un

1.1K 80 91
                                    

Calum

Wchodząc do szkoły westchnąłem zrezygnowany i niechętnie wyciągnąłem słuchawki z uszu. Akurat zaczęła się moja ulubiona na ten moment piosenka. No cóż, musiałem to jakoś przeboleć, ponieważ jako iż byłem spóźniony na pierwszą lekcję jakieś dziesięć minut, nie mogłem po prostu stanąć w miejscu i przesłuchać piosenki, którą i tak słyszałem setki razy dziennie.
Pospiesznie więc ruszyłem w stronę swojej szafki, modląc się w duchu, aby przypomnieć sobie kod, którego zawsze zapominałem, chociaż naprawdę nie był skomplikowany.

W końcu to tylko cztery cholerne cyferki, które starałem się zapamiętać od początku roku, a minęło już dobre siedem miesięcy. Kiedy w końcu dotarłem do swojej szafki i ją otworzyłem, co zajęło mi jakieś pięć minut, odłożyłem szybko niepotrzebną mi torbę, w której znajdowały się rzeczy na trening i zamknąłem drzwiczki, a trzaśnięcie rozeszło się echem po pustym korytarzu.

Nie zwróciłem jednak na to zbyt dużej uwagi. Po prostu ruszyłem biegiem w stronę sali biologicznej, w której właśnie mijała mi pierwsza lekcja. Modliłem się, żeby pani Jones nie zabiła mnie za kolejne spóźnienie w tym tygodniu, co wydawało mi się nierealne. Od dzwonka minęło już dobre piętnaście minut, więc miałem naprawdę spore kłopoty.

Stanąłem w końcu przed drzwiami odpowiedniej sali i wziąłem kilka głębokich wdechów. Nie dlatego, żeby wyrównać oddech - w końcu grałem w drużynie koszykarskiej, więc moja kondycja była w jako tako dobrej formie - po prostu psychicznie musiałem się przygotować na to, co zaraz miało nastąpić. Nie zrozumcie mnie źle, zwykle nie bałem się żadnych staruszek ani w ogóle ludzi, ale pani Jones była naprawdę straszna, praktycznie każdy uczeń tej szkoły się jej bał. Ponoć niektórzy nauczyciele też.

Po chwili zebrałem się na odwagę i zapukałem do ciemnych, dębowych drzwi, które w końcu pchnąłem, tym samym otwierając je. Wzrok każdej osoby w klasie zwrócił się w moją stronę, łącznie z przeszywającym na wylot, zwłowieszczym wzrokiem starszej nauczycielki biologii. Kobieta wydawała się pragnąć zamordować mnie siłą woli, a ja miałem wrażenie, że ten sposób zaczyna działać.

- Hood - warknęła na mnie kobieta, a ja przełknąłem głośno ślinę.

- Dzień dobry - mruknąłem w jej stronę, a pani Jones uniosła nienaturalnie wysoko brew - przepraszam za spóźnienie - dokończyłem już głośniejszym, pewniejszym siebie głosem i pokierowałem się na tyły, w stronę mojej ławki, po drodze witając się uśmiechem z kilkoma osobami, w tym Arzayleą, moją przyjaciółką, którą znałem od czasów przedszkola.

W myślach modliłem się, żeby nauczycielka mnie do siebie nie zawołała, moje serce chyba by tego nie wytrzymało. Nie wytrzymywało już samego uczucia jej wzroku utkwionego na tyle mojej głowy, a co dopiero rozmowy w cztery oczy.

Gdy usiadłem na swoim miejscu, pani Jones posłała mi ostatnie, mordercze spojrzenie i wróciła do rysowania czegoś na tablicy, najprawdopodobniej łańcucha DNA. Westchnąłem i wyciągnąłem odpowiednie książki z plecaka, a następnie wbiłem swój beznamiętny wzrok w tablicę, na której widniał wyżej wymieniony, prowizoryczny rysunek.

Siedziałem tak przez dłuższą chwilę. Naprawdę chciałem skupić się na lekcji, jednak po głowie chodziły mi słowa mojej ulubionej piosenki, której nie mogłem posłuchać. Wpatrywałem się więc w rysunek nucąc w głowie jedną z piosenek zespołu All Time Low.

Może i przymknąłem na chwilę oczy. Może i całkowicie skupiłem się na słowach piosenki, głęboko wyrytych w mojej pamięci. Może i poczułem tego kuksańca w bok, którego zafundowała mi Arzaylea zajmująca miejsce obok mnie, może i zignorowałem jej gest i może nawet nie powinienem, bo po chwili usłyszałem donośny krzyk pani Jones, a na sam dźwięk jej głosu podskoczyłem na moim krześle, co wywołało cichą falę śmiechu.

Too much to ask; cashton ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz