Rozdział 1
Dzień narodzin Harry'ego Pottera gdzieś w Karpatach zachodnich.-To nie możliwe- głośny krzyk wstrząsną murami prastarej warowni, która zatrzeszczała jakby w proteście przed tak głośnymi odgłosami, których już od tak dawna nie słyszały jej mury.
- Cyrusie- odpowiedział mu towarzysz głosem pełnym zgorszenia i zdziwienia zarazem pierwszy raz, bowiem widział on go tak wzburzonego.-Cóż się takiego stało, że musiałeś pobudzić wszystkie zwierzęta w promieniu kilkuset mil.
- Tu nie ma zwierząt, które by to przeraziło- odpowiedział mu z przekąsem drugi -Dziedzic Maximusie. -Że, co?!!!!! Jak? To niemożliwe on umarł, a kiedy umierał nie było tam -tu wskazał na widmową ścianę przedstawiającą drzewo genealogiczne, bo tego inaczej nazwać nie można było drzewo rodzina tak starej ,że, sięgała swą historią pradziejów ludzkości-żadnego imienia nic to niemożliwe wiesz o tym on umarł bezdzietnie.
- Jest dziedzic. Zapomniałeś, że ten skurczybyk był cwany jak lis, wiedział ze będą chcieli go zabić tak jak nas teraz. Musiał jakoś go ukryć, a raczej ją. On zmienił zasady zamiast chłopca urodziła się dziewczynka. Ale ona też miała dziecko, że też nie sprawdziliśmy tego wcześniej. Tyle lat straconych. Znajdź wszystkich zaczynamy zabawę -na usta Cyrusa wkradł się zadowolony uśmiech "nareszcie wszystko znów wróci na swoje miejsce" pomyślał
-Już się robi.
Sala, z której dopiero, co uniknęli mężczyźni była doprawdy dziwna ogromna, ale pusta i gdyby nie słabe zielonkawe światło bijące od widmowego drzewa rodu byłaby cała pogrążona w mroku.W tym samym czasie Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii północnej Anglia
Wydawało się, że domy jak ich właściciele są pogrążeni we śnie tak by było, gdyby nie to ze pewien młody chłopak w delikatnie mówiąc za dużych ciuchach i z okropnie rozczochranymi włosami nie cierpiał na bezsenność, co też nie byłoby niczym dziwnym, ale jednak jest, bo to nie był to jakiś tam chłopak, to był Wielki-Harry- zbawca świata-Potter zwany też Chłopcem, Który Przeżył lub Harrym Tym Gamoniem Do Kwadratu, Który Nie Pamięta Jak Się Używa Mózgu, Bo Nie Przeczytał Instrukcji Potterem. Oczywiście tak zwą go wtajemniczeni, czyli wielce szanowny pan SS. Tenże właśnie chłopak chyba postanowił zarobić na nowe przezwisko, bo już od blisko 4 godzin męczył się nad diabelnie trudnym eliksirem. Eliksirem!!! Była to trucizna, która uśmiercała boleśniej nawet niż Voldemort, gdy ma zły humor. Sam chłopak nie przypominał już tego wynędzniałego podlotka, jakim był do tej pory. Jedyną rzeczą, jaka się w nim nie zmieniła były oczy ciągle tak samo intensywnie zielone, ale już cala postawa sposób poruszania, a nawet najdrobniejsze gesty, które są charakterystyczne i inne dla każdego człowieka zmieniły się, teraz było w nim cos z kociej gracji i dostojeństwa tych dużych kotów -tygrysów tak przypominał tygrysa. Zmienił też swój sposób ubierania. Czarne spodnie z jedwabiu luźno spływające mu do bosych stup i niezapięta biała koszula z tego samego materiału sprawiała ten strój sprawiał, że wyglądał zawadiacko jak młody arystokrata i było w nim coś z arystokraty ten element, który ich wyróżniał spośród innych. Stał się tez wyższy miał ponad metr dziewięćdziesiąt centymetrów. Włosy sięgały mu do ramion i nie były już tak jak kiedyś rozczochrane, teraz jego fryzurkę można by określić mianem artystycznego nieładu. Jego twarz emanowała skupieniem i spokojem, bez wahania i w ciszy odmierzał kolejne składniki eliksiru. Ciszę panującą w pokoju zmącił dopiero trzask towarzyszący aportacji.
-Dobry wieczór profesorze Snape
-Zależy, dla kogo Potter. Mam nadzieje, że jesteś na tyle przewidujący, żeby się już spakować w końcu Dyrektor uprzedził cię, że wyjeżdżasz. Choć nie wiem, czy powinienem mieć nadzieje, że ty zaczniesz używać tego, co potocznie zwą mózgiem.- Powiedział szyderczo.
- Czasem go używam profesorze, dlatego jestem spakowany - wyciągnął zmniejszony kufer i pokazał profesorowi, na co ten tylko zgrzytną zębami, ponieważ stracił powód, by się naśmiewać z tego wstrętnego bachora.
- Skoro jesteś gotowy to zbieraj się nie mam tyle czasu, by uganiać się za jakimś dzieciakiem.
- Te skargi powinien pan kierować do dyrektora nie do mnie, bo to chyba on pana tu przysłał- zauważył grzecznie, Harry.
- Potter uważaj nie mam zamiaru tolerować twojej bezczelności.
-Przepraszam nie chciałemby to tak zabrzmiało, po prostu nie chciałbym by pan robił coś, na co jak pan wspomniał nie ma ochoty.-
To była już jawna kpina, ale tak osnuta,że nie mógł się do niej przyczepić bezczelny bachor, jak ja bym chciał go poczęstować cruciatiusem może to by go nauczyło pokory. Ale od kiedy to on stał się taki wygadany? Nigdy bym nie przypuszczał, że Potter, który zawsze drżał przede mną ze strachu niemogąc skleić sensownego zdania teraz jest jak najbardziej spokojny.
- Weź to- podał mu starą słuchawkę od telefonu- to świstoklik zabierze cię do kwatery.
Harry wziął tylko pustą klatkę Hedwigi, bo ona sama była na polowaniu nie martwił się, o nią znajdzie go, wziął od profesora świstoklik i po chwili pokój był pusty.
---------------------------------------------------------
No i mamy pierwszy rozdział.😊