Rozdział 12

446 41 10
                                    

♣ Amy ♣

- Roman trafił do szpitala.

Wszyscy doznali grupowego szoku. Ale jak? Co mu się stało? Moje myśli zaczęły kręcić się na zwiększonych obrotach.

- Co z nim? - zapytał Marco.

- Przy obronie uderzył ręką w poprzeczkę. - Julian skrzywił się.

Zakryłam usta dłonią. Co jeśli to coś poważnego? I już nie zagra? W moich oczach zebrały się łzy.

- Możemy do niego jechać? - zapytał Erik, który martwił się o przyjaciela i zawiązywał szybko buta.

- Tuchel pojechał z nim i powiedział, że może przyjechać maksymalnie pięć osób. - oznajmił.

Każdy spojrzał po sobie. Zaczęły się rozmowy kto ma jechać. Po chwili na środku stanęli Erik, brunet imieniem Marc i chłopak w moim wieku Christian.

Julian spojrzał na zgromadzonych.

- Ktoś jeszcze? Mamy jedno wolne miejsce.

Zagryzłam wargę. Nie chciałam się narzucać, bo po tamtym wydarzeniu nie rozmawialiśmy ze sobą... Nie wiedziałam, czy powinnam...

- Mogę ja? - odezwałam się cicho.

Nagle wszystkie rozmowy, które przed chwilą miały miejsce ucichły. Zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem nie popełniłam błędu...

- Świetnie. Mamy komplet. - uśmiechnął się. - Roman pewnie się ucieszy, że odwiedzi go ktoś z płci pięknej. - puścił mi oczko, a moje policzki przybrały odcień buraka.

♠ Roman ♠

Cholerna ręka. Syknąłem z bólu, kiedy lekarz sprawdzał ogólny stan.

- Nie dobrze. - mruknął pod nosem, zapisując coś w kartotece.

Rzuciłem mu pogardliwe spojrzenie. Tyle to sam jestem w stanie powiedzieć. Gdyby to nie był Bayern może i zostawiłbym tą piłkę. Ale kto mógł wiedzieć, że akurat dzisiaj spotka mnie pech? Westchnąłem, a lekarz raczył na mnie spojrzeć.

- Prawdopodobnie ma pan złamane śródręcze. - oznajmił. - Proszę jeszcze podejść na prześwietlenie żebyśmy mogli się upewnić.

Pokiwałem głową i wyszedłem z gabinetu. Jeszcze tego mi brakowało, żebym musiał pauzować. Usiadłem obok trenera i westchnąłem.

- I jak?

- Prawdopodobnie złamane śródręcze. - spojrzałem na podłogę.

- Musisz pauzować. - stwierdził.

- Przykro mi.

- Daj spokój Roman. To nie twoja wina, wybroniłeś nam trzy punkt. - uścisnął moje ramię.

Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że się uśmiecha. Jego gest podniósł mnie trochę na duchu. To prawda. Nie byłem wcale taki zły. W końcu wygraliśmy!

- Wracam na stadion. Za niedługo... - spojrzał na zegarek na ręce. - Powinna przybyć świta. - uśmiechnął się. - Zdrowiej! - pożegnał się i opuścił korytarz, a ja cieszyłem się tyle ile mogłem spokojem.

Nie jestem zabawką! | R.BürkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz