Mijały dni, tygodnie. Mężczyźni nie mogli się pogodzić ze stanem dziewczyny. Leżała tam, wychudzona, blada, podpięta do aparatury.
Lekarze nie dawali jej zbyt wielu szans.***
- Dean, może to już czas? - zapytał Sam, z cierpieniem wymalowanym na twarzy.
- Nie. - odparł zachrypniętym głosem brat.
Siedział przy niej cały czas, zazwyczaj w ciszy. Głębokie bruzdy pokrywały jego czoło, a pod czerwonymi ze zmęczenia i rozpaczy oczami, pojawiły się fioletowe wory.
Brunet delikatnie ujął dłoń dziewczyny. Wiedział, że to już koniec. Chciał skończyć jej cierpienie, chciał dać jej zasłużony odpoczynek.
Blondyn natomiast nie potrafił trzeźwo myśleć. Uważał, że brunetka żyje. Widział przecież delikatnie unoszącą się klatkę piersiową. Ona oddychała! A cholerni lekarze nie potrafili jej pomóc.
- Pamiętasz co powiedział Gabriel? Anioły i demony zrobią wszystko, żeby nas osłabić. Będą niszczyć wszystkich naszych przyjaciół, bo rodziny już nie mamy. - młodszy Winchester patrzył w oczy swojemu bratu, starając się przemówić mu do rozsądku.
- Więc mamy tylko jedno wyjście. Pozabijać wszystkie demony.
- Nie, Dean. Musimy dać jej odejść.
- Gdzie do cholery, w takich chwilach jest Cas?! - krzyknął zrozpaczony. Łzy ponownie napłynęły mu do oczu, zacisnął je mocno.***
Ivy wiedziała, że nie jest w stanie nic zrobić. Pogodziłyby się z decyzją Sama. Wręcz byłaby wdzięczna. To uczucie niemocy było najgorsze.
"Zabijcie mnie, proszę." myślała.
Jednak jej prośby zostały odrzucone. Blondyn nie chciał się zgodzić na odłączenie od aparatury. W końcu Sam przekonał go, żeby zajęli się łowiectwem. Bracia wyjechali wczesnym rankiem, obiecując, iż niedługo wrócą.
- Nareszcie odeszli. Przynajmniej na chwilę. - powiedział Dave. Dziewczyna nawet nie usłyszała, kiedy pojawił się przy jej łożku. Poznała go po głosie. Ciepłym, lekko ochrypłym głosie, który za każdym razem wylewał miód na jej serce. - Teraz się obudzisz, żebyśmy mogli porozmawiać. Nie próbuj nic robić.
Singer otworzyła oczy. Mały, szpitalny pokoik wyglądał dokładnie tak jak go sobie wyobrażała. Dwa krzesła przy jej łożku i jedna szafka nocna. Co więcej potrzebne jest trwającym w śpiączce pacjentom?
Dave usiadł na miejscu Deana. Ivy czuła jego zapach. Taki sam jak kiedyś, mięta z cytryną. Po policzku spłynęła jej łza. Chciała, żeby to nie były omamy umierającej osoby.
- Co ty tu robisz? - zapytała słabym, ochrypłym głosem, ledwo otwierając usta.
- Mnie tu nie ma. - uśmiechnął się złośliwe mężczyzna.
- Podasz mi wody?
- Nie. - tym zbił ją z tropu. Nie miała pojęcia co stało się z jej przyjacielem. Czyżby śmierć go tak zmieniła?
- Dave, proszę, wytłumacz mi wszystko. - zachrypiała i wciągnęła gwałtownie powietrze, kaszląc ciężko. Jej organizm był na skraju wytrzymania.
- Nie jestem Davem. Jestem Gabrielem.
- Ty sukinsynu, pierdolony! Niech tylko Winchesterowie się dowiedzą...
- W tym rzecz, kotku. Nie dowiedzą się. - założył jej kosmyk włosów za ucho.
- Co...
- Masz dwie opcje. Umrzeć, albo na zawsze odciąć się od synów Johna. Teraz zniknę, a ty masz dokładnie dwie godziny. Jeśli w tym czasie opuścisz ten stan, przeżyjesz. - wyrecytował jakby z pamięci.
Dziewczyna nawet nie zdążyła mrugnąć, kiedy zorientowała się, że chłopaka już przy niej nie było. Wiedziała co musi zrobić. Martwa nikomu by się już nie przydała. Czuła jak wracają jej siły. W tamtym momencie zdecydowanie wolała demony. Leżała jeszcze może z pięć minut, po czym wyrwała sobie wszystkie kable. Zeskoczyła z łóżka i wybiegła ze szpitala.
Ludzie na chodniku wodzili za nią wzrokiem. "Pewnie myślą, że uciekłam z psychiatryka". Minęła połowa wyznaczonego czasu, kiedy dobiegła do jakiejś knajpy. Stanęła w miejscu i dysząc ciężko, rozejrzała się. Przy wejściu stał motocyklista, opierał się o czarne Kawasaki GTR 1400 i palił papierosa, a kluczyk... znajdował się w stacyjce. Łowczyni uśmiechnęła się na ten widok. Niewiele myśląc odepchnęła mężczyznę na tyle mocno, że się przewrócił. Następnie odjechała na jego własności, w stronę domu.
Wiatr rozwiewał jej włosy. Ivy bardzo nie lubiła jeździć bez kasku, ale w tej chwili nie miała wyboru. Stan opuściła około pół godziny przed końcem czasu. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą i zastanowiła się co dalej robić. Póki co postanowiła wziąć sobie do serca groźby Gabriela i nie kontaktować się z braćmi. Najrozsądniejszym wyjściem w tamtej chwili wydawało jej się usunięcie w cień. Zabierze niezbędne rzeczy z domu i wyleci do Europy. Do Polski. Jej matka była Polką, więc języka uczyła się od małego. Nie tyle z przymusu, co z czystej ciekawości.
Na miejscu poszuka zleceń, a dopiero później zadzwoni do ojca. Dopiero później zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Zraziła ich. Uciekła. Oni byli przy niej cały czas, nigdy jej nie zamierzali opuścić. Dbali, opiekowali się, kochali. Pewnie już zorientowali się, że zniknęła. Jak bardzo to przeżyli? Czy szukają jej? Głupie pytanie. Oczywiście, że szukają. "Muszę ich jakoś ostrzec. Bezpieczniej będzie nie rozmawiać z ojcem, tylko dać znać, że wszystko w porządku... tylko w jaki sposób?" zastanawiała się.
Odpowiedź przyszła szybciej niż zdążyłaby pomyśleć. Chociaż droga, którą jechała wygladała na opuszczoną, a reflektor oświetlał spory kawałek drogi przed nią, w cieniu nocy nie zauważyła przechodnia, stojącego na samym środku drogi. Zahamowała gwałtownie, jednocześnie skręcając w prawo, aby nie potrącić dość wysokiego mężczyzny. Zatrzymała się tuż u jego stóp, chociaż ostatnie metry drogi pokonywała na leżąco. Z jej nogi strumieniami leciała krew, ale Ivy zdawała się nawet tego nie zauważyć.
- To ty! - krzyknęła.***
Jak się podobały ostatnie dwa rozdziały, Miśki? :D Niestety z przykrością stwierdzam, że do wakacji nie będę w stanie tak często wstawiać rozdziałów... dlatego nowe będą pojawiały się minimum raz w miesiącu, a kiedy skończy się rok szkolny, raz w tygodniu :)
CZYTASZ
Say something
Fanfiction"- Jesteś najmłodszą łowczynią jaką znam. - I najlepszą. - odparła, wzruszając ramionami. - Skąd ta pewność? - uśmiechnął się szeroko. - Inne nie żyją." Okładkę wykonała @Miss_Hemmings2708, za co serdecznie dziękuję