Rozdział 3

139 24 16
                                    

- Niżej kolana! Ruszaj się szybciej!

   Zaraz po tej uwadze miecz został wytrącony z rąk dziewczyny, a na jej pasie zacisnęły się ogromne dłonie. Anashir uniósł wysoko córkę, okręcając ją kilka razy w powietrzu, a Mundi śmiała się w najlepsze, zapominając o swojej porażce. Dopiero po chwili została odstawiona na ziemie i natychmiast podniosła swój miecz, robiąc zamach w stronę ojca, ale on natychmiast zablokował cios. Po kilkunastu wymianach uderzeń, miecz Mundi ponownie wylądował na piachu.

   Mundi ponownie podniosła miecz i zaszarżowała nim, starając się wypatrzyć jak najwięcej luk w jego obronie.

- Co mówiłem o kolanach!?

    Dziewczyna krzyknęła, gdy jej miecz znowu został wytrącony z dłoni, była już kompletnie wyczerpana, za to na Anshirze nie było widać ani kropelki potu, co Mundi jeszcze bardziej denerwowało. Nawet nie przykładał się do walki, a z łatwością umiał ją pokonać. Po za tym w ręce trzymał zwykły, krótki miecz, który wziął z stojaka na bronie, zamiast tego, którym walczył zazwyczaj.

    Mundi pognała po swój miecz, ale ten zniknął już z ziemi, a w dłoni trzymał go książę Ramirus, jego czarne włosy były spięte w niski kucyk a ciemne, niebieskie oczy aż promieniowały typową dla niego radością. U jego boku stał Gorlist, z poważnym, nieco wrogim wyrazem twarzy. Tak bardzo przypominał Anashira, mieli te same rysy twarzy, te same, niesforne, ciemne włosy i opaloną skórę. 

- HA! A wy co młodzieniaszki, czyżbyście zapomnieli, że dzisiaj mieliście trening!? - ryknął Anashir do chłopców.

- Ojcze, dzisiaj rano był u nas strażnik z wiadomością, że książę jest zajęty - przypomniała mu córka.

- Naprawdę? - Anashir zamyślił się. - A! To ten, którego uderzyłaś drzwiami!

- Tak ojcze... właśnie ten... - mruknęła pod nosem, nieco zażenowana.

    Ramirus jednak zaśmiał się tylko, słysząc to i jak zwykle z uśmiechem zaczął mówić:

- Nie chciałem przeszkadzać, ale postanowiłem, że osobiście przekaże tą wiadomość. Hm... jak ona dokładnie brzmiała...

   Gorlist wyglądał jakby zaraz miał przywalić księciu, ale widocznie się od tego powstrzymał. Splótł wysoko ręce, na klatce piersiowej, jak to miał w zwyczaju.

- Ojcze, królowa wysyła ciebie na południe, według naszych raportów w okolicach Kail zbiera się armia Jawilu, tak trudno było zapamiętać? - Gorlist zmierzył przyjaciela surowym spojrzeniem.

- Przepraszam, przepraszam. - Ramirus podrapał się po głowie, jakby właśnie coś przeskrobał.  

- A co z buntownikami na wschodzie i północy? - spytał Artashir, nieco marszcząc czoło.

- Królowa uznała, że nie ma potrzeby wysyłać tam oddziałów, nie uważa, że to może być coś groźnego. Wyruszasz o świcie, przydzielone ci oddziały wojsk będą czekać przed pałacem.

- Ha, ha! Słyszałaś Mundi?! Staruszek w końcu się rozerwie! - zmierzwił córce włosy. 

   Mundi miała ochotę kopnąć go, przez niego wydawała się jeszcze bardziej dziecinna, a przy Ramirusie zawsze starała zachowywać się dojrzale i kobieco. 

- Mogę też jechać, ojcze?

- Nie ma nawet takiej opcji - powiedział stanowczo Artashir.

   Nie dyskutowała, ojciec nie był osobą, która dawała się przekonać. Westchnęła jedynie, wkładając swój miecz do pochwy.

- W takim razie ja lecę, trzymaj się synu i pilnuj Ramirusa, jak wrócę ma być w stanie mnie pokonać.

- Wymagasz niemożliwego, Anashirze - odezwał się książę.

    Generał tylko zaśmiał się i zgniótł swoje dzieciaki w potężnym uścisku, w tym również Ramirusa, który wydawał się bardzo zadowolony z tego gestu. Zazdrościł Mundi i Gorlistowi, Anashir zrobiłby dla swoich dzieci wszystko i był naprawdę wspaniałym ojcem, mimo, że brakowało mu powagi, a sam zachowywał się jak dzieciak.

- Idę sobie co nieco gulnąć, jak myślę sobie o całym dniu spędzonym w siodle, to już mnie tyłek boli.

   Anashir odszedł od towarzystwa, podśpiewując coś pod nosem.

- My również wracamy, Mundi. - Ramirus skłonił się lekko.
   Brat momentalnie zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem i odezwał się:
- Mam do ciebie prośbę.

- Tak?

- Byłbym wdzięczny jeśli wróciłabyś do domu okrężną drogą, przez główny dziedziniec. Na korytarzach będzie pewno żołnierzy, przygotowujących się do wyjścia, przeszkadzałabyś tylko.

- Oczywiście!

*****
   Z natury Mundi była bardzo dziecinną osóbką i niezwykle zapominalską, dlatego po skończonym treningu ruszyła tą samą drogą co zwykle do domu. Przypomniała sobie słowa brata, dopiero podczas wędrówki przez korytarze. Jednak nie zauważyła tu ani jednego żołnierza, więc nie widziała sensu w zawróceniu i udaniu się przez dziedziniec. Dochodząc do skrzyżowania korytarzy zatrzymała się, słysząc czyjeś, pośpieszne kroki. W porę schowała się za kolumną, chociaż nie musiała tego robić, ale widok księcia Heresdisa zaskoczył ją.

    Młodzieniec szedł dalej, nie zauważając nawet dziewczyny. Spadkobierca tronu był naprawdę wyjątkowy, Mundi nigdy nie widziała człowieka z tak dziwną, a zarazem piękną urodą. Jego białe włosy spływały swobodnie na ramiona, cerę miał nienaturalnie bladą. Dziewczyna pamiętała niewidomego staruszka, który przyjaźnił się z jej ojcem. Oczy Heresdisa wyglądały dokładnie tak samo, jak tego starca, były tak jasne, że niemal białe. Właśnie dlatego był uważany za znak od bogów, ponieważ jego całe ciało było jasne, na dowód tego, że został zesłany z niebios. Mundi zawsze fascynowała jego osoba, jednak wiedziała, że Heresdis jest bardzo cichym człowiekiem

   Jednak teraz jej uwagę przykuło coś innego. Dlaczego następca tronu spaceruje po korytarzu tak późną porą? I dlaczego nie towarzyszy mu ani jeden strażnik? Mundi wolała nie ryzykować i ruszyła za księciem, gotowa w każdej chwili schować się za kolumną. Jednak Heresdis nawet nie zauważyłby jej obecności, szedł przed siebie, trzymając zwinięty tobołek pod pachą, a nos utkwiony miał w zwoju pergaminu.

   Mundi stwierdziła, że książę kieruje się do pałacowych ogrodów. Tam zazwyczaj nie było strażników. Czyżby musiała śledzić księcia aż bezpiecznie wróci do swojej sypialni? Heresdis skręcił w jeden z korytarzy, więc natychmiastowo przyśpieszyła, aby nie stracić go z oczu.

    Minęła tylko chwila, a zza zakrętu dało się słyszeć krzyk księcia. Mundi natychmiast rzuciła się w tamtą stronę, dobywając miecza.

    Heresdis upadł na ziemie, a w jego tobołku wbity był sztylet. Nad nim stał mężczyzna, był ubrany na czarno, a jego głowę zakrywał kaptur. Skrytobójca. Zapewne chciał po cichu wbić księciu sztylet w bok, ale uratował go owy tobołek. Gdyby Mundi nie zawahałaby się, mogłaby z łatwością zabić mężczyznę, ale ten zdążył już wyciągnąć miecz i zamachnąć się nim. Dziewczyna podniosła swój, blokując pierwszy cios.

   Przeciwnik nie był silny, ale myśl, że pierwszy raz walczy na śmierć i życie sprawiała, że jej nogi robiły się jak z waty. Kiedy udało mu się naciąć jej ramię, Mundi wiedziała, że to nie czas na żarty. Wykonała kilka ruchów mieczem, wiedząc, że tym razem jej celem nie jest jedynie wytrącenie broni przeciwnikowi.

   Zamarła, gdy zobaczyła, że jej miecz przeszywa na wylot ciało mężczyzny. Momentalnie podniosła wzrok na jego twarz, otworzył szerzej oczy. Jego usta zaczęły drgać, a następnie zakaszlał, wypluwając krew. Dziewczyna wydała z siebie stłumiony pisk, ledwo utrzymując się na nogach. Jednym szarpnięciem wyciągnęła miecz z jego brzucha, pozwalając mu swobodnie upaść na podłogę.


Na razie kiepsko z czytelnikami, mam nadzieję, że to się poprawi. Jeśli czytasz, proszę o komentarze z opiniami, ewentualnymi uwagami :D

IskraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz