Rozdział XX

1.6K 105 4
                                    

Przez okno wpadają pierwsze promienie słońca. To dziś. Dziś stoczymy ostateczną walkę. Może los się do nas uśmiechnie? I wszystko potoczy się inaczej? Będzie łatwiej? Kręcę głową na te myśli. To prędzej marzenia.

Nie spałam całą noc. Powtarzałam sobie zaklęcia, przydatne ruchy w walce. Około czwartej nad ranem postanowiłam się naszykować. Przebrałam się w wygodniejsze ubrania, wprost idealne do walki. Powolnym krokiem ruszam do kuchni. Na stole stoją eliksiry, które muszę zażyć, aby być w pełni sił. Bezsenność nie jest dobra. Na szczęście jesteśmy w świecie magii.

Wypijam każdy eliksir i siadam na krześle, czekając aż zaczną działać. Po kilku sekundach czuję jak ich energia rozlewa się po moim ciele,. Podnoszę głowę do góry i rozglądam się po pomieszczeniu, Coś przywiązuje moją uwagę. Jest to mała karteczka z napisem:

Salon.

Unoszę brwi w geście zdziwienia, ale idę do wskazanego pokoju. Na małym stoliczku, stojącym dosłownie na środku salon, leży naszyjnik. Podnoszę go i przyglądam mu się z uwagą. Nie jest to naszyjnik, lecz medalion. Medalion Salazara Slytherina. Dawno go nie widziałam. Uśmiecham się delikatnie i zakładając go na szyję, kieruję się do wyjścia z moich kwater.

Korytarze Hogwartu są zatłoczone. Uczniowie gromadzą się w małych grupach i stoją koło okien. Większość z nich jest przerażona. Widzę to w oczach. Tylko oczy potrafią zdradzić najbardziej skrywane emocje.

Docieram pod drzwi Wielkiej Sali. W środku trwa śniadanie. Uczniowie wchodzą i wychodzą. Przy stole nauczycielskim siedzi kilka osób. Wśród nich zauważam tatę. Podchodzę do niego bardzo szybkim krokiem.

- Witaj - mówię, uśmiechając się. Tato nawet nie podnosi na mnie wzrok. Patrzy ze smutkiem na swój pusty talerz. Nie mogę znieść tego widoku.

- Rockell, daj mi spokój - powoli wypowiada każde słowo. Robi mi się przykro, lecz nie pokazuje tego. Nie mogę tego pokazać. Wpatruję się w tatę i myślę. Muszę mu jakoś pomóc. 

- Chodź. - nie zwracam najmniejszej uwagi na jego protesty i siłą wyciągam do z Wielkiej Sali. Stajemy przed drzwiami jego gabinetu. Mężczyzna patrzy na mnie wściekłym wzrokiem, który mało co nie zabija. Ja jednak śmieję się na ten widok. 

Lubię spędzać czas z tatą. Wiem, że nie jest on lubiany nauczycielem w szkole przez jego zachowanie i sposób bycia, ale ja czerpię z tego radość. Jego dziwne miny, próba ukrycia uczuć i jego ubiór sprawiają, że chce mi się śmiać. Nie potrafię się opanować. 

Siadam na krześle i obserwuję jak tato zajmuje honorowe miejsce za biurkiem. Uśmiecham się do niego po raz kolejny i widzę jak jego kąciki ust drgnęły delikatnie do góry. Niestety nie przyszłam tutaj, aby porozmawiać o błahostkach i cieszyć się pięknem tego miesiąca. Moja mina momentalnie się zmienia. 

- Musimy dziś walczyć... - zaczynam. Zdaję sobie sprawę z tego, że tato o wszystkim wie, ale muszę się komuś wygadać, spytać o radę. - Aczkolwiek mam bardzo ważne pytanie.

- Słucham - mówi tato. 

- Od kogo ten medalion? - wskazuję palcem na medalion, wiszący na mojej szyi. 

- Przyniosłem go.  

Kiwam głową i zaczynam się zastanawiać jak mogę to wykorzystać. Jakoś musi mi pomóc. Ciekawe tylko w jaki sposób. Zaczynam się zastanawiać. Tato czyta jakieś dokumenty.

Żegnam się z Severusem i wychodzę na korytarz. Sekundę później rozlegają się krzyki w całym zamku. Jeden ze Ślizgonów zbiega po schodach. Wpada na mnie i patrzy z wielką ulgą.

- Profesor McGonagall Cię woła. Musisz iść...  - nie słucham reszty zdania. Biegnę bardzo szybko. Muszę tam dotrzeć.

Wpadam na korytarz przy Wielkiej Sali. Moim oczom ukazuje się okropny widok. Cała obrona Hogwartu, jaką udało nam się zrobic została zniszczona. Drzwi do zamku są otwarte. Na dziedzińcu stoi Lord Voldemort z wielkim uśmiechem na twarzy. Uczniowie widząc mnie zatrzymują się w miejscu i przestają krzyczeć.

Przemieniam się w Salazarę. Czarny Pan boi się mnie pod każdą postacią, ale panią Slytherin wzbudzam większy respekt. Powolnym krokiem wychodzę z zamku. Śmierciożercy ustawiają się za swoim panem. Prycham na ten widok. Niby tacy odważni i gotowi oddać życie, ale kiedy przychodzi co do czego to się boją.

Słyszę za mną kroki. Kilka osób wychodzi z zamku. Obracam się i widzę tatę wraz z Potterem. Mężczyzna trzyma Harry'ego za ramię i ciągnie do Czarnego Pana. Przechodząc obok mnie puszcza oczko. Momentalnie rozumiem o co mu chodzi. Kiwam delikatnie głową i czekam na czynności. Nasz plan jest idealny.

Kolejny kroki. Tym razem szybsze. Bez patrzenia wiem kto teraz nadchodzi. Powoli nadchodzi moja rola. Wystawiam rękę i łapię Hermionę. Dziewczyna upada na kolana. Nie mogę pozwolić jej tam iść. Profesor Dumbledore pojawia si pro mojej prawej stronie. Za nim przychodzi jeszcze kilku nauczycieli.

Czarna strona magii stoi naprzeciw białej. Na mojej twarzy pojawia się mały uśmiech. Zaraz zacznie się przedstawienie. Tato kiwa głową do mnie, a ja pokazuje mu ustalony wcześniej znak.

- Panie mój! - krzyk taty przedziera się przez powietrze i dociera do naszych uszu. Jest on pełen żalu, skruchy i podziwu dla Czarnego Pana.

Zapada cisza. Lord zwraca swój wzrok na Severus'a. Na początku widzę jak zaciska palce na różdżce, więc i ja to robię. Sekundę później wykrzywia swą twarz w grymasie uśmiechu. Spogląda na Pottera. Wszyscy kierują wzrok na chłopaka.

Wstrzymuję oddech. Voldemort musi coś powiedzieć. Niech zacznie rozmowę. Jeśli nie cały nasz plan się nie uda. Serce mi przyspiesza. Robię kilka kroków do przodu. Muszę przygotowana na każdy ruch jego lub śmierciożerców.

- Harry Potter. Chłopiec, który przeżył. Tak to nazywacie, prawda? A dziewiętnaście lat temu, gdy po raz kolejny udało mu się mnie pokonać, był wielbiony. Niestety prawda jest inna. - zaczął Voldemort. Wzrok wszystkich był skierowany tylko na niego. 

- Panie, co Ty mówisz... - jeden ze śmierciożerców wyszedł z szeregu i mówi. Lord obraca się w jego stronę. Mężczyzna pochyla się w złym momencie. Czarny Pan podnosi różdżkę i...

- Nie - krzyczę. - Mów.

Lord Voldemort patrzy na mnie z wielkim zdziwieniem, ale opuszcza różdżkę i kontynuuje.

- Właśnie. Tylko ty możesz uratować zamek, Hogwart. Dzięki tobie żyje Potter. - głos Voldemorta niemal przypomina syk  w tym momencie. Unoszą jedną brew do góry. Nie mogę w to uwierzyć. - Dlaczego? Bo to Ty masz największą moc. Tylko ty możesz mnie pokonać!

Zanim ostatnie słowa wyszły z jego ust, uderzyło zaklęcie. Nie we mnie. W Harry'ego. Nie mogłam mu pomóc. Na szczęście było to tylko zaklęcie oszałamiające. Unoszą różdżkę w ręku i czekam.

- Avada Kedavra!

- Nie!

Mój żałosny krzyk rozdziera cieszę na dziedzińcu. Czarny Pan zabił Severus'a! Nie mogę w to uwierzyć. Upadłam na kolana. Moje oczy zaczynają się szklić. Nie mogę się poddać. Nie w tym momencie.

Wstaję godnie i ruszam do przodu. To samo czyni Lord Voldemort. Stajemy na przeciw siebie. Unosimy ręce, w których trzymamy różdżkę. Nie zastanawiając się i nie czekając na żadne znak. Rzucam zaklęcie. Bez wymowy formuły. Czarny Pan nie da jemu rady.

***
Hej!

Jak się podoba ? To już prawie koniec. Niedługo będziemy się żegnać z tym opowiadaniem.

Jak obiecałam mój snap: polkrwi1998

Dodawać! Będę wam tam powiadamiać o tym kiedy będzie nowy rozdział!

Córka Severus'a Snape'a 2 /  Być potęgą || H.P. S.S. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz