Dochodziła 3 nad ranem, a w apartamentach Nemezis stał podpity Deimon i przez umysł przeleciały mu wydarzenia z ostatnich paru godzin. Jego „siostra” zabrała go na ulice czarodziei w Oslo. Nazywała się Metrigha i była bardzo podobna do Śmiertelnego Nokturnu. Istniał jednak jeden wyjątek, tutaj w przeciwieństwie do ludzi ci nie izolowali się od siebie, a wręcz przeciwnie tworzyli swoją własną małą społeczność. Mieli swoje święta i swoje prawo. Przybyli właśnie na jedno z takich świąt, a Nemi pokazała mu swój ulubiony pub na owej ulicy. Był on dość surowo urządzony i bardzo zatłoczony, lecz jak stwierdziła: „warto znosić takie niewygody, bo alkohol jest tutaj świetny oraz mocny”. Ludzie potrafili bawić się wspólnie przy orkiestrze grającej jakieś narodowe pieśni. Uśmiechnął się do siebie na myśl o zawodach jakie urządził sobie z jakimś mężczyzną, a reguła była prosta: „kto więcej wypije”. Jego siostra zebrała zakłady i o dziwo dla siebie oraz ku zawodowi osób, które go nie znały i obstawili przeciwnika wygrał. Dzięki temu, jak powiedziała mu Nemi, został przyjęty do ich społeczności, bo tutaj trzeba było się czymś wykazać. Miała racje, gdyż ludzie przedtem odnoszący się do niego z rezerwą teraz zapraszali go, aby bawił się z nimi. Na początku dziwiło go zainteresowanie ze strony płci przeciwnej, które było dość duże. Jedynie Nemi śmiała się z niego i stwierdziła: „popatrz w lustro braciszku, bo wszyscy Merweredo są diabelnie przystojni i ty nie jesteś wyjątkiem, chociaż swój wygląd raczej zawdzięczasz ojcu”. Zarumienił się wtedy, oczywiście tylko w duchu i dziękował Merlinowi za to, że nauczył się panować nad swoimi odruchami, bo miałaby jeszcze lepszy ubaw z niego. Szczerze mówiąc nie przeszkadzało mi ani trochę to zainteresowanie. Zwłaszcza, że większość dziewczyn była ładna to i inteligentna, bo głupich kobiet to on nie cierpiał. Zapamiętał jeszcze, iż bardzo dużo pił i na jego szczęście głos się nie pomylił z odpornością na promile, gdyż teraz byłby wrakiem człowieka. Później Nemi postanowiła się zabawić i jak to ona wymyśliła włamali się do gmachu Grupy W. Chyba ona miała słabszą głowie niż on, bo za nic nie udało się wybić z jej głowy tego pomysłu. Chyba planowała to już wcześniej, a on zasadniczo nie miał nic przeciwko. Zabawa przy tym była świetna, a ryzyka nie było, gdyż włamywali się do własnej firmy, ponieważ Cyrus powiedział mu, że obejmie stanowisko szefa jako dziedzic. Ciekawiło go co się stanie ze starym szefem i gdy zapytał go oto dowiedział się, że szefa po prostu nie było. Z tego co już wcześniej wiedział ochrona miała już jego dane i gdyby coś poszło nie tak łatwo by się wywinęli. Nic jednak nie poszło nie tak, a złodziejska szkoła Kasimo przydała się i parę razy z opresji ratował go głosik, a zwłaszcza w momentach kiedy procenty we krwi dawały o sobie znać. Nemi zaprowadziła go do prywatnych apartamentów na samej górze i z tego co pamiętał to tam jeszcze doprawili sobie jakimś winem. W duchu dziękował niebiosom, że się nie upierała, aby nie używać magii, bo miał dosyć po włamywaniu się do tak dobrze strzeżonego budynku. Jeszcze raz składał podziękowania Stwórcy za Kasimo i prosił głosik, aby ten przypomniał mu żeby dał mu porządny prezent za to, że go tego wszystkiego nauczył. W końcu Nemi pozwoliła mu przenieść ich z powrotem do Cintry za pomocą magii, bo sama nie za bardzo myślała logicznie. Przeniósł ich do jej apartamentów i od razu zapakował ja bez zbędnych ceregieli do łóżka.
Prawdopodobnie nie wybaczyłaby mu, gdyby przebrał ją w piżamę własnoręcznie, a więc postanowił zrobić to za pomocą ich magii. I jeszcze raz dziękował wszelkim bóstwom, lecz tym razem za to, że nie jest zwykłym czarodziejem. „Ostatnio za dużo dziękuję różnym siłom i chyba trzeba by było z tym skończyć. Mam tylko nadzieję, że to tylko przez te procenty.” Miał doskonały humor i postanowił przebrać swoją siostrę w soczyście zielona piżamkę z dużym misiem na środku. Słyszał jak zasypiając wyklinała go za to. W odwecie za to włożył jej do łóżka dużego pluszaka. Najbardziej pewną rzeczą na świecie było w obecnej chwili, że gdy dojdzie do siebie na tyle żeby zobaczyć co się stało zabije go w bardzo perfidny sposób, ale to było silniejsze od niego. Miał jeszcze prawdopodobnie dziesięć minut do spotkania z tym tajemniczym Tengelem, a ten czas postanowił wykorzystać na zmianę ubrania i prysznic.
Tengela zastał w głównej bibliotece Cintry. Był to wysoki mężczyzna wyglądający na jakieś trzydzieści, ale nie swoje ponad dwa tysiące lat. Miał takie same oczy jak u niego tylko, że jego źrenice były pionowe jak u kota i całkowicie nie pasowały do tej młodej twarzy, gdyż było w nich widać jego wiek. No, ale znając prawdę o nim nie było się czemu dziwić.
- Ty jesteś Deimon Angelus?
- Tak – odparł zgodnie z prawdą.
- Imiona to ci dobrali idealnie i widać, iż ktoś musiał mieć poczucie humoru. Demon i anioł – rzekł uśmiechając się.- Zobaczymy jak sobie poradzisz u mnie.
„Demon i anioł, ciekawe spostrzeżenie. Na miarę interesującego człowieka, a on jest bardzo ciekawy. Coś czuję, że nie będę się z nim nudził.”- Pomyślał młodzieniec.
- Bardzo mnie zaciekawiła twoja osoba, bo gdyby nie to nie było by mnie tutaj. Normalnie nie poświęcam swojego czasu na naukę dzieci Wyklętych, jednak Cyrus powiedział mi, że przemiana u ciebie pozostawiła bardzo dużo cech przodków. Tych wampirzych chyba również patrząc na twoje oczy i jak widzę nie panujesz nad tym.
„O czym on mówi. Oczy, w końcu w dzień przemiany Lao powiedział mu, że jego źrenice zrobiły się pionowe ale przecież potem to zniknęło. Jak mu wyjaśnił to cecha Neniszów.
- Nenisze to wampiry?
- Tak, ja jestem pół Neniszem, pół Lycjanem lub jak wolisz wilkołakiem. Ty raczej będziesz miał tylko niektóre nasze cechy, ale musze ci przyznać z oczami kota ci do twarzy.
- W takim wypadku nie będę robił nic, aby stały się normalne.
Jego odpowiedzią był tylko śmiech. „Ciekawy człowiek doprawdy.”
Ciekawy, bardzo tajemniczy i mądry. Nauczy cię wiele.
„Oj, głosiku kochany co ja bym bez ciebie zrobił.”
Bez ironii proszę, bo to mnie rani.
„O to ty masz uczucia, zadziwiasz mnie, lecz zapamiętam sobie na przyszłość.” Jego uwaga powróciła do Tengela. Patrzył jak ten podchodzi do kanapy ustanowionej przed kominkiem i siada na niej gestem zapraszając, by młodzieniec zrobił to samo.
- Nie bez przyczyny spotkaliśmy się tu – zaczął mówić, gdy Deimon zajął miejsce obok niego.- Cyrus powierzył mi dalsze szkolenie ciebie, a więc nie będziesz miał już więcej treningów z tymi przeklętymi rozwydrzonymi pseudodorosłymi facetami. Pragnę nauczyć cię jak najwięcej o rodzajach magii jaką się posługujemy. Ulvhedin powiedział mi, iż jesteś raczej odporny na ból, a przynajmniej taki podstawowy, to trzeba jednak sprawdzić. Zrobimy to później i nie marnujmy czasu. Byłbym zapomniał, czy uczyłeś się kiedyś innych języków, a zwłaszcza tych starożytnych?
- Nie – odparł zszokowany. „Co on szykuje i po co mi te języki. Zaraz, a tak Nemi chyba coś mi o tym mówiła.”
- W takim wypadku trzeba cię ich nauczyć – spojrzał uważnie na młodego Merweredo. „On chyba nie zdaje sobie sprawy co się z nim dzieje, a oni też za bardzo nie zwrócili na to uwagi”- pomyślał.- „Taka zmiana w tak krótkim czasie. W końcu przed przybyciem do Cintry zebrałem podstawowe informacje o nim, które były całkiem inne od rzeczywistości, a może to rzeczywistość była inna. To zaklęcie, o którym mówił Maximus wyparło z niego cechy prawdziwego ojca, ale też i rodziny matki. Choć raz Voldemort się na coś przydał prawie niszcząc skutki tego rytuału.”
- Wiesz coś o Bractwie Skrzydła Nocy?
Chłopak uśmiechnął się smutno. „W taki sam sposób jak Alatariel, a może warto by było poświęcić mu trochę więcej czasu. Zwłaszcza jeśli ma taki potencjał jak jego dziadek to... Jak to mówią Mugole pożyjemy zobaczymy.
- Tylko, że mój ojciec był jednym z nich.
„Interesujące, czyli nic nie wie” –pomyślał od razu.
„Dlaczego on mnie o to pyta?” pomyślał Deimon i zaraz na to pytanie otrzymał odpowiedź. Tengel podał mu starą księgę w zwykłej czarnej oprawie, która niczym się nie wyróżniała i nie przyciągała uwagi. Nie było na niej żadnego tytułu ani nazwiska autora, a gdy ją otworzył ujrzał nie zapisane stronnice. Dopiero po chwili na kartkach zaczęło się pojawiać ręczne, ale idealnie równe, eleganckie i czytelne pismo.
- Bractwo Skrzydła Nocy jest bardzo tajemniczą organizacją, a więc nie wiemy o niej za dużo. Poza tym większość z Wyklętych – prychnął na samą myśl o tym- się nią w ogóle nie interesuje. Ja sam wiem o nich tyle co jest w tej księdze. Ich magia jest bardzo podobna do naszej z pewnym wyjątkiem. My możemy naszą wykorzystywać zawsze i do różnych celów, a ich jest kapryśna i jeśli nie nauczą się nad nią panować to będzie się ujawniać tylko wtedy gdy musi. Mogą być bardzo potężni, ale jeśli taki ktoś stanie się Apostatą, czyli na nasz język mrocznym magiem jego moc jest słabsza. Tą księgę przeczytasz dopiero, gdy skończymy nasze zajęcia. Teraz zajmiemy się innymi rodzajami magii, abyś poznał ich strukturę, zasady i możliwości. Musisz nauczyć się walczyć każdą z nich oraz potrafić się przed nimi bronić. Zapraszam cię zatem do mojego królestwa – zakończył wskazując dłonią na drzwi.
- Jesteś bibliofilem.
- Nie przypominam sobie byśmy przeszli sobie na ty. Jestem od ciebie starszy i wymagam dla siebie szacunku.
- Chyba jednak bardziej odpowiednie by było gdybym nie musiał zwracać się do ciebie per panie –stwierdził uśmiechając się miło do starszego mężczyzny i całkowicie ignorując fakt, że właśnie wydał mu rozkaz, który tylko pozornie wydawał się być prośbą.
„Bezczelny tak samo jak dziadek. Pamiętam jakby to było wczoraj, stojącego przede mną i tak samo pewnego siebie. Spokojny pozornie i obojętny na wszystko, a naprawdę czujnie obserwujący gotowy w każdej chwili zaatakować niczym tygrys.” Przypomniał sobie, iż Alatariel odpowiedział mu tak samo. Choć nie było w nim za grosz próżności i nigdy się nie wywyższał to jednak był świadom swojej pozycji. W końcu to był potomek królów.
- Masz racje, chłopcze. Twój dziadek też tak powiedział, gdy zwróciłem mu na to uwagę – rzekł spokojnie doprowadzając Deimona do zdziwienia. „Dobrze.” – Chodź.
Spędzili wspólnie 15 godzin czytając najróżniejsze księgi. Młody Merweredo nie podejrzewał, że jest tyle różnych odmian magii, a do tego nauka ich nie sprawiała mu trudności. Najbardziej interesowała go jednak historia magii, a Tengel wiedział o niej bardzo dużo, gdyż większości wydarzeń obserwował jako świadkiem. Co dzień przebywali razem kilkanaście godzin. Młodzieńcowi bardzo odpowiadało towarzystwo tego małomównego zamkniętego w sobie mężczyzny, który zdawał się go bardzo lubić, co było odwzajemnione. Potrafili czasem rozmawiać milcząc w myśl łacińskiej sentencji: „Cum tacent, clamant”*. Pojedynkowali się najczęściej jak mogli, lecz obowiązywała tylko jedna zasada, iż musiał używać magii, o których się uczył. Ważne było, aby umiał się nimi posługiwać, gdyż dzięki temu miał element zaskoczenia, gdyby z jakichś przyczyn musiał użyć Magii wyklętych.
Tengel tylko raz odbiegł od takiego schematu działania ucząc go odporności na ból, gdyż potrafił znieść bez reakcji odpowiednik klątwy Cruciatus, ale nie całą serie tortur. Tego nigdy nie zapomni, gdyż nigdy wcześniej nie czuł takiego bólu. Tengel rzucał w niego przeróżnymi zaklęciami torturującymi, a kiedy coś rozrywało mu mięsnie na kawałki on mówił przez cały czas, że:
- Musisz nauczyć się ignorować go, wyłączać tą część mózgu, w której on się pojawia. Musisz go zepchnąć na krańce swojej świadomości tak jak zrobiłeś to z klątwą Cruciatus Ulvhedina.
Mówił tak kiedy łamał mu wszystkie kości lub kiedy skalpelem rozcinał mu skórę, aż do kości. Kiedy bił go batem z ołowianymi kulkami na końcach oraz podczas miażdżenia nóg młodzieńca. Powtarzał to dopóki nie przestał tego czuć, a że to było prawie nie wykonalne biorąc pod uwagę, iż wcześniej napoił go wzmocnionym eliksirem czuwania, który potrójnie wzmagał odczucia. Połowy tortur nawet nie zapamiętał, lecz jedno na zawsze pozostanie w jego umyśle, a dokładniej osobisty pomysł Tengela. Małe igiełki powbijane w całe ciało, które wcześniej zanurzone zostały w żrącym kwasie. One były wszędzie, a także ten głoś powtarzający cały czas to samo, że powinien zepchnąć ból na krańce organizmu i w końcu mu się to udało. Jednak nigdy nie powiedział mu co wydarzyło się przed tym, a dokładniej o wysokiej postaci odzianej w długi płaszcz w kolorze czerni, lecz nie zwykłej, gdyż ta wydawała się żyć. Widział jak spoglądała na niego leżącego we własnej krwi na kamiennej podłodze i jak ten usiadła obok niego, aby położyć klepsydrę obok niego, a piasek w niej już prawie się przesypał. Dostrzegł jak to cos założyło dłonie jedna na drugą, lecz to nie były dłońmi, a raczej pożółkłe kości. Kaptur zsunął się z głowy przybysza i naga czaszka skie¬rowała na Deimona puste oczodoły, lecz nie całkiem puste. W ich głębi płonęły dwie błękitne gwiazdy jakby były oknami spoglądającymi w kosmiczną otchłań. Potem ta dziwna postać spojrzała na prawie pusta klepsydrę i młodzieniec też przeniósł tam spojrzenie w momencie, gdy ostatnie ziarnko pisaku zniknęło w drugiej jej części. Widział jak kostucha się porusza chcąc sięgnąć po coś za sobą, lecz naglę zatrzymała się i znów obserwuje uważnie przyniesiony przez siebie artefakt. Młody Merweredo dostrzegł w jej wzroku coś jakby zdziwienie. Znów spojrzał na klepsydrę, w której nie powinno być już piasku, a teraz zamiast piasku pojawiło się coś co wyglądem przypominało supernową. Wtedy usłyszałem głos, który nie rozbrzmiewał w pomieszczeniu, a raczej słowa odbijające się echem w jego głowie.
- ZNÓW MI SIĘ WYMKNOŁEŚ, MŁODZIEŃCZE. LECZ NIE MOGĘ POWIEDZIEĆ, ABYM BARDZO NAD TYM UBOLEWAŁA. NAJWYRAŹNIEJ TWOIM PRZEZNACZENIEM JEST ŻYĆ I NAWET JA NIE MOGĘ TEGO ZMIENIĆ, A PRZYNAJMNIEJ NA RAZIE.
- Kim ty jesteś?
- KIM JA JESTEM? NA TO PYTANIE NIE MA ODPOWIEDZI. WY ŚMIERTELNI ZWIECIE MNIE ŚMIERCIĄ.
- Co?
Pytanie padło w próżnie, tej dziwnej postaci już nie było. Wtedy Tengel obmył go z krwi, która była wszędzie oraz wyleczył każdą ranę, aż nie pozostał po nich żaden ślad. Później wytłumaczył mu, że mógł całkowicie je wyleczyć, gdyż nie zadawał mu ich przepełniony mrocznymi intencjami, a poza tym proces ten wspomogły też geny, bo w końcu wielu jego przodków było nieludźmi. Kiedy skończył oświadczył Deimonowi, że jeszcze raz będzie mnie torturował, aby sprawdzić czy na pewno jestem odporny czy po prostu jego mózg w tamtej chwili przestał odbierać jakiekolwiek sygnały od zakończeń nerwowych . Na swoje szczęście naprawdę umiał sprowadzić ból, który w danej sekundzie odczuwał do lekkiego pulsowania gdzieś w tyle czaszki. Skończyło się więc tylko na łamaniu kołem, zabawie ze skalpelem oraz rozważonym do białości prętem. Najlepsze było jednak to, że na końcu podziękował za to temu sadyście. Dzięki tym torturom zaczął doceniać to, iż ból nie towarzyszy mu przez cały czas. Nigdy więcej do tego dnia nie wracali, a ich pojedynki stały się tradycją z jedną obowiązującą zasadą, czyli wszystkie chwyty dozwolone. Młody Merweredo najbardziej jednak lubił walkę bronią białą.
Często, gdy kończył zajęcia z Tengelem robił wraz z Nemi wypady na miasto jak je zwykli nazywać. Musiał poznać innych członków wielkiej rodziny Wyklętych, a najlepszą okazją do tego był wielki bal wydawany przez rodziców jego przybranej siostry, którzy swoją drogą byli równie postrzeleni jak ona. Jednak z biegiem czasu przekonał się, że wszyscy z pośród nich są tacy, bo każdy posiada jakieś swoje dziwactwo. Cyrus postanowił wykorzystał ową imprezę, aby oficjalnie ogłosić kim jest.
