze. Jak ówcześnie chłopak. Nawet w podobnej pozycji. Słyszę wszystko. Czuję wszystko, ale mam zamknięte oczy. Dlaczego? Będę udawać swoją śmierć. Mnie nie można zabić.

Słyszę kroki wokół mnie i płacz. Chciałabym otworzyć oczy i powiedzieć, że nic się nie stało. Jednak nie mogę. Muszę udawać. W innym wypadku Bella nie wezwie Voldemorta. A na tym zależy mi najbardziej. Dzięki mojej mocy i Komnacie Tajemnic, wiem jak skończy się to wszystko. I teraz pozostaje mi tylko czekać.

Ktoś mnie podnosi. Czuję dwa mocne ramiona zaciskające się na moim ciele. Nie wiem kto mnie niesie, ale robi to bez większego wysiłku.

Słyszę jak Bella rozkazuje uczniom. Wszyscy mają zgromadzić się w Wielkiej Sali. A ona sama podąża do bramy po Czarnego Pana. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.

Czuję jak ktoś kto mnie niesie, kładzie moje ciało na jakimś stole. Słyszę jak drzwi otwierają się. Potem tylko krzyki. I głos. Głos Draco.

- Zostaw ją! - krzyczy chłopak. Szybko przesyłam mu myśl. Mówię mu w niej, że żyje, a on niech się uspokoi. Dostaję odpowiedź tą samą drogą.

- Oh, Draco. Mój ty kochaniutki siostrzeńcu- Bella zabiera głos. Nie mogę zobaczy co się dzieje, ale domyślam się, że kobieta łapię chłopaka za ramię i próbuję go "pocieszyć".

Drzwi Wielkiej Sali otwierają się. Nastaje głucha cisza. Słyszę kroki. Nie wiem kto wszedł.

- Profesorze to jej różdżka... - słyszę głos dziewczyny, której podałam Czarną Różdżkę.

- Daj jej ją - mówi Dumbledore. Czuję jak dziewczyna wkłada mi do ręki rzecz. Zaciskam na niej place.

Nikt nic nie mówi. Spodziewam się, że w sali się już wszyscy uczniowie i nauczyciele. Nie ma jednakże Czarnego Pana i jego sług. To na nich oczekuję najbardziej. Muszą tu przybyć...

- Oh, panie! - głos Belli rozdziera powietrze w sali i odbija się od ścian.

- To ona, nie żyje - Voldemort nie zwraca uwagi na kobietę i idzie wprost do mnie.

To ten czas. Otwieram oczy i siadam na stole. Zgromadzeni rozszerzają ze zdziwienia oczy. Uśmiecham się i staję na ziemi. Czarny Pan podchodzi do mnie i łapię moją dłoń. Jego twarz wyraża zdziwienie.

- Żyjesz? - pyta. Kiwam głową i podnoszę rożdżkę. Pokazuję drugą ręką na McGonagall, którą od razu do mnie podchodzi.

- Tak. A teraz ty, ja, profesor McGonagall i banda idiotów, których nazywasz śmierciożercami, wyjdziemy z tej sali i teleportujemy się do Malfoy Manor. - mówię i przykładam rożdżkę do gardła Lorda.

- Odchodzisz? Z nim? - pyta jedna z uczennic.

- Tak. Jest tylko władza i potęga... pamiętajcie o tym!

***

Hej!

Wyniki konkursu już były. Jeszcze raz gratuluję!

Podoba się rozdział?

Chciałabym złożyć wam życzenia. Życzę wam, moi drodzy czytelnicy wesołych świąt (troszkę spóźnione, ale szczere), spełnienia marzeń, wszystkiego co najlepsze i szczęścia w nadchodzącym Nowym Roku! 💗💓🎄🎄🎉🎉🎊

Córka Severus'a Snape'a 2 /  Być potęgą || H.P. S.S. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz