11.

394 22 4
                                    

*Josh*
Umówiłem się z Farklem zaraz po jego lekcjach. Nie był zbyt zadowolony, że każę mu się oderwać od Rils.  Nie dziwiłem się mu. W końcu sam nie byłem zbyt szczęśliwy, że nie mogę od razu spotkać się z Hart. Musiałem najpierw wyciągnąć dzieciaka z kłopotów.  I to tak by nikt się nie dowiedział w co się wplątał. I że ja również byłem w to zamieszany. Musiałem poprostu zachować szczególną ostrożność.  Dlatego czekałem na niego w knajpce dwie przecznice od ich szkoły.  W kierunku jego domu. Miejsce absolutnie neutralne. Nikt z naszych znajomych tu nie przychodził.  Więc będę mógł na spokojnie wybić mu z głowy robienie interesów z Toretto. Dominic dla stałych klientów jest świetny.  Zawsze dostarczy to czego potrzebują.  Nie da się złapać.  I nikogo nie w sypie. Ale dla takich małolatów. ..  Tu do głosu dochodzi strach, że guwniarz może sypnąć.  Gdyby chodziło tylko o Doma to by nie było problemu. Ale Dominic troszczył się o całą ekipę. I to o nich najbardziej się martwił.  Coś o tym wiedziałem.  W końcu sam należałem do tej zgraii. I chciałem w tej chwili zaoszczędzić kłopotów zarówno im jak i chłopakowi Riley.
-Jestem.- Farkle rozsiadł się na przeciwko mnie.- Co to za sprawa nie cierpiąca zwłoki?
-Nikt nie wie, że tu jesteśmy?- chciałem być pewny.
-Nikt.- zaczynał się już niecierpliwić. I nie dziwię mu się.  Jak do niego dzwoniłem nawet nie próbowałem nawet trzymać nerwów na wodzy.
-Ale jesteś pewny?- musiałem mieć pewność.
-Tak, jestem.- miał mnie już dosyć.- O co do cholery chodzi?
-O Dominica Toretto.- odpowiedziałem mu w końcu.- Mówi ci to coś?
-No tak.- ucieszył się.- Mam od niego świetne części.  Dzisiaj miałem mu kasę wysłać.
-Kasę do mnie.- westchnąłem.- Wpłacę na konto ekipy. I proszę Cię nie rób więcej z nim interesów.  To niebezpieczni ludzie. A ty nie jesteś stałym klientem.
-Chyba czegoś tutaj tego nie rozumiem.- stwierdził.- Co ty z tym wszystkim masz wspólnego?. ..

*Maya*

Zaczynałam się denerwować. Dochodziła 22. A tego Dudka nie ma. Dzwonił do mnie trzy godziny temu. Mówił, że z a pół godziny będzie.  Minęły  dwie i pół.  A jego nadal nie było.  Zaczynałam się martwić.  Nie powinnam się o niego martwić.  W końcu był trzy lata starszy. Ale nie potrafiłam inaczej. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. To było tak bardzo nie feir. Zaczynałam sama siebie denerwować.  Postanowiłam do niego zadzwonić.  Nic. Zero odzewu. Odrzucał mnie po pierwszym sygnale. Coś było bardzo nie w porządku.  Szlak by to wszystko trafił.  Nawet o Lucas'a tak bardzo się nie martwilam. Może dlatego, że on nie dawał mi aż tylu powodów do zmartwień.  A może to był dowód na to, że to poprostu nie było to. Tak czy siak wychodziłam już z siebie. I miałam ochotę coś rozwalić. A najchętniej uderzyć głową w mur. Albo się utopić.  Ile by było łatwiej. .. nagle ktoś zapukał w okno mojego pokoju. Miałam nadzieję, że to pieprzony Mathews. Pobiegłam do okna i otworzyłam je na oścież. Nie myliłam się. To był on. Stał na schodach pożarowych z bukietem czerwonych róż. Wróciłam go do pokoju po czym zamknęłam okno.
-Czy ciebie pojebało? - naskarżyła na niego od razu.- Telefony są po to, żeby z nich korzystać.  A ty ani nie odbierasz. Ani nie dzwonisz. Nie mówiąc już o głupiej wiadomości!
Nic nie powiedział.  Odłożył bukiet na bok. Chwycił mnie za ramiona i poprostu... pocałował! Z nową mi to robił.  Stanęłam jak wryta. Jego pocałunki z delikatnych, stawały się bardziej nachalne. Nie mogłam im się oprzeć.  Zaczęłam je odwzajemniać. Czułam, że to mu się podoba. Ale nie był w tym osamotniony. Mój mózg przestawał pracować jak należy. Poddawałam mu się całkowicie.  Na nogach trzymałam się już tylko dzięki niemu. Nagle oderwał się ode mnie.
-Przepraszam.- nadal mnie podtrzymywał.- I to nie za spóźnienie...

I don't know...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz