Deimon ze zdziwieniem popatrzył na drzwi, za którymi słychać było ciche kroki. Po kilku sekundach uśmiechnął się, gdyż tylko jedna osoba znała hasło do jego samotni w Cytadeli. W końcu w drzwiach ukazał się wysoki oraz dobrze zbudowany mężczyzna o twardych rysach twarzy i krótko ściętych ciemnych włosach, a jego oczy były koloru dojrzałego zboża. Spojrzenie młodzieńca wyrażało wdzięczność na widok mikstur przeciwbólowych i leczniczych w dłoniach przybysza. Co prawda jego rany zaczęły już się goić, jednak ciągle ich stan był poważny.
- Nawet nie wiesz jak miło cię widzieć, Drake – rzekł prawie szeptem.
Mężczyzna obrzucił go uważnym spojrzeniem i jedynie uśmiechnął się krzywo.
- Chyba jednak wiem – odparł, powoli szykując się do opatrzenia ran.- Postaraj się przez chwile nie ruszać i oddychać czy w ogóle nie żyć. To może nie będzie tak boleć.
Deimon popatrzył na niego z powątpiewaniem, lecz nagły ból powstrzymał go od celnej riposty. Obserwował jak Drake przykłada mu lecznicze zioła do licznych ran. Po chwili zamknął oczy starając się nie czuć.
- Namiestnik rady znów rozsyła ukulaki.
Poczuł jak ręka mężczyzny na chwile zamarła, jednak kiedy przemówił jego głos brzmiał spokojnie i pewnie.
- Skoro tak to musisz czym prędzej załatwić sprawę w Zamku Szalonego Krzyku.
- Tak przeklęta klątwa – warknął lekko unosząc głowę, a przez jego mięśnie przetoczyła się fala bólu.- Gdyby był inny sposób.
- Ale nie ma i dobrze o tym wiesz - odparł.- Wiesz również, że jeśli by to było możliwe poszedłbym tam za ciebie.
- Wiem… przyjacielu – stwierdził ważąc słowa.
- A ja za to nigdy nie wiem czy mówisz to naprawdę czy ot tak - oświadczył.- To właśnie mnie w tobie irytuje jesteś pierwszą osobą, której nie mogę rozgryźć.
- A ty pierwszą, która jest ze mną, a nie obok mnie. To chyba dlatego, iż od zawsze jesteś przy naszej rodzinie...
- ... i zawsze będę póki mi życia starczy – przerwał mu uśmiechając się, choć jego oczy nadal pozostały zimne. Deimon zdążył się już do tego przyzwyczaić choć innych to przerażało.- Jak to brzmi: „Moje ciało, moją duszę, moje serce, moje życie…”
Deimon wzdrygną się na dźwięk drugiej przysięgi największej, którą się składa w Świątyni Słońca, a nie jak pierwsza w dowolnym miejscu na Stary Kodeks. Poczuł jak powieki zaczynają mu ciążyć. W powietrzu unosił się zapach kwiatu elfów, jednego z najmocniejszych środków usypiających, a więc nie pozostało mu nic innego jak poddać się jego mocy. Był wdzięczny Drake’owi za tą chwile wytchnienia jaką dać mu mógł jedynie sen.Stał nad olbrzymią przepaścią, a kilka cali dalej płynęła rzeka, której woda z niemiłosiernym hukiem spadała po skalistym brzegu wąwozu w dół. Czuł na plecach zimny pot na myśl, że musi tam zejść. Z tej wysokości nie widział jeszcze celu swej podróży, lecz wiedział, iż tam w dole czeka na niego potężna czarna warownia zwana Zamkiem Szalonego Krzyku. Teraz już wiedział dlaczego. Wszędzie dookoła była jałowa pustynia, a on stał pośrodku niczego w gorącym słońcu mimo, że już zbliżała się zima. Duża rzeka była tu co najmniej nie na miejscu. Spojrzał na Drake’a, który stał obok ich koni cierpliwie czekając na jego decyzje.
Odwrócił się z powrotem w stronę wodospadu i wsłuchał się w dźwięk potężnego żywiołu. Otworzył swój umysł i zjednoczył się z rwącą rzeką. Czuł jak w jego ciele pulsuje niczym niezmącona pierwotna czysta moc oraz sama esencja życia. Dał się porwać silnemu prądowi i z pierwotną radością poddał się temu co niesie los. Po kilku minutach ponownie otworzył oczy, a przed sobą widział ścianę ze starych zielonych drzew. Za sobą słyszał huk wodospadu, ale mocniejszy niż wcześniej. Odwrócił się i z zachwytem, aby ujrzeć jak woda z impetem rozbija się o wyżłobione, ostre skały tworzące niewielkie jeziorko mające swe ujście w rzece wpływającej do lasu. W centrum jeziora gdzie woda spadająca z góry łączyła się z wzburzoną taflą utworzyło się morze pijany, spośród której białych obłoków wyłaniała się tęcza jak nigdy wcześniej nasycona barwami. Z żalem odwrócił wzrok od tego cudu natury.
W nieprzebitym gąszczu zieleni próbował znaleźć jakaś wskazówkę dokąd ma zmierzać. Jego wzrok padł na ledwie widoczną ścieżkę, a właściwie trawę lekko przygiętą do ziemi, inaczej niż gdyby to był szlak zwierząt. Uśmiechnął się lekko ruszając w tamtym kierunku. Las zdawał się nie mieć końca, jednak już po trzech kilometrach uciążliwego spaceru przez zarośniętą dżunglę nagle wyszedł na polanę skąpaną w jasnym południowym słońcu. Przy takim oświetleniu dostrzegł olbrzymi czarny zamek wznoszący się na szczycie niskiej, lecz stromej góry. Wyglądał jakby został wyjęty z płótna jakiegoś postimpresjonisty lub rysownika fantasy.
- Cudowne – mruknął sam do siebie, gdyż jako artysta nie mógł nie zauważyć doskonałego światła i idealnej scenerii, a sama twierdza była wręcz arcydziełem architektury.
Wolno ruszył krętym zboczem ku głównej bramie zamku, ponieważ wejście tam od frontu było samobójstwem, a próba zakradnięcia się jeszcze większa głupotą. Stanął przed owalnym portalem lekko przypominającym gotyckie wrota, które z cichym zgrzytem kamienia trącego o kamień otworzyły się przed nim. Biorąc to za dobry znak ostrożnie wszedł do środka, a one zatrzasnęły się za nim z donośnym hukiem. Co by nie powiedzieć sztuka straszenia gości była tu opanowana do perfekcji. Uśmiechnął się z satysfakcją słysząc lekkie kroki gdzieś nad sobą. Z drugiej strony osoba, która porusza się tak zwinnie i szybko jest trudnym przeciwnikiem, lecz on nie miał zamiaru z nią walczyć. Czekał spokojnie, aż istota zbliży się do niego.
- Witaj, wędrowcze nocy – przemówiła czystym głosem.- Cóż cię sprowadza do mnie pani spokojnych huraganów i szalonego krzyku.
- Bądź pozdrowiona, pani. Przybyłem by prosić o radę oraz pomoc – oświadczył, a perlisty śmiech istoty odbił się od kamiennych ścian. Deimon widział jedynie zarys jej postaci, ponieważ mrok spowijający to miejsce był nieprzenikniony.
- Ty władco tygrysów, chcesz prosić mnie o rade i pomoc – rzekła, lecz zaraz zamilkła na chwile jakby się nad czymś zastanawiając.- Dobrze, gdyż nie wypada mi odmówić... nie komuś z takim przeznaczeniem – dodała już ciszej, jednak on wbrew jej oczekiwaniom usłyszał to.
- Przeznaczeniem? Nie rozumiem – powiedział, gdyż faktycznie nie rozumiał oraz nie wierzył w te brednie o przeznaczeniu.
- Chodź ze mną i nie martw się – stwierdziła.- Odpowiem na twe pytania.
Ciągle pogrążeni w mroku przemierzali niezliczone korytarze, lecz nagle bez ostrzeżenia stanął w ogromnej owalnej Sali zalanej jasnym światłem. Jego oczy szybko przyzwyczaiły się do tej zmiany. To pomieszczenie w przeciwieństwie do reszty zamku nie było z kamienia, a z diamentów wtopionych w kryształ. Światło załamujące się w ścianach tworzyło fantastyczne wzory na podłodze zrobionej doskonałym wręcz perfekcyjnie nie naturalnym tygrysim okiem*. Na środku Sali tak jak przedtem kamienie szlachetne tak teraz złoto było wtopione w kwarc. Tworząc wzór oka o pionowej źrenicy. Podniósł głowę i napotkał spojrzenie oczu w kolorze najczystszego błękitu jaki kiedykolwiek widział. Kobieta, która go tu zaprowadziła była wysoka, a nawet bardzo wysoka. Jej twarz o pięknych, lecz mało ludzkich rysach okalały długie do ziemi jasne włosy. Jej szata tak jak i oczy była błękitna jakby na średniowieczny wzór, a całość sprawiała, iż kobieta wydawała się eteryczną nieistniejącą marą. Klasnęła w dłonie i po chwili na obrzeżach oka pojawiły się dwie czarne poduszki. Ruchem ręki nakazała mu usiąść.
- Jak powiedziałam odpowiem na wszystkie twe pytania – rzekła uśmiechając się lekko.- Biorąc pod uwagę, że domyślam się jak one brzmią zacznę już teraz dziedzicu ciemności - uniósł brew w zdziwieniu, gdyż przydomki jakie mu nadawała były dla niego nowością.- Wiem, że dziwisz się, iż tak do ciebie mówię, ale posłuchaj. Na długo przed twym narodzeniem, na długo przed wszystkim, spotkałam istotę, która nakazała mi zamieszkać w tym zamku. Po świecie rozgłosiła zaś wieść, że jestem kapłanką Lilith. Ja natomiast miałam tu pozostać i strzec tej oto komnaty – wskazała dłonią na miejsce, w którym przebywali.- Sama do niej nie wchodząc, a więc robiłam co mi nakazano. Całe dnie spędzałam na wieży czekając na znak. W dzień narodzenia waszego Mrocznego Pana znów pojawiła się owa tajemnicza istota. Kazała mi czekać tu na dziecko ciemności zrodzone z szaleńczej miłości, lecz smutkowi poświecone w swym braku pokory losy ludzi zmieniające. Wtedy pomyślałam, iż to będzie on – przerwała na chwilę.- Jednak kiedy tu przybył sala ta nadal pozostawała zamknięta, a więc to jednak nie mógł być on. Czekałam nadal, aż w noc wigilii święta śmierci na niebie najjaśniej zapłonęła gwiazda przeznaczenia. Po niej na swym wozie Hekat w sukni utkanej ze smutków starła się z nią w śmiertelnym boju – zamilkła. Deimon zastanawiał się co z tym zrobić. Hekat na swym wozie, czyli krwawa kometa, a z tego co wiedział to pojawiła się tylko raz w dzień… śmierci jego ojca. Za to gwiazda przeznaczenia była fenomenem również w tamtą noc, gdyż jedyny raz się ukazała.- W święto śmierci doszła do mnie wiadomość, że dziedziczka rodu tygrysa oczekuje dziecka. Dziecka śmierci. Dziecięcia smutkowi poświeconego - wyciągnęła dłoń i pochylając się nad pionowym okiem dotknęła jego policzka patrząc mu jednocześnie prosto w oczy.- To jest prawda, gdyż za tobą idą demony przeszłości. Smutek to jedyna stała rzecz w twym życiu, władco tygrysów - odsunęła się znów przysiadając na poduszce.- Wedle słów istoty czekać tu miałam, aż przybędziesz do mnie. Sama nie wiem jakie co do ciebie ma plany. Moim zadaniem jest tylko oddanie ci tego co utraciłeś. Widzisz ten symbol – wskazała na oko, na którym Deimon znów skupił swoje spojrzenie, zdające się żyć i patrzeć na nich.- Jest to jeden z tajnych symboli twego rodu. Każde miejsce nim naznaczone jest twym. Został wam podarowany przed dziwną osobę o płomiennych oczach. Wielokrotnie pojawiała się w waszym życiu, lecz nie ma o niej wzmianki w żadnej księdze. Jest jeszcze jedno. Zostałeś wciągnięty w szukanie dziewiątych wrót, jednak tak naprawdę ty musisz przekroczyć siódme, aby stać się tym kim powinieneś.
- Czyli kim?
- Królem Aniołów.
Chciał się spytać co przez to rozumie, ale zrezygnował. Dłonią dotknął anioła jak zwykle wiszącego na jego szyi.
- Tak to jest symbol twego przeznaczenia – rzekła uśmiechając się do niego.- Masz być tym kim był pierwszy z waszego rodu. Teraz jednak czekać cię będzie inne zadanie, jednak o nim dowiesz się na Wielkiej Radzie. Teraz to już wszystko.
- Teraz czas na moją prośbę – odezwał się po chwili.- Ale skoro tak naprawdę nie jesteś kapłanką Lilith.
Spojrzała mu w oczy zastanawiając się jak odpowiedzieć.
- Tak wiem z czym przychodzisz i spełnię twą prośbę – stwierdziła w końcu.- Mam tylko jeden warunek.
- Jaki?
Spokojny wiatr otoczył ich oboje, a po chwili na środku komnaty stanęło niskie, ogromne i czarne łoże. Deimon uśmiechnął się kącikiem ust, gdyż zrozumiał.