16

312 17 16
                                    

Trzy tygodnie później. ..
*Maya*

Nadal byliśmy w LA.  Tylko moja mama wiedziała gdzie naprawdę jesteśmy.  I wiedziałam, że mogę jej zaufać w tej kwestii. Nikt inny nadal nie wiedział gdzie jest Josh. Za to myśleli, że ja jestem u cioci. No właśnie... Josh... To co było między nami było jeszcze bardziej skomplikowane niż normalnie. Niby od dnia mojego przyjazdu byliśmy ze sobą. Ale w sumie żadne z nas tego nie powiedziało na głos.  Miałam przez to mętlik w głowie.  Zachowywaliśmy się jak para. Ale nie mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że jest on moim chłopakiem... Nie. To określenie w ogóle nie pasowało do tego co się działo. Nie było łatwo. Ale musiałam wziąć się w garść i przestać roztrząsać tą całą sytuację.  Miałam większe zmartwienia na głowie.  Przez to, że Farkle zaczął robić zakupy na nielegalnym rynku, Josh wpakował się w kłopoty. Chciał oszczędzić Minkusowi problemów.  A przez to ściągnął je na siebie. Czyli całą ekipę.  W tym mnie podwójnie.  Przez to, że byłam częścią ekipy i dodatkowo przyszedł się ze mną pożegnać.  Śliedzili go w tedy. I jakiś inteligent uznał, że jesteśmy ze sobą.  Mimo, że w tedy było do tego jeszcze bardzo daleko. W każdym razie stwierdzili, że jego odsuną od tego wszystkiego jeżeli przyczepią się do mnie. Może to dziwne. Ale na tej zasadzie działała praktycznie każda mafia. Tak samo ta z którą zadarł Farkle. On miał już z tym spokój.  Dom o to zadbał.  Ale cała uwaga tej jednej z nowojorskich mafia skupiła się na nas. To nie był duży problem. W sumie problemem był tylko fakt, że będę miała zaległości w szkole. Ale nic po za tym. Bo sprawa nie była skomplikowana.  Zwłaszcza, że planowaliśmy rozegrać to na naszym gruncie i naszych zasadach. Chcieli dorwać mnie, żeby złamać Josh'a. W tedy ten by zaczął z nimi współpracować i zdradziłby naszą ekipę. Rozgryzłyśmy to z Letty podczas wyścigów.  Na których cała ekipa pojawiała się by nie wzbudzać podejrzeń, że co kolwiek jest nie tak. To nie było trudne.  Ich ekipa była kiepsko zorganizowana. I lecieli po najniższej linii oporu. Ewidentnie dopiero starali się wybić na rynku. A wygryzienie z niego naszej rodzinki, załatwiłoby im spokojne miejsce. Naiwniacy. Nie mieli pojęcia za co się zabrali. Ale już za późno.  Oni to zaczęli.  A my to skończymy.  Szybko i bez boleśnie. Przynajmniej dla nas. Oni będą z tego mieli idealną nauczkę na przyszłość. I więcej nie popełnią tak karygodnego błędu...
-Gotow?- do mojego pokoju weszła Letty.
-Oczywiście.- poprawiałam włosy przed lustrem.
-Josh o niczym nie wie?- upewnić się Dominic, wchodząc do pomieszczenia.
-Za kogo ty mnie masz?- udałam oburzoną.- przecież wiem, że jeśli będzie wiedział, to wszystko będzie mało realistyczne.
-A w tedy może się tobie stać krzywda, przypominam.- to urocze kolejny się martwi. Tyle, że ze strony Doma była to bardziej bratersko/ojcowska troska. Dlatego do niego nie mogłam mieć o to pretensji.
-Dom spokojnie.- poprosiłam przytulając się do niego.- Przecież wszyscy będziecie w pobliżu. I wierzę,  że nie pozwolicie by stała mi się krzywda. Mam rację.
-Masz.- westchnął.- W końcu coś obiecałem, gdy do nas dołączyłaś.
-Letty trzymaj się go.- uśmiechnęłam się do przyjaciółki.- W tedy nie będę się o ciebie martwiła.
-Młoda nie przeginaj.- zaśmiała się Ortiz.- Pamiętaj jak się umawialiśmy.
-Wszystko pamiętam.- zapewniłam ze spokojem.- O nic się nie martwcie. Ze wszystkim sobie poradzę.
-Wszystko juz gotowe.- do pokoju wpadł Jessy.- Jesteś z nimi umówiona przy tej starej fabryce na obrzeżach.
-Jasne.- przytaknęłam.
-I lepiej miej przy sobie broń.- Letty podała mi mój pistolet. Ten którego tak dawno nie miałam przy sobie. W NY wystarczał gaz pieprzowy. Tu było inaczej. Musiałam zachować pozory. W końcu każdy mnie tu znał...

*Josh*

Zachowanie Mayi w ostatnich dniach bardzo mnie niepokoiło. Była jakaś cicha. Zamknięta w sobie. Jak nie ona. Widziałem, że coś ją martwi. Ale nie chciała mi nic powiedzieć.  Starałem się to zrozumieć.  Może to były TE DNI. A może martwiło ją, że musi oszukiwać przyjaciół.  Ma się rozumieć tych z Nowego Jorku. Jeśli o to chodziło, to ją rozumiałem.  W końcu mi też nie było łatwo oszukiwać brata i reszty rodziny. Ale nie miałem wyjścia.  Wystarczy, że wyciągnąłem w to wszystko Hart. Może i była kim była.  Czyli częścią tej ekipy. Ale teraz była... No właśnie.  Kim teraz dla mnie była? N ie poprosiłem jej w końcu oficjalnie. Nic sobie nie obiecywaliśmy. Ale ja jeszcze silniej czułem się za nią odpowiedzialny. Może to dlatego, że w końcu to przyznała.  Ale w gruncie rzeczy w naszej relacji nic to nie zmieniało. Prawda? Byłem skołowony.  Co ja mam o tym wszystkim myśleć? Czego chce Hart? Czego tak właściwie ja chcę? P o raz kolejny przez moje roztargnienie dałem Vince'owi wygrać.  Ale to było nie ważne. Zwycięskie okrzyki kumpla wytrwały mnie z zamyślenia. I tylko dlatego zauważyłem jak Maya kieruje się do wyjścia.  Wstałem z podłogi w salonie i pobiegłem za nią.  W ostatniej chwili ją zatrzymałem.  Za drzwiami czekali już na nią Letty, Dom, Brian i Jessy.
-O co chodzi?- zapytała.  Wszyscy wyglądali jak by się gdzieś spieszyli.
-Gdzie się wybieracie?- chciałem wiedzieć.  Coś mi tu nie grało.
-Musimy ogarnąć kilka kwestii związanych z warsztatem.- odpowiedział za nią Dominic.
-Wszyscy?- zwykle załatwiali to tylko Toretto i Ortiz.
-Potrzebujemy pomocy Mayi.- latynoska wzruszyła ramionami.
-A my robimy za obstawe.- Jessy jak zazwyczaj się zaśmiał.
-Także spokojnie.- dodał Brian.- Włos jej z głowy nie spadnie.
-Trzymam za słowo.- westchnąłem i pocałowałem Mayę w policzek.- I mam nadzieję, że sama też będziesz ostrożna.
-Jak zawsze, tato.- nawet teraz musiała się ze mną droczyć. Cała Hart. I jak tu jej nie kochać.  Pod każdym względem była wspaniała. Przynajmniej moim zdaniem. I to się nigdy nie zmieni. Byłem tego w stu procentach pewien.
-Starczy już tych czułości.- zarządziła Leticia.- Trochę czas nas goni.
-Dobra.- blondynka dołączyła do reszty.- Do później Mathews. I zostawcie mi chociaż jedną Koronę.
-Masz to jak w banku.- zapewniłem. Nic już nie powiedziała.  Patrzyłem jak wsiadają do aut. A następnie odjeżdżają. Miałem złe przeczucie. Ale musiałem zaufać chłopakom.  A przede wszystkim Mayi. Musiałem wierzyć, że potrafi nie wpakować się w tarapaty. Nie było to w cale łatwe. Ale ona też nie była już dzieckiem. A skoro nasze relacje są bliżej nie określone. .. Nie mogłem jej na każdym kroku pilnować.  Musiałem jej pozwolić na samodzielność. Wróciłem do Vince'a. Zostaliśmy sami. Mia była na wieczornym wykładzie.  A Roman i Tej mieli wrócić dopiero za godzinę ze spotkania z dostawcą części do warsztatu. Czyli nie pozostało nic innego jak tylko dalej grać.  I starać się nie martwić za bardzo. Rozsiadłem  się obok Vincent'a.
-To jeszcze randka? - podał mi konsolę.
-No raczej nie mamy chwilowo nic lepszego do roboty.- westchnąłem.
-No nie mamy.-  zaśmiał się i odpalił gierkę. I to na tym starałem się skupić. Należy mi się chociaż chwila odstresowania. Tyle, że granie nie działało już tak jak kiedyś.  Znowu przegrywałem z Vince'em.
-Stary, co się z tobą dzieje?- chciał wiedzieć podając mi piwo.
-Nie wiem.- przyznałem.- Nie mam bladego pojęcia Vince. Poprostu mam złe przeczucie. I przez to nie mogę się skupić na grze.
-Tylko dziewczyny kierują się przeczuciami.- opróżnił pół butelki jednym łykiem.- A jeżeli martwisz się o Młodą, to nie potrzebnie. Już nie raz na takim zamartwianiu się o nią, wyszliśmy z chłopakami na totalnych idiotów.  Zwłaszcza, gdy obiła ryja temu kretynowi, James'owi. Ona naprawdę potrafi o siebie zadbać.  I nie potrzebuje niańki.
-Wiem.- westchnąłem.- Skoro i tak się nudzimy, opowiedz mi o Mayi, którą ty znasz.
-Masz na myśli prawdziwą Mayę.- w drzwiach stanął...

I don't know...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz