Rozdział 14

67 12 9
                                    

    Ulewa ustała po kilku godzinach, Io nadal spał, a Mundi nie opuściła go nawet o krok. Promienie słońca dały nieco ciepła, już jutro pewno znów wróci upał. Przybliżyła ucho do Io, był całkowicie zakryty, ale słyszała jego spokojny oddech. Odetchnęła z ulgą, lecz szybko zerwała się z miejsca słysząc szelest.  Z początku wydawało jej się, że to tylko jakiś zwierz, jednak postać wydawała się o wiele wyższa.

     Zza drzew wyłonił się mężczyzna, nie taki zwykły mężczyzna. Miał nagi tors, a jego nogi pokrywała sierść, zamiast stóp miał kopyta. Z jego kręconych włosów wystawały ogromne, kozie rogi. Mundi doskonale wiedziała, że to satyr, ale pierwszy raz widziała go na oczy. Zatrzymał się nagle, uważnie obserwując dziewczynę.

- Co ty tu robisz? - zapytał. - Las cię wpuścił?

     Mundi nie zdążyła odpowiedzieć, bo satyr przeniósł wzrok na Io, zrobił krok w ich stronę.

- Czy to pan Io? Przecież padał deszcz...

     Satyr podbiegł do nich, padając na swoje koźle nogi, zupełnie ignorując przy tym Mundi, która po zobaczeniu dziwnego stworzenia nie umiała wypowiedzieć słowa, ale gdy zbliżył się do Io nie mogła tego zostawić.

- Co od niego chcesz?! - krzyknęła dziewczyna.

- To twoja wina - powiedział satyr, wyciągając Io i odwijając go z materiałów. - Przez ciebie mógł zginąć...

     Zdjął z niego ostatni płaszcz, a Mundi aż zaniemówiła. Skóra Io była pokryta licznymi i rozległymi oparzeniami.

- Przydaj się do czegoś dziewczyno i zbieraj jak najwięcej suchego drewna! - zawołał satyr, biorąc Io na ręce. - No ruszaj się!

- Ale... kiedy... przecież nie było nigdzie ognia... - wydukała Mundi.

- Nie panikuj! - burknął w jej stronę satyr, ruszając z Io na rękach przed siebie. - Budźcie się! Zbierajcie drewno!

    Na głos satyra liście zaczęły szeleścić o wiele głośniej. 

- Nie ma chwili do stracenia, budźcie się! - krzyczał satyr, podążając przed siebie.

       W jednej chwili wydarzyło się coś niesamowitego, zza drzew powoli zaczęły wychylać piękne kobiety. Ich włosy unosiły się i falowały, mimo że nie było wiatru. Miały skórę o zielonkawym odcieniu, a ich ciała otaczały zwiewne suknie. Sunęły gładko po ziemi, jakby nic nie ważyły, ale w jednej chwili wszystkie wydały się zaniepokojone i rzuciły się do szukania drewna. W normalnych okolicznościach Mundi nie mogłaby oderwać wzroku od tak wielu nimf, ale  musiała zająć się Io. Starała się dogonić satyra, który poruszał się bardzo szybko na swoich koźlich nogach. 

      Wypadli na małą polankę, gdzie na środku widoczne były pozostałości po ognisku. Jedna z nimf stała przy nim, ta akurat wyglądała inaczej. Jej skóra była w kolorze błękitu, w niebieskich włosach miała wplątane malutkie kamienie bursztynów. Wokół niej unosił się przyjemny zapach morza.

-  Zabrałam tyle wody ile mogłam... - powiedziała nimfa, słabym głosem w stronę satyra.

- Bardzo ci dziękuje.

       Nimfa ruszyła kilka kroków, żeby następnie opaść na ziemię i zemdleć. Mundi nie wiedziała czy jej pomóc, ale inne nimfy najwyraźniej nie zwracały uwagi na wyczerpaną towarzyszkę. 

     Satyr położył Io na pozostałościach po ognisku, a reszta nimf przynosiło suche gałązki, obsypując nimi ciało chłopca.

- Co wy z nim robicie?! - krzyknęła Mundi, rzucając się w jego stronę.

IskraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz