~4~

4.4K 138 22
                                    

Dlaczego ?
Zadane szeptem pytanie odbiło się głuchym echem w prawie pustym pokoju jakby szydząc z wypowiadającego je chłopaka. Harry zwinął się w kłębek na podłodze i choć obiecał sobie ,że już nigdy tego nie zrobi zapłakał. Wydarzenia tego dnia mocno nadszarpnęły jego siły - zasną.
W pokoju zerwał się bardzo silny wiatr, buchnęły trzy słupy ognia, z których wyłoniło się dwóch mężczyzn. Byli to starcy o siwych brodach w pięknych haftowanych w rudne tajemnicze wzory białych szatach. Spoglądali w zamyśleniu na chłopaka zwiniętego w kłębek jak kociak i śpiącego snem niespokojnym.
- To jego wybrałeś Machabeusie? - Spytał starzec z siwą brodą.
- Tak. Nie ma nikogo innego, kto by mógł podołać takiemu brzemieniu. Do tego trzeba potęgi i mocy. Nasze proroctwa mówią, iż większego przed nim nie było, a po nim nie będzie, Babtista.
- Przeznaczenie można zmienić - rzekł w zamyśleniu. - On może podążyć inną ścieżką. Może nie stać się potężny lub być zły. Nie wiemy, jaki będzie, a zwłaszcza biorąc pod uwagę, kim był jego ojciec. Gdy już podejmiemy decyzje nie będzie odwrotu.
- On jest jeszcze młody. Ciągle niedoświadczony z dnia na dzień nie jest w stanie przecież się wszystkiego nauczyć mimo, że pisane mu jest być wielkim. Jednak, gdy wybierze źle stanie się najnędzniejszą istotą na świecie - powiedział starzec zwany Machabeusem patrząc na chłopca ze smutkiem.
- Dając mu taką władze musimy być pewni.
-W życiu nie ma nic pewnego. Wszystko podlega zmianom. Równie dobrze może on być tylko bardzo potężnym czarodziejem, a nie panem magii. Tamte czasy, gdy w żyłach tego rodu zamiast krwi płynęła czysta magia minęły. Wyrzekli się władzy i korony dając czarodziejom możliwość decydowania o sobie. To co mówią przepowiednie to tylko sugestia. Ludzie nie muszą ich wypełniać. Wiesz o tym dobrze, Baptisto.
- Miejmy nadzieje, że on zrozumie prawdę o świecie. Choć współczuje mu, że spadnie na niego tak wielki ciężar. My przecież tylko stoimy z boku.
- Niech więc się stanie. My wybraliśmy jego. Gdy będzie gotowy stanie przed wrotami poznania, ale tylko z własnej woli. To będzie jego wybór. Jeśli mu się uda dojść do siódmych wrót przekroczyć bramę zrozumienia stanie się Królem Aniołów. Nie wcześniej.
- Zostawmy mu, więc naszą przesyłkę i wracajmy.
- Masz racje, Babtista. Na nas już czas.

Jakieś sześć godzin później Harry obudził się z kompletną pustką w głowie i okropnym bólem w mięśniach. Przewrócił się na plecy by rozprostować zdrętwiałe stawy. Otworzył oczy patrzył wprost na rodowód swojej rodziny. Wspomnienia sprzed paru godzin wróciły z nową mocą, aż jękną. Szybko odwrócił wzrok w drugą stronę i jego wzrok padł na coś srebrnego leżącego zaraz koło niego. Podniósł się do pozycji mniej więcej siedzącej i wziął do ręki coś, co okazało się być wisiorkiem. Na srebrnym łańcuszku. Wisior miał taki sam kształt jak anioł stojący przed genealogią jego rodu. Rodu ciężko mu było się przyzwyczaić do tej myśli. Nie lepiej o tym nie myśleć, jeszcze nie teraz. Najpierw musi się wszystkiego dowiedzieć na myślenie przyjdzie czas potem. Znów spojrzał na wisior. Był dokładna kopią posągu. Tylko dwie rzeczy się różniły. Od tego anioła nie biła zielonkawa poświata tylko wnętrze anioła rozświetlały wszystkie kolory świata. Z tyłu na jednym ze skrzydeł miał on wygrawerowane dwa słowa te same, które były hasłem do jego pokoi. Ciekawe, co one znaczą i skąd w ogóle wziął tu się ten wisior. Był prawie pewny, że wcześniej go tu nie było. Chyba czas się wszystkiego dowiedzieć. Podniósł się z podłogi i ruszył na poszukiwanie głównego salonu. Okazało się, że znajdował się on w przeciwległym skrzydle zamku. Otworzył drzwi i stwierdził, że w środku byli już wszyscy również Snape popijali spokojnie koniak rozmawiając na niezobowiązujące tematy. Jakby chcieli rozluźnić się przed czekającą ich trudną rozmową. Pierwszy zauważył go Lao uśmiechną się do niego ciepło i gestem zaprosiłby się do nich przyłączył.
- Witaj, Harry. Już myśleliśmy. że nam zwiałeś, gdyż wydaliśmy ci się nudni i zbyt oficjalni. Zdradzę ci w sekrecie, - powiedział teatralnym szeptem - iż tylko Cyrus i Maximus zawsze diabelnie poważni i nie wiedzą, co to znaczy poczucie humoru.
- Lao mówisz tak, bo zazdrościsz nam tego, że nasze żarty są zawsze lepsze od twoich. Nie słuchaj go my tylko udajemy takich sztywniaków w końcu ktoś musi stwarzać pozory.
- Nie ma sprawy, Cyrusie. - Przyszło mu do głowy ze nie ważne już jest dla niego, kim jest. Pierwszy raz w życiu mógł nazwać jakieś miejsce swoim domem i czuł, że ci ludzi naprawdę chcą być dla niego rodziną. Teraz tylko to się liczyło. „Sentymentalny głupiec ze mnie, ale co tam." Pomyślał i uśmiechnął się do nich.- Widzę, że urządziliście tu sobie małe kieliszkowe party. Z miłą chęcią bym się przyłączył do tak szacownego grona, ale cóż chyba najpierw musze spełnić życzenie swojego organizmu o on stanowczo domaga się posiłku.
W pomieszczeniu rozbrzmiał śmiech, a Ulvhedin wstał i podszedł do niego.
- Skoro jesteś głodny to ja cię porwę z tego grona, bo przyznaje to z bólem serca ci ignoranci nie doceniają sztuki, jaką jest gotowanie - rzekł z powagą. - Co więcej są tak ograniczeni, że nie potrafią zagrzać wody nie przypalając jej.
- Nie toż to wstyd i hańba - odparował Potter z podobną powagą.
Wybiegli szybko z salonu, a w uszach dźwięczały im jeszcze klątwy i przekleństwa rzucane przez resztę zgromadzenia. Ze śmiechem dotarli do kuchni.
- Skrzaty nie macie przypadkiem pracy gdzieś w innej części domu? - spytał Ulvhedin, a Harry zdążył jeszcze zauważyć jak magiczna służba ubrana w czyściutkie czarne aksamitne stroje szybko znika w jakiś drzwiach.
- Najwyraźniej kuchnia musi być twoim królestwem od dawna skoro zgodziły się tak potulnie stąd odejść raczej stwierdził niż zapytał młodzieniec.
- Tak - odparł szybko. - Odkąd stwierdziły, że gotuje znacznie lepiej niż one.
Znów się roześmiali.
- No to, na co masz ochotę, Harry? Dziś twój szczęśliwy dzień i najlepszy mistrz kuchni, czytaj JA, przygotuje specjalnie dla ciebie wszystko, co sobie zażyczysz.
-Więc poproszę o twój specjał, mistrzu.
-Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem, panie i władco.
W takich nastrojach upłyną im cały czas w kuchni. Gdy znów pojawili się w salonie atmosfera tam również była, że tak powiem, na luzie. Harry uśmiechnął się widząc swojego profesora z uśmiechem gawędzącego z Alastairem.
- Dam da da dam! Wielki Mistrz Kuchni i jego równie wielmożny pomocnik kłaniają się państwu tu zgromadzonemu - Harry uśmiechną się słysząc podniosły ton Ulvhedina i widząc jego poważną minę.
- Jesteśmy doprawdy niepocieszeni, - dodał od siebie - że pozbawiliśmy państwa tak bardzo przyjemnego doświadczenia jak spożywanie specjału tu obecnego Mistrza Garnka i Patelni.
Z pięciu gardeł wyrwał się jęk zawodu.
- Popisowego dania! Nie ,me serce krwawi - zaczął jęczeć Maximus. - Pozbawiony zostałem czegoś tak pięknego. Toż to była najgorsza z tortur, jaką mogliście zadać mej skromnej osobie.
-Chyba się popłacze. To ponad me wątłe siły!!! - rzekł Dario udając, że mdleje.
Wszyscy się roześmiali, a nagle spoważnieli i przeszli do praw, które ich tu sprowadziły. Młodzieniec spojrzał poważnie na Ulvhedina stojącego dalej koło niego. On jakby rozumiejąc jego myśli skiną głową.
- Tak macie racje. Powinniśmy już zacząć rozmowę na temat twej przeszłości, Harry. - Twarz Cyrusa zrobiła się bardzo poważna. -Chodźcie za mną.
Wszyscy się podnieśli. Harry i Severus zaczekali na koniec by iść za nimi. Przez całą drogę zżerała chłopca ciekawość. Tak samo jak wtedy, gdy z Cyrusem szedłem do swoich komnat tak i teraz dokładnie wiedział gdzie jest i wiedział, że kierują się prosto do tej dziwnej wierzy z galaktykami pod kopułą. Zamyślił się i nie zauważył nawet, gdy stanęli przed wielkimi portalowymi drzwiami, które zostały wykute w litej skale. Jakiś przemyślny i biegły w swej sztuce rzeźbiarz wykuł w nich przeróżne wzory mieszające się ze sobą tworząc z daleka głowę tygrysa lub wilka. Dario spojrzał na niego i gestem reki zaprosił bym staną przed nimi.
- Tylko ty możesz otworzyć te drzwi - oświadczył.
„Cóż znowu. Może jednak się mylą i ja nie mam z tym nic wspólnego nie uda mi się ich otworzyć ani nic takiego. Nie okłamuj się Harry wiesz, aż za dobrze że je otworzysz." - kłócił się sam ze sobą, lecz po chwili tak jak w przypadku wejścia do swojego apartamentu wyciągnął rękę. Znów poczuł to miłe ciepło promieniujące z lodowej bryły, a drzwi ciężko się poruszyły i odsunęły. Usłyszał gdzieś za sobą pomruki zadowolenia i jeden zdziwienia Snape. Uśmiechnął się. „Czeka cię dziś przynajmniej jedna niespodzianka więcej niż mnie" - pomyślał przypominając sobie to co zobaczył w swojej sypialni. „Przekroczyłem bramę piekieł i jak mówił Dante: „ty który tu wchodzisz żegnaj się z nadzieją". Od kiedy to ja zacząłem się robić taki melodramatyczny." - pomyślał - „Może to cechy dziedziczne tej rodziny. Nieważne." Gdy tylko stanął w tym miejscu spowitym w ciemności nastąpiły dwa lekkie wybuchy, a potem poczuł dym. Z miejsca gdzie krańce wrót stykały się z ścianą zapaliły się płomienie, które szybko specjalnie dla niego wytyczoną ścieżkę. Okrążyły ogromną sale i spotkały się na środku dokładnie przed nim. Buchną wysoki przynamniej na 5 metrów biały płomień z którego języków wyłoniła się głowa ogromnego ryczącego tygrysa-wilka i natychmiast wszystko zniknęło. Harry sam nie zdawał sobie sprawy, ale przez cały czas wstrzymywał oddech, a teraz ze świstem wypuścił powietrze. Zapomniał, że oni są za nim. Iż przyszliśmy tu by wszystko mu wyjaśnić. Teraz nic nie było w stanie odwrócić jego uwagi od tej ogromnej Sali. Pod nogami miał czarny marmur, a na ścianach widział takie same genealogie rodów starszych chyba niż świat jak w swojej sypialni tyle, że tu były jeszcze inne rody inne nazwiska. Każde z nich miało swój herb. Pokręcił niedowierzająco głową. „W co ja się wplątałem?" - zapytał sam siebie w duchu. Spojrzał w górę tak byli w tej wieży widział nad sobą cały miliony gwiazd, dziwnych nieznanych mu planet i galaktyk. Ruszył do przodu jakaś siła ciągnęła go tam gdzie pojawiła się głowa tygrysa- wilka. Zobaczył wierną tylko, że dużo większa kopie tego co widział u siebie. „Tak już chyba zacząłem uważać to miejsce za swoje." Jego wzrok podążył do góry. Ten sam motyw jaki widniał na jego drzwiach anioł z rozpostartymi skrzydłami stojący nad głową tygryso-wilka. „Musze ich o to zapytać, bo to zaczyna się robić męczące: tygryso-wilk."
#SEVERUS#
To było niesamowite. Wydaje mi się, że chłopak wpadł w coś na kształt transu. Nie zwraca uwagi na nas całkowicie pochłonięty komnata. Czemu tu się dziwić. Nigdy nie był w równie niesamowitym miejscu. Kiedyś dawno temu Miszra zabrał go do tajemniczego na wpół zrujnowanego i opuszczonego zamku. Takie miejsca Mugole zwykli zwać zamczyskami upiorów. To co tam było ukryte... nawet teraz czuł dreszcz na myśl o tym. Chłopak szedł teraz prosto na przeciwległą ścianę. Podniosłem oczy by zobaczyć jaki symbol ma ten ród. Wnioskowałem, że jest to ten najznamienitszych w hierarchii. Jak mówiły opowiastki - ród królewski. Piękne dzieło rąk artysty o niewyobrażalnym talencie. Anioł i no właśnie co... coś pomiędzy wilkiem, a tygrysem. Merweredo. Spojrzałem na resztę. W końcu przyszliśmy tu by wszystko wyjaśnić. Dziwne. Wszyscy wpatrzeni byli w to samo miejsce. Podążyłem za ich wzrokiem i.... O MATKO!!!!! Lily Evans-Merweredo dziedziczka w prostej linii od założycieli rodu. Ale nie to mną tak wstrząsnęło. To nie możliwe. Ojcem chłopaka nie może być. NIE. Wiedziałbym o tym, powiedzieli by mi.
#HARRY#
Chyba czas zażądać wyjaśnień. Odwróciłem się do nich. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to twarz mistrza eliksirów. Biedny facet chyba już przeczytał, że zamiast być synkiem James'a „potwora" Potter moim ojcem jest jego przyjaciel jak mniemam. Cóż nikt nie mówił, że na świecie będzie kolorowo.
-Cyrusie? - „On chyba też nie za bardzo kontaktuje, mamusiu" pomyślał.
- Najlepiej będzie jak zaczniemy od początku - rozpoczął swoją opowieść. - Nasz ród wywodzi się z zamierzchłej przeszłości. Nie wiemy o początkach naszej rodziny zbyt wiele to było tyle tysiącleci temu. Założycielami rodu byli Angelus Merweredo i Nimrodel, córka Keleborna i Galadrieli. Angelus, król aniołów, jak podaje tradycja był nieśmiertelnym. Istotą która wyłoniła się z chaosu podczas, gdy bóg czy też bogowie tworzyli świat. On dał nam magię. Strzegł by nikt na ziemi nie wykorzystywał jej w złym celu . Kiedyś zawitał do pięknego kraju Lorien i tam zobaczył przechadzającą się pośród srebrnych drzew Nimrodel. Zakochał się w niej. Najpiękniejszym dziecku elfów, jej rodzice zgodzili się na ten związek. Mieli dwoje dzieci córkę i syna. I choć oboje byli nieśmiertelni to jednak wybrali życie śmiertelników. To od nich zaczęła się historia rodu. Nazwisk Merweredo nadał nam Angelus przekazując je przed śmiercią synowi. Później nastawały różne czasy. Syn Angelusa został obwołany królem przez... odpowiedników dzisiejszych czarodziei tamtych czasów. Przez świat przewalały się nawałnice wielu wojen. Pradawne elfy wysokiego rodu opuściły nasz świat zamieszkując inny, w którym mogły się cieszyć spokojem. Niewielu z tej szlachetnej rasy zostało, a Ci którzy zostali wmieszali się pośród ludzi. Królestwo istniało przez 6 tysięcy lat, gdyż później daliśmy czarodziejom możliwość rządzenia własnym państwem. Różnie z nimi bywało raz gorzej raz lepiej, a w piątym stuleciu po oddaniu im władzy urządzili polowania na nas, gdyż inaczej tego nazwać nie można. Magia rządzi się własnymi prawami. Przychodzi do kogo chce. Już za czasów królestwa zaczynały się tworzyć rody, w których z pokolenia na pokolenie rodzili się czarodzieje. Po upadku królestwa nazwali siebie prawdziwymi czarodziejami czystej krwi, lecz byliśmy jeszcze my. Wywodzący się w prostej linii od twórcy magii. Chcieli nas wybić za naszą krew, za nasze dziedzictwo. Snuli domysły, że chcemy odebrać im władze i wprowadzić dyktaturę. Śmieszne - ale nikt się nie roześmiał.- Po co mielibyśmy to robić skoro sami daliśmy im wolność wyboru. Nie chcieliśmy z nimi wojny i nie pragnęliśmy też umierać. Podobnie jak elfy odeszliśmy do innego świata. Tyle że naszym światem stał się świat Mugoli, a zwłaszcza arystokracji. Nie dbaliśmy tak jak czarodzieje o to, żeby nie mieszać naszej krwi. Dla nas było to nieistotne. Merweredo zawsze brali ślub z tym kogo kochali albo chcieli mieć przy sobie. Dlatego też w naszych żyłach płynie krew wszystkich ras wampirów, wilkołaków, najdziwniejszych stworzeń, krew arystokratów i prostych ludzi. To dzięki Villemo Lind z Ludzi Lodu mamy w sobie krew Lucyfera. Zawsze żyliśmy w cieniu, byliśmy jak to się mówi szarymi eminencjami o dużych wpływach. Ciągle nimi jesteśmy, gdyż prowadzimy rozległe interesy. Mamy przedsiębiorstwo pod sztandarem, której wszystkie te rody rozwijają swoją działalność. Jednostka nazywa się „Grupa W". Jest nas dużo, a po latach życia w odcięciu od czarodziejów i ukrywania swojej tożsamości zapomnieli o nas. Teraz tylko czasem możesz usłyszeć baśnie o wyklętych. My jednak nie zapomnieliśmy o naszym dziedzictwie. Naszej magii, do której nie trzeba znać formułek zaklęć i nie potrzebna jest różdżka my rodzimy się z nią, gdyż ona jest w nas. Jednak czarodzieje by tego nie zrozumieli dlatego poznajemy wszystkie dziedziny magii. Staramy się zrozumieć kulturę oraz zwyczaje otaczających nas ludzi tak by się od nich nie różnić. Jest to trudne, bo jesteśmy wychowywani inaczej niż oni. Od dziecka uczy się nas bronić, walczyć, zabijać, ale też radzić sobie z interesami, brylować (śmiech) w towarzystwie. Uczy się nas jak być arystokratami, a jednocześnie poznajemy świat zwykłych ludzi, a także podziemie. Zwyczaje tych, którzy nie liczą się z prawem i są renegatami. Ciebie też czeka taka nauka. Mamy, że tak powiem własny ośrodek szkoleniowy mieści się on jednym z zamków odziedziczonych po przodkach, Cintrze.
- Niesamowite - rzekł, a jednocześnie pomyślał: „Jeśli ja słyszałem w swoim głosie ironię to oni pewnie też, co tam najdziwniejsze było to, że mnie to nawet nie ruszało jakbym spodziewał się tego wszystkiego." - Tyle tylko, że ja nie potrafię czarować bez różdżki i tych zawiłych formułek. Poza tym gdzie w tym wszystkim ja. Dlaczego wam tak na mnie zależy?
- Dobre pytanie, Harry. Spójrz - Cytrus ruchem głowy wskazał dół „drzewka".
- Wiem co tam jest.
- Tak? - zdziwiło go to. - Alatariel Merweredo zakochał się w pewnej bardzo młodej i pięknej mugolce. Spotykali się, a on miał zamiar ją poślubić, ale wtedy nastały ciężkie czasy. Paru czarnoksiężników odkryło, że legenda jest prawdą. Myśleli, że jak zabiją nas a zwłaszcza dziedzica staną się nieśmiertelni. Zebrali małą armie, a że na świecie jest dużo czarodziei najemników gotowych dać się zabić, aby tylko zarobić. Musieliśmy się bronić i doszło do otwartej walki. Wielu z nas zginęło w tej walce, lecz zwyciężyliśmy. Niestety Alatariel był jednym z zabitych. Po latach gdy dowiedzieliśmy się o Lily i tobie, zżerany ciekawością chciałem się dowiedzieć co się stało. No i dowiedziałem się w końcu. On na dzień przed walką zostawił ją chciał, aby odeszła do Evans'a i tak zrobiła. Zanim odszedł zrobił coś jeszcze, bo widzisz w naszej rodzinie zawsze pierworodnym dzieckiem rodzi się zawsze chłopiec. On to zmienił jemu urodziła się córka. Nikt nie sprawdził czy naprawdę nie pozostał żaden potomek. Teraz jesteś ty, a Lily też nie miała szczęścia. Obawiała się o to czy Voldemort nie zechce cię zabić gdy się dowie, że jesteś synem jednego z jego najgorszych wrogów. Lisica była potężną czarownicą jak przystało na Merweredo miała też znajomych zajmujących się dość niesławnymi dziedzinami magii. Szukała sposobu by jej dziecko po urodzeniu było podobne do jej męża. Udało jej się to i stałeś się podobny do Potter'a i podobieństwo to mogła usunąć tylko ona. Czar ten także hamował twoje wrodzone zdolności magiczne. Urodziłeś się podobny do zwykłych czarodziei i jak oni musiałbyś wymachiwać tym patyczkiem i uczyć się zaklęć. Miała pewnie zamiar zdjąć ten czar i ogłosić czyim jesteś synem po zakończeniu wojny. Nie przewidziała jednak, że zostanie wygłoszona ta nieszczęsna przepowiednia, a oboje z James'em zostaną zabici. Prawidłowo czar powinien mieć taka samą moc jak na początku, jednak Voldemort próbując cię zabić prawie go zniszczył. A dokładniej zniszczył blokadę twoich zdolności i czar obejmował już tylko twój wygląd. Dlatego właśnie po spotkaniu z tobą on prawie umarł. Zaklęcie uśmiercające nie odbiło się od ciebie, a to ty je odbiłeś. Co jest nieprawdopodobne, gdyż jako niemowlak nie powinieneś mieć jeszcze takich zdolności. My musimy je ćwiczyć przez długi czas, aby móc zrobić coś takiego. Pewnie to też dlatego zmienia się twój wygląd. Twoja magia usuwa go samoczynnie i już niedługo uwydatnią się cechy Merweredo, ale ty najbardziej będziesz przypominał swojego ojca, gdyż dochodzi do głosu twoje dziedzictwo. Pomału wyostrzą ci się zmysły staniesz się szybszy i tak dalej. W końcu trzeba pamiętać jakich to mieliśmy przodków.
„Czy mi się tylko wydaje czy słyszę" w jego głowie śmiech. Harry nie czas na zastanawianie się nad jego głosem zbeształ się w duchu.
- Możesz mi coś powiedzieć o moim ojcu? Moim prawdziwym ojcu.
Spojrzał na niego dziwnie. Jakby z odrobiną smutku, radości, nostalgii i dumy.
- Ja nie potrafię nic ci o nim powiedzieć, ale Stąpający w Mroku tak. O Miszri wiemy tylko, że wywodził się z rodu Sorgona Wielkiego w setnym pokoleniu. Był jednym z największych magów: czarodziei bractwa skrzydła nocy, a o nich opowiemy ci później. Teraz zostawimy was samych. Jeszcze jedno my nigdy nie wybieramy naszych imion one zawsze pojawiają się tam, - wskazał ma „drzewko" - więc twoje mnie zdziwiło. Nigdy bowiem w naszej historii nie pojawiło się ono drugi raz. Do zobaczenia.
Harry stał jak wmurowany i nawet nie zauważył kiedy wyszli. Spojrzał tam gdzie powinno być moje imię Angelus. Nagle zachwiał się i znów doznał tego samego uczucia jak tam przy obelisku.
#Wspomnienie#
Znalazł się w pokoju oświetlonym tylko blaskiem dwóch prawie wypalonych świec. Jego mama i ... tata. „Nie wierzę, że użyłem tych słów, ale to byli oni." On trzymał dłoń na nie widocznym jeszcze jej brzuszku, a ona uśmiechała się ledwie.
- Jak damy mu na imię?
- Deimon, kochanie. Deimon.
-Deimon- mówiła to powoli jakby smakując to imię.- Podoba mi się. Słyszysz mały będziesz miał na imię Deimon.
Deimon. Angelus Demon... Vinyolonde Merweredo. Tak teraz powinno brzmieć jego nazwisko. Dziwne uczucie. W jeden dzień jego życie wywróciło się do góry nogami. Ale teraz powinien się dowiedzieć kim był jego... tata. Czarodzieje bractwa skrzydła nocy. Przecież był on też Stąpającym. Kim tak naprawdę był Miszra Vinyolonde?
-Profesorze?
„Potter synem Miszri. Potter !!! Nie, już nie Potter skarcił się w duchu. On nie miał z Potter'em nic wspólnego oprócz tego, że ten go uznał za swojego szczeniaka. Teraz przynajmniej wiem czemu mi go przypominał. Miszra przyjacielu czemu mi nie powiedziałeś. Lily wtedy, gdy kazałaś mi się opiekować twoim dzieckiem, a ja ci odmówiłem myśląc, że to dzieciak Potter'a. To wtedy powiedziałaś, że powinienem to zrobić przez wzgląd na naszą przyjaźń. Nie miałaś wtedy na myśli siebie tylko jego. Teraz ja muszę wyjaśnić Potter'owi. O nie nazywa się Potter, ale też nie Harry'emu już nie wiec komu.
- Jak ty w ogóle teraz masz na imię?
- W zależności jaką kolejność uznać. Angelus Deimon... Vinyolonde Merweredo. Angelus jest napisane tu. A Deimon to było życzenie mojego ojca.
- Skąd wiesz?
- Widziałem - odparł szybko.- Ostatnio często miewam wizje dotyczące przeszłości. I tak nie będę mógł powszechnie używać żadnego z tych imion więc nie warto się na razie do nich przywiązywać. Ale proszę pana kim był Miszra?
- Najlepszym człowiekiem jakiego znałem, a zarazem najgorszym. Poznaliśmy się w szkole. On był tak jak ja w Slytherin'ie tyle tylko, że był ode mnie o rok starszy. Ja nie szukałem ani przyjaciół, ani kłopotów, lecz one znalazły mnie. Nazywały się Potter. Zaczęliśmy się z przyjaźnić z Miszrą właśnie przez Potter'a. Pełnił on funkcje mojego prywatnego ochroniarza. Obaj mieszkaliśmy na Nokturnie. Nigdy się nie dowiedziałem dlaczego on chciał tam zamieszkać, a wiem że stać go było na coś dużo lepszego. Zamieszkaliśmy razem i wspólnie się uczyliśmy. W trzeciej klasie dołączył do nas Lucjusz, potem Lisica. Do Lucjusza nic nie miałem, ale na początku nie byłem przekonany do Lily, w końcu była Gryfonką. Ale zmieniłem zdanie gdy zobaczyłem, że Miszra jest z nią szczęśliwy. Kiedy Huncwoci robili swoje kawały my robiliśmy swoje. Tyle tylko, że to nie były kawały. Już w czwartej klasie nauczyliśmy się teleportować i wtedy to nastały czasy. Kiedy tylko mogliśmy teleportowaliśmy się na Nokturn i tam... że tak powiem zwiedzaliśmy wszystkie najbardziej podejrzane miejsca jakie były. Nie obyło się bez burd, ale byliśmy najbardziej cwaną grupą w szkole tyle tylko, że po cichu. Nie ogłaszaliśmy tego wszem i wobec. Za każdy dowcip jaki Huncwoci zrobili Ślizgoną Gryfoni pokutowali podwójnie. Potem ja i Lucjusz zeszliśmy na drogę prowadzącą prosto pozostania Śmierciożercami. Lisica i Miszra robili wszystko by się tak nie stało, ale im się nie udało. Stanęliśmy po przeciwnych stronach, lecz nigdy nie walczyliśmy ze sobą. Przeciwnie robiliśmy wszystko by tej drugiej dwójce nic nie groziło, a później oni się zaręczyli. Świętowaliśmy chyba z tydzień, a Lucjusz specjalnie na tą okazję wyciągną najlepsze wina ze swej piwniczki. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać czy nie stać się szpiegami, to była trudna decyzja. Nad tym ze zaczęliśmy szpiegować zaważyła śmierć Miszry. Myślałem o samobójstwie. Lucjusz i Lily mnie od tego odwiedli. Nie wiem gdzie ona znalazła na to siłę mimo, iż wiedziała że ma urodzić jego dziecko. To że Voldemort zabił Miszre było szokiem. Wiedziałem przecież że walczyli oni i że Miszra w jednej z takich potyczek prawie zabił Lorda. Dopiero potem jakiś Śmierciożerca powiedział mi, że wpadł on w pułapkę. Następnym szokiem był ślub Lily z Potter'em wtedy tego nie rozumiałem. Odczuwałem to wtedy jako zdradę Miszry, Lucjusz także. Teraz wiem, że zrobiła to by chronić jego syna. Matko przez tyle lat dręczyłem syna mojego najlepszego przyjaciela.
Głos mu się załamał. „Na Merlina! Nie wierzę w to co widzę, ten dumny i niepokorny mężczyzna jakim jest Severus Snape teraz osuwa się przede mną na kolana i zakrywa twarz rękami." Nie wiedząc czemu to robi, ale Harry podszedł do niego i tak po prostu objął go.
- Ja przy panu dostanę świra. Byłbym wdzięczny, gdyby pan wstał nawrzeszczał na mnie za to, że odważyłem się pana dotknąć, a potem powiedział, że jest ok. I po prostu ogłosił, że zapominamy o tym co było oraz postaramy się, aby było tak jak powinno być gdyby pan wiedział, że jestem synem Miszry.
„Co on tak na mnie patrzy" zapytał się w duchu pod dziwnym wzrokiem Mistrza Eliksirów. „Mamusiu, ja dziś oszaleje, lecz trzeba sobie radzić. Może i go nie lubiłem delikatnie mówiąc, ale jednak ten człowiek jest jedyna osobą łączącą mnie z moim prawdziwym ojcem. On i Lucjusz Malfoy. Chyba nie potrafię sobie tego wyobrazić, lecz skoro moja mama się z nimi przyjaźniła to znaczy, że musi być w nich coś więcej, a nie tylko to co prezentują światu.
- Więc jak ... wujku?
„Ja chyba oszalałem, Merlinie. Mówić do Snape'a wujku!!! Tyle, że gdyby żyła mama i... tata to pewnie tak bym do niego mówił. Dziwne jak życie może się zmienić. Cóż mama uważała go za przyjaciela, więc i ja mogę. Może jednak jest wart tego by starać się go zrozumieć i poznać. Poza tym dobre układy z Mistrzem Eliksirów mogą się przydać. Harry, ty materialisto. Jestem doprawdy złym człowiekiem" - śmiejąc się w duchu.

HP I Historia PradawnychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz