5. Krew, krew i krew

1K 57 1
                                    

  Nigdy nie lubiła filmów, gdzie dziewczyny są porywane dla okupu i cudowny mężczyzna, bohater nad bohaterami, musi je ratować. Nie lubiła też, kiedy budziła się przywiązana do kozetki, ze skrępowanymi rękoma oraz nogami. Tak jak teraz. Rozejrzała się wokół. W sumie nic ciekawego. Stary, zatęchły pokój z wieloma zniszczonymi szafkami. Wszędzie pełno zaschniętej krwi. Mebel, do którego była dosłownie przywiązana, stał na samym środku. Na blatach porozwalane leżały różnorodne narzędzia. Piły, skalpele, nożyczki chirurgiczne, strzykawki, młotki. "Oho, jeśli nie ucieknę, będę miała bardzo poważną i źle rokującą operację" - pomyślała i spróbowała się poruszyć. Więzy były jednak zbyt mocne. Nie mając innych opcji, postanowiła zwabić do pokoju swojego przyszłego chirurga.
- Hop hop! - zawołała - Jest tu kto? Kolacja czeka!
Żadnej reakcji ze strony przeciwnika. Nie mogła tak dłużej. Miała ochotę się szarpać, wyrywać.

***

  Około godziny później do pomieszczenia wszedł Dylan. Miał na sobie tą samą, ciemnoszarą koszulkę, co ostatnio. W klatce piersiowej widocznie odznaczała się dziura, czyli najnowsze dzieło łowczyni.
- Ooo, obudziła się panienka.
- Nie jesteś zmiennokształtnym.
- Bystra jesteś. - zaśmiał się i sięgnął po tasak, leżący na jednym z blatów.
- Więc czym?
- Sama zgadnij. Żywię się krwią, przejmuję wspomnienia moich ofiar oraz ich wygląd.
- Zamknij się! - do pokoju wparowała recepcjonistka. Ivy podniosła jedną brew, ale nie była mocno zszokowana. Coś w zachowaniu tej kobiety było podejrzane - Nie potrafisz trzymać języka za zębami? Zabij ją!
- Ja w sumie to nie radzę. Moja krew do błękitnych nie należy. - odezwała się dziewczyna ze spokojem.
- Dlaczego ty zawsze z nimi rozmawiasz, zamiast załatwić to szybko i bez zbędnej gadaniny?!
- Żeby wiedzieli co nam zrobili!
- Ja osobiście jestem tu pierwszy raz, więc niewiele mogłam ci zrobić.
- Łowcy! Wszyscy są tacy sami! - westchnął mężczyzna i popatrzył groźnie na koleżankę. Ta widząc jego surowy wzrok, podeszła do innego blatu i wyciągnęła z szuflady miskę. Brunetka nawet nie chciała myślec do czego im potrzebny tasak i miska.
- Wyjaśnicie mi wszystko? Mam dużo czasu, a z natury jestem wścibska, więc... - Ivy miała nadzieję zająć swoich przyszłych oprawców rozmową. W jej głowie już tworzył się plan.
- Dobrze. Szkoda mi każdego ludzkiego życia, więc zawsze wam opowiadam o naszym istnieniu. Odpowiadając na twoje pierwsze pytanie jesteśmy ghulami.
- Nie powiem, że się spodziewałam.
- Wiem. Wraz z moją siostrą musimy sobie radzić od małego sami. Jeden z łowców kiedyś zamordowała naszego ojca.
- Należało się sukinsynowi. - wymruczała pod nosem, na jej szczęście potwory tego nie usłyszały.
- Od tamtej pory mieliśmy problem ze wszystkim. Znalezieniem jedzenia, domu...
TRZASK. Dziewczynę nie bardzo interesowało to co Dylan ma do powiedzenia. W rzemykach, które były nieodłączną częścią jej garderoby, znajdowało się malutkie ostrze. Było niewidoczne i używała go tylko w wyjątkowych sytuacjach. Takich jak ta. Podczas monologu mordercy, przecięła knebel, a następnie złapała 'mężczyznę' za kołnierz i przyciągnęła do siebie tak, aby uderzył głową o kozetkę. Zemdlał od razu. Oczywiście pierwsze co zrobiła łowczyni, to wyciągnięcie z tylnej kieszeni spodni przeciwnika noża, na który nadziała się jego siostra. Ostrze wbiło jej się w sam środek czoła. "A więc tak to się zabijało" pomyślała i szybko odcięła resztę krępujących ją węzłów, a następnie zeskoczyła na zimną posadzkę. Stanęła nad ciałem mężczyzny. Nie zastanawiała się długo, wzięła zamach i po raz drugi tego dnia dokonała morderstwa. Dysząc ciężko, położyła szczątki jedne na drugich, w rogu pokoju. "Komórka pewnie została na dole" podrapała się po skołtunionych włosach. Nie wiedziała za bardzo co robić.

Nieco później okazało się, że oprawcy przetrzymywali ją w chatce grabarza. Cudem znalazła w jego sypialni telefon stacjonarny i wykręciła numer Deana. Mężczyzna pojawił się tego samego dnia, wieczorem. Dziewczyna czekając na swojego wybawcę, zdążyła pozbyć się dowodów, doprowadzić do lepszego stanu w łazience pracownika cmentarza oraz odpocząć.

***

- Winchesterowie! - krzyknęła radośnie, gdy tylko czarny Chevrolet Impala zatrzymał się na podjeździe.
Ignorując mocny ból w lewej nodze, podbiegła do Deana, wysiadającego z wozu. Na widok łowczyni uśmiech wypełzł na twarz starszego brata.
- Dean! - uścisnęła go mocno - A gdzie Sam?
- Nie ma. - twarz łowcy momentalnie spoważniała.
- Jak to nie ma? - przekrzywiła głowę w bok z zainteresowaniem.
- Pokłóciliśmy się trochę... opowiem Ci wszystko w samochodzie, wsiadaj.
- Gdzie jedziemy?
- Najpierw do ciebie. Ogarniesz się trochę... znaczy... nie zrozum mnie źle, wyglądasz pięknie, jak zawsze... - zakłopotanie mężczyzny rozśmieszyło Ivy do tego stopnia, że aż zapomniała o doskwierającym bólu.

  W trakcie jazdy Dean opowiedział co się zdażyło podczas nieobecności łowczyni. Okazało się, że młodszy syn Johna porzucił łowiectwo, zaraz po tym jak udało im się pokonać jednego z jeźdźców apokalipsy.
- I jak się trzymasz? - zapytała, patrząc w jego skupioną na prowadzeniu twarz.
- W jakim sensie? - odpowiedział pytaniem na pytanie, podnosząc lekko brwi ku górze.
- Bez Sama?
- Jest mi cudownie. - uśmiechnął się.
- Jak ci może być cudownie? Zupełnie tego nie rozumiem.
- Nie rozumiesz, bo twoja rodzina nie siedzi w łowiectwie. Nie muszę się martwić o brata, o jego życie. Mogę się zabawić! - dziewczyna patrzyła na niego z niedowierzaniem. Zdawało jej się, że nie mówił tego z pełnym przekonaniem.
- Mój ojciec jest łowcą. Musiał zabić moją matkę, którą opętał demon. Miałam wtedy dwa miesiące. Wychowywał mnie sam i jednocześnie szkolił.
- To się chyba dogadamy. Mam wrażenie, że kiedyś słyszałem podobną historię... - po raz pierwszy oderwał wzrok od drogi i skierował go na Ivy. Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Jak ma na imię twój ojciec?
- Wiesz, chyba starczy tych zwierzeń. I patrz gdzie jedziesz. - odparła oschle, chociaż w jej głowie kłębiło się tysiąc myśli. Patrzyła na mijane drzewa. Z jednej strony chciała powiedzieć wszystko Deanowi. Czuła się w jego towarzystwie tak bezpiecznie, tak pewnie. Ale doświadczenie nauczyło ją nie ufać pierwszemu wrażeniu.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć. - zaczął łowca.
- Wal prosto z mostu.
- Ehh... Bobby... On miał wypadek. Straszny wypadek. Jest sparaliżowany.
- CO?! - jej ciałem wstrząsnął dreszcz - Jak to możliwe?! Nie! To nie możliwe! - mężczyzna widząc łzy w wielkich, brązowych oczach zatrzymał samochód.
- Przejedziemy przez twój dom, a potem od razu do niego. Jest z nim na prawdę lepiej. Nie chciał, żebym ci o tym mówił... To twój ojciec, prawda?

***

Przepraszam Was strasznie, że tak długo czekaliście 😭 Nie mogłam przebrnąć przez ten rozdział, nie chciałam zaczynać nowego wątku, a z drugiej strony wstawianie rozdziału z 500 słowami też uważam za beznadziejny pomysł
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia ;)

Say somethingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz