19.

130 21 7
                                    

To już dziś! A dokładniej za jakieś 15 minut!

Jestem taki szczęśliwy.  Brad wraca do Anglii już na zawsze. Specjalnie dla mnie.

I za chwilkę go zobaczę, bo właśnie wylądowali. Czekam na niego przed lotniskiem. On jeszcze nie wie, że tu jestem. Nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć.  Ten tydzień był trudniejszy niż się spodziewałem.

- Trissy? - Podbiegł do mnie z walizkami w rękach.

- Cześć kotku. - Przytuliłem go i mruknąłem mu we włosy.

Nie mogłem się powstrzymać, przywarłem do jego ust, delektujac się ich delikatnym smakiem. Nie wiedziałem, że tak bardzo można za nimi tęsknić.

- A teraz powiedz mi proszę, co się stało z Jamesem. - Odsunął się ode mnie i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Już wszystko dobrze, tak myślę.

- Czemu mi nic nie powiedziałeś?

- Nie chciałem cię martwić. - Splotłem palce naszych idealnie do siebie pasujących dłoni i ruszyliśmy do mojego auta.

- Mhm. - Uśmiechnął się głupio. - Na 100% wszytsko z nim ok?

- Tak myślę. W ogóle skąd miałeś jego numer?

- Mam kontakty. - Zaśmiał się.

- Taaak, ty i kontakty. Już to widzę. - Prychnąłem.

- Nie śmiej się. - Mruknął z  uśmiechem. - Bo sobie pojadę do Ameryki.

- Nie zrobisz tego. - Spoważniałem.

- A co jak zrobię?

- Już ci mówiłem, że pojadę tam za tobą i cię będę szukał.

- Nic się nie zmieniłeś. - Zaśmiał się. - Dalej taki uparty.

Dochodzę do wnikosu, że być może Braddy stara się udawać innego, ale w rzeczywistości również jest taki sam jak kiedyś. Po prostu się odwzyczaił od niektórych rzeczy, ale ja go tu przypilnuję i wróci mój stary, niegrzeczny chłopczyk. Taki, jakiego najlepiej pamiętam. Idealny pod każdym względem.

Na samą myśl o tym, że Tradley wraca, czuję przyjemne dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa.

~~~~~

Dzień później

Obudziła mnie szczekająca Dobby. Chciałem wstać z łóżka, ale coś, a konkretnie ktoś, mi to uniemożliwiał. Koło mnie leżał piękny szatyn. Wpatrywał się we mnie swoimi cudownymi, czekoladowymi oczami.

Zdecydowanie idealny widok z rana.

- Dzień dobry, Braddy. - Musnąłem delikatnie jego usta.

- Dzień dobry. - Przeciągnął się i objął mnie mocno rękoma.

Sprawdziłem szybko godzinę w telefonie. 8:41.

- Muszę iść z psem. - Powiedziałem niechętnie.

- No to na co czekasz? Ruchy, ruchy! - Wstał z łóżka i mnie z niego podniósł.

- Kiedy ty tak podpakowałeś? - Zaśmiałem się.

- Nie podpakowałem, dalej mam zero mięśni. - Uśmiechnął się szeroko dotykając miejsca, w którym powinien być biceps. - Po prostu ty jesteś chudy jak patyk i leciutki jak wata cukrowa.

- I do tego taki słodziutki jak wata cukrowa.- Zaśmiałem się.

- Eee... tak, tłumacz to sobie tak. - Mruknął ze śmiechem.

- No przynaj, no...

- Chodź z tą Dobby, bo biedna nie wytrzyma. - Uciekł od tematu.

Głupek.

Ale mój głupek.

Kochany głupek.

- Jeszcze tu wrócimy. - Pościeliłem łóżko.

- Nie lepiej u mnie? - Zaśmiał się. - Wiesz, masz siostrę za ścianą. A jeśli dobrze pamiętam to do najcichszych nie należysz.

- Ty zboczeńcu, nie to miałem na myśli. - Założyłem koszulkę, a drugą podałem szatynowni. - Ale skoro proponujesz, to kim jestem, żeby się sprzeciwić? - Ruszyłem w stronę łazienki.

Po około 30 minutach wyszliśmy z domu. Przez idealną noc, wyjątkowo późno dzisiaj wprowadzam psa. W parku zebrała się już gromadka dzieci.

- O mój boże! Brian! Chodź do mnie synku! - Usłyszałem głos jakiejś kobiety. Momentalnie się odwróciłem i to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. - To ten zboczeniec, nie możesz tu chodzić sam. - Pusta kobieta wpatrywała się we mnie wrogo, ciągnąc za rękę małego rudego chłopaca.

- Zboczeniec? - Zaśmiał się Brad. - Co ja słyszę?

Kompletnie mnie zatkało, więc tylko prychnąłem.

- Aż taki napalony byłeś, że do dzieci startowałeś? - Śmiał się prowokująco.

- To wszystko twoja wina. - Przygryzłem wargę. - Ty mu dałeś tą kartkę, a ja chciałem tylko parę informacji wyciągnąć.

- Nie domyśliłeś się, że to ode mnie?

- Początkowo nie. Ale potem poznałem po piśmie. Po za tym wcale się do niego nie dobierałem. - Fuknąłem.

- Trissy, nie wstydzić się, to normalne. - Śmiał się.  - To znaczy nie normalne, że chciałeś zgwałcić dziecko, tylko... - Nie zdążył dokończyć bo mu przerwałem.

- Ty już lepiej nie pierdol, bo zaraz ciebie tu zgwałcę. -  Zagryzłem wargę.

- Wydaje mi się, że to już wtedy nie będzie gwałt.

Spojrzałem na niego pytająco.

- No wiesz, skoro obie strony tego chcą, to raczej nie nazywa się tego gwałtem. - Zamyślił się. - Tylko cudownym seksem... - Jaki zbereźny się zrobił.

Braddy właśnie mi powiedział, że chce uprawiać ze mną seks. Na samą myśl poczułem delikatne drgnięcie w bokserkach. Uśmiechnąłem się zwycięsko do siebie i oblizałem spierzchnięte usta.

- Chyba musimy już wracać. - Objąłem go ramieniem. - Coś mi obiecałeś. - Mruknąłem do ucha szatyna, by za chwilę delikatnie je podgryść.

- Ktoś tu się napalił. - Zaśmiał się w moje usta.

- Chodźmy, bo zaraz zdejmę te spodnie z twojego tyłka na środku parku. - Zassałem jego dolną wargę.

Oderwaliśmy się od siebie i przez chwilę wyrównywaliśmy oddech patrząc sobie w oczy.

- Gdzie Dobby? - Wysapał.

Rozejrzałem się po okolicy, złapałem psa na smycz i ruszyłem z moim byłym chłopakiem do domu.

Właśnie... byłym.  Chyba czas to zmienić.


I'm Here For You • TradleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz