Rozdział 1

5.8K 353 95
                                    

I'm out on the edge and

I'm screaming my name like a fool at the top of my lungs

"Echo" Jason Walker

20 stycznia

Zmęczony otwieram oczy. Mam za sobą kolejną ciężką noc pełną nękających mnie koszmarów. Mam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Już zawsze będzie mnie prześladować cień przeszłości. Wzdycham głośno i przecieram oczy rękami. Spoglądam na zegar, który wskazuje kilka minut po siódmej. Nie dam rady zasnąć. Z jękiem odrzucam kołdrę i stawiam bose stopy na zimnej podłodze. Przeszywa mnie chłód, przez co drżę. Wstaję i kieruję się do łazienki. Kiedy tylko wychylam się z pokoju, od razu przybiega do mnie mój brunatny pies, merdając wesoło ogonkiem. Przynajmniej on z nas dwóch miał dobrą noc.

— Zostań — nakazuję mu.

Biorę szybki prysznic, pozwalając ciepłej wodzie działać na moje nerwy i zmęczenie. Po zmyciu z siebie resztek snu wracam do pokoju i ubieram na siebie spodnie oraz jakąś czystą koszulkę. Kieruję się do kuchni, a pies wesoło biegnie za mną. Czuję znużenie, wykonując te same czynności, co każdego ranka. Nastawiam na kawę i szykuję śniadanie, składające się z płatków oraz zimnego mleka. Moje zdolności kulinarne ograniczają się do minimum, dlatego muszę raczyć się tym.

— Jesteś głodny, co? — mamroczę do Patałacha, który szczeka, dając mi o sobie znać. — Już coś ci dam.

Odkładam jedzenie i sięgam po miskę dla psa. Nasypuję tam karmę i stawiam na podłodze. Patałach od razu rzuca się na to i zaczyna jeść w zaskakującym tempie. Ten widok wywołuje na mojej twarzy coś na kształt uśmiechu. Przypomina mi to moją siostrę, która uwielbiała karmić Patałacha. W końcu to był jej kundelek i to ona nadała mu to beznadziejne imię. Patałach. Jak to brzmi?

Wracam do swojego śniadania, z trudem przełykając już i tak małą porcję. Popijam wszystko gorzką kawą, która idealnie odzwierciedla mój paskudny nastrój. Mam ochotę wrócić do łóżka, ale niewiele mi to da, skoro nie będę w stanie zasnąć. Nie chcę też, aby wróciły do mnie koszmary. Nie wiem co ze sobą zrobić. Powoli zaczynam mieć dość bezczynności, jaką wypełnione zostało moje życie w ciągu kilku miesięcy.

Patałach przychodzi do mnie ze smyczą w pysku i merda ogonem, jakby był zadowolony z siebie.

— Naprawdę, Patałach? — pytam go, chociaż i tak wiem, że mi nie odpowie. Nigdy nie odpowiada. W końcu jest psem.

Odkładam brudne naczynia do umywalki, obiecując sobie, że później je umyję. Przypinam smycz do obroży zwierzaka, po czym sam zakładam na siebie kurtkę i buty.

Jak każdego dnia kierujemy się do Boston Public Garden, który znajduje się niedaleko mojego domu. Na dworze jest chłodno. Gdzieniegdzie widać resztki śniegu. Jego topnienie przyjmuję z ulgą. Jest to bowiem kolejna rzecz, która przypomina mi o nieszczęsnym wydarzeniu. Trudno mi wyrzucić z głowy wspomnienia wypadku. To stało się we wrześniu, a teraz jest już koniec stycznia. Minęło sporo czasu, ale to nadal za mało, żebym był w stanie zapomnieć, a co dopiero pogodzić się z tym, czy też wybaczyć, jak to ma w zwyczaju mówić mój przyjaciel Brad.

Kilka razy proponował mi wizytę u specjalisty, który pomógł mu, kiedy rozstał się ze swoją dziewczyną po prawie dwóch latach bycia razem. Miał wtedy depresje, ale ona wyciągnęła go z tego. Albo on. Już nie pamiętam.

— Mówię ci — tłumaczył jak małemu dziecku — to najlepszy terapeuta w Bostonie. A tobie by naprawdę się przydał.

Najczęściej prychałem w odpowiedzi, a on dawał mi spokój i nie drążyliśmy tego tematu przez dłuższy czas. Ale nie tym razem. Tym razem nie chciał poddać się tak łatwo, przez co doszło do kłótni.

Na krawędzi✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz