19.

418 13 12
                                    

*Maya*

Czułam się koszmarnie. Jakbym miała kaca. Ale wiedziałam, że to nie to. To była wina tego dziwnego płynu. Pierwszy raz miałam z tym dziwactwem do czynienia. I skutki uboczne ani trochę mi się nie podobały. Ale nic nie mogłam na to poradzić. Jednak to teraz nie istotne. Musiałam ogarnąć co się dzieje. I jakie mam szanse na poradzenie sobie z tym wszystkim samej. Byłam w fatalnym położeniu. Siedziałam na w chuj nie wygodnym krześle i miałam związane za plecami ręce.  Mocno związane.  Gdy tylko próbowałam nimi poruszyć, sznur nie przyjemnie wpijał się w moje nadgarstki.  Bolało jak diabli. Rozejrzałam się po otoczeniu. Hangar. I to nie byle jaki hangar. Od razu poznałam to miejsce. Wiązało się ono z miłymi wspomnieniami. To tutaj Han uczył mnie driftu. Tylko dlaczego Jaremy wybrał akurat to miejsce? Nie mógł wiedzieć, że coś mnie z tym miejscem łączy.  Ale też na pewno nie wybrał go przypadkowo. W to nie wierzyłam. On nigdy nie był typem, który zdaje się na przypadek. Próbowałam dostrzec w tym wszystkim sens. Ale to nie było takie łatwe.
-Śpiąca królewna nareszcie się obudziła.- Parker wyszedł zza jednego z wielu filarów.- A już się bałem, że c i idioci przegieła z dawką. W tedy nie było by zabawy.
-Nie rozumiem.- spojrzałam mu prosto w oczy.- Gdzie jest sens w tym co robisz? Dlaczego akurat ten hangar skoro jest wiele innych? Dlaczego chcesz się mścić za coś co wydarzyło się kilka lat temu? Nie łatwiej zapomnieć i żyć dalej?
-Za dużo zadajesz pytań. - pogładził dłonią mój policzek.- Nie doszukuj się w tym wszystkim sensu. Ja ci go nie zdradzę.  A gdy sama się domyślisz będzie już za późno.
-Nie mów do mnie zagdkami.- warknęłam.- dobrze wiesz, że tego nienawidzę.
-Oj Hart.- jego uśmiech wywoływał u mnie mdłości.- Słodka Mayu Hart. Nie możesz wiedzieć wszystkiego. Tak nie byłoby w cale zabawnie. Chcesz odebrać mi przyjemność z tego wszystkiego?
-Przyjemność czerpaną z czyjegoś cierpienia.- wyrzuciłam mu.
-Przypominam moja droga, że Ty zrobiłaś to samo.- ten parszywy uśmieszek nie znikał z jego popapranej twarzy.- Ja się tylko odpłacam pięknym za nadobne. Nie powinno Cię to dziwić.  Ty i twoi kumple postępujecie dokładnie tak samo. I jakoś nigdy ci to nie przeszkadza.
Mial rację.  Niestety. Z bólem serca musiałam to przyznać. Robił to co nasza ekipa. To co każdy człowiek należący do mafii. Mścił się za swoje krzywdy. Szlak by to wszystko trafił. Przez jego gadaninę czułam się jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że wiedziałam, iż przyjaciele będą chcieli mnie odbić. Bardziej martwiłam się i bałam o nich niż o siebie. Nie wiedziałam do czego ten wariat jest zdolny. Nie chciałam by komuś przeze mnie stała się krzywda... Wrota hangaru otwarły się z hukiem. Spojrzałam w ich stronę.  To byli oni. Cała moje rodzina. Po za Mią. Chociaż ona w tej chwili była bezpieczna. Na ich czele wyjątkowo nie stał Dominic. Zamiast niego przewodzili... Josh i Nick. Nie zastanawiałam się skąd wziął się tutaj Nicolas. Zawsze zjawiają się z nikąd jak tylko byłam w niebezpieczeństwie. Bardziej mnie zastanawiało jakim cudem stoją ramię w ramię i nie mierzą do siebie że spluw.
-No nareszcie.- Parker westchnął teatralnie.- Długo kazaliście na siebie czekać.
-Mamy przewagę liczebną- mój naiwny Joshua.
-Nie masz z nami szans.- Nicolas nie powinien być tak naiwny.
-Mieli na mysli: Wypuść Hart, a nie rozwalimy w pył ciebie ani twoich kumpli.- Ortiz jak zwykle się niecierpliwiła.
-Ale wy zabwani.- ten wariat śmiał się jak opętany.- Mam ją wypuścić? O nie moi kochani. Mam o wiele lepszy prezent dla niej i dla was...
Nagle poczułam lufę przyciśniętą do skroni. Serce podeszło mi do gardła. On był zdolny pociągnąć za spust. Chciałam coś powiedzieć.  Ale że strachu nie mogłam wydobyć z siebie głosu.  Widziałam przerażone twarze przyjaciół. Nawet Dom się bał. Josh i Nico wyrywali się trzymani przez Brian'a i Roman'a.
-Nie zrobisz tego.- wśród krzyków Mathews'ów usłyszałam głos Toretto.
-I tu się mylisz.- Parker wciąż się śmiał.- Taki od początku był plan...
Huk wystrzału i nicość. ..

10 lat później. ..
*Josh*

Tak bardzo za nią tęskniłem. Tak bardzo byłem na siebie wściekły, że nie potrafiłem jej ochronić.  Minęło już tyle czasu. A dziura, którą pozostawiła w moim sercu nawet nie zaczęła się goić. Czas w cale nie leczy ran. Przynajmniej nie moich. Przecież tyle jeszcze było przed nami. Tyle miałem planów z nią związanych. .. A teraz? Pozostała tylko pustka. 10 lat. Tyle czasu minęło od śmierci Mayi. A ja nadal nie potrafiłem się po tym pozbierać. Była moim światem.  Miłością mojego życia.  Moje istnienie bez niej nie miało sensu... No prawie. Miałem dla kogo żyć. Rok po śmierci Mayi Penelope Hart jej mama urodziła córeczkę, którą na cześć zmarłej córki nazwała Maya Angeles Hart. Sama pani Hart umarła nie całe pół roku później.  A ja adoptowałem Mayę. I to dla niej musiałem mieć siłę by żyć.  Ona była światełkiem w ciemnościach. Teraz staliśmy oboje nad grobem Mayi Penelope. Mała nie pytała o nic. Znała historię swej siostry. I była z niej dumna.
-Wujku?- dziewięcio latka poprawiła róże, które polożyliśmy na grobie.
-Tak?- spojrzałem na małą blondyneczke tak podobną do jej siostry.
-Myślisz, że kiedyś będę taka jak ta Maya, którą tak kochasz?- ukucnąłem przed nią z uśmiechem.
-Już teraz jesteś do niej bardzo podobna.- zapewniłem.- I pewnie będziesz jeszcze bardziej. A ja zawsze będę cię chronił.  Jeszcze bardziej niż twoją siostrę. ..

KONIEC

I don't know...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz