2

1.3K 61 0
                                    

Gdy tylko weszłam do domu, odetchnęłam z ulgą. Zdjęłam buty, kluczyki rzuciłam na komodę i rozkoszowałam sie wolnym wieczorem. Przynajmniej myślałam, że taki będzie, ale gdy przekroczyłam próg salonu, uderzył mnie powiew rzeczywistości. Brutalnej rzeczywistości. Mike malował kolejny obraz, na samym środku pokoju. Tony ciapkał farbami ojca po świeżo zakupionym stole. Samuel dla odmiany bawił się klockami. Na jasnym dywanie walały sie połamane paluszki, a całości uroku dodawała czerwona plama na kanapie.

- Michael - stanęłam przed mężem, przybierając na twarz srogą minę. Tylko taka działała na mojego artystę. Zamrugał kilka razy, po czym odłożył pędzel.

- Tony, Sam, idźcie do wanny, zaraz do was przyjdę...

- Ale ta... - I w tym momencie zaczęłoby się narzekanie, marudzenie i obrażanie, gdyby nie zdecydowany głos Mike'a.

- Natychmiast! - Chłopcy zostawili swoje zajęcia, po czym ruszyli na górę. - Samuel, nie mrucz pod nosem! - Gdy tylko nasi synowie zniknęli, Mike porwał mnie w objęcia. - Kochanie, moja słodka rybko, dziewczyno, która niczym blask wschodzącego słońca budzisz mnie do życia każdego...

- Nie Michael! - warknęłam, odtrącając go. Potarłam dłonią czoło. Złość, zbierająca sie we mnie od kilku dniu, dawała o sobie znać. Kocham Mike'a, kocham chłopców, ale juz nie daje rady. Albo Michael pomoże mi z obowiązkami, z tym wszystkim, albo... - Posłuchaj mnie uważnie, bo nie powtórzę. Haruje od rana do wieczora, pracuje z największą zdzirą w całym Cardiff, przychodzę do domu ledwo żywa, a mój facet orzeka iż jako artysta może odwrócić cały dom do góry nogami! Tony miał dziś logopedę, jego nauczycielka dzwoniła, że znów sie nie pojawił. Miałeś z Samem zrobić zakupy, jak mniemam nawet nie zabrałeś listy z lodówki. Chłopcy mieli poćwiczyć matematykę w książkach, które ostatnio im kupiłam. Za pewne książki świecą pustkami. Nawet nie pytam, czy dałeś im jeść obiad, który ugotowałam, czy zamówiłeś pizzę, bo oboje znamy odpowiedź. Powiedz mi, czy to wszystko ma nadal tak wyglądać? - spojrzałam na Michaela, który wpatrywał sie w podłogę. - Bo jeśli tak, to ja naprawdę nie mam już siły. Widzę, że świetnie sie bawisz z chłopcami, że Tony naprawdę lubi rysować, tak samo jak... jak ty, że Sam czuje sie przy tobie swobodnie.. Ale cały dom, obowiązki są na mojej głowie. Zarabiam pieniądze, utrzymuje nas wszystkich, podczas gdy to ty powinieneś to robić! Co poszło nie tak Michael?! - Mężczyzna nie odpowiedział, tylko kopnął kubek z pędzlami tak, że wszystkie sie rozsypały.

- Pamiętasz niespodziankę? - mruknął cicho, jakby sam do siebie. - Jakiś biznesmen buduje tutaj hotel. U nas, w Cardiff. Chce mieć w nim kilka moich obrazów. Sprzedałem mu już trzy, złożył też konkretne zamówienie. Prosił, abym namalował coś od siebie, coś, co mnie napędza.. Coś, co powoduje że budzę sie każdego ranka i...

- Tato.. - spojrzeliśmy na schody. Sammy siedział na szczycie i tulił do siebie pluszowego kota. - Idziesz?

- Ide... - uśmiechnął sie Mike i ruszył na górę. Zrezygnowana westchnęłam i zabrałam sie za zbieranie pędzli. Gdy juz wszystkie były w pudełku, zerknęłam na obraz Michaela. Rozpoznałam postać na płótnie. To byłam ja...

Zayn

Papierkowa robota jest czymś, co wysysa ze mnie życie. Rozliczenia, raporty, zmiany, umowy.. To jakiś koszmar. Do tego budowa nowego hotelu i to w Cardiff. Według moich bliskich współpracowników, dzięki temu pomysłowi, wystrzelimy w górę. Mam już sporo hoteli, w różnych częściach kraju, więc nie wiem do końca dlaczego, aż tak, przejmuje sie nadchodzącą budową.

- Panie Malik, malarz z Cardiff przysłał koszt...

- Połóż. - Kiwnąłem głową, nie zaszczycając sekretarki spojrzeniem. Odłożyła kartki na biurko, lecz najwyraźniej nie miała zamiaru wychodzić. - Dziękuję. Możesz odejść. - Powiedziałem, chcąc dać jej do zrozumienia, że niczego więcej od niej nie chce.

- Jest jeszcze coś.. - zaczęła nieśmiało. Odstawiłem na bok rozliczenia za ostatni kwartał i spojrzałem na kobietę. Caroline jest drobną brunetką o ciemnych oczach. Na pierwszy rzut oka wydaje sie być niezbyt ogarniętą, ale tak naprawdę jest świetną pracownicą. Potrafi ogarnąć wszystko to, do czego ja sam nie mam głowy.

- Śmiało, nie zjem cie - uśmiechnąłem sie lekko, chcąc dodać jej otuchy. Starałem sie być wyrozumiałym dla swoich pracowników, zawsze zależało mi na tym, aby w firmie panowała dobra atmosfera. Nigdy też nie wyżywałem sie na Caroline, więc nie wiedziałem, dlaczego ma problemy z wyrażaniem sie.

- Wie pan, że wyszłam za mąż, dwa miesiące temu.. - zaczęła cicho. Pokiwałem głową, przypominając sobie tamten tydzień, kiedy to sam musiałem radzić sobie z papierami, niekiedy zostając w biurze do nocy. - I..

- No dalej, Caroline...

- Jestem w ciąży. - Zmarszczyłem brwi, analizując słowa sekretarki. Ciąża oznacza niezdolność do pracy, a to z kolei urlop, a urlop mojej najlepszej pracownicy oznacza dwa razy więcej papierków dla mnie.

- Cudownie...

- Wiem, wiem, jak to wygląda, przepraszam pana bardzo... Ja.. My nie planowaliśmy... Samo wyszło...

- Spokojnie - przerwałem jej. Nie chciałem, aby czuła, że jestem kimś, przed kim trzeba sie tłumaczyć. Jestem jej szefem, nie psychologiem. - Ja też Mii nie planowałem. Samo przyszło. - Wzruszyłem ramionami.

- Nie jest pan zły?

- Cóż.. - podrapałem sie po brodzie, zastanawiając sie, jak najdelikatniej powiedzieć kobiecie, że przez jej wpadkę, najprawdopodobniej będę zmuszony zamieszkać w tym gabinecie. - Pewnie będę musiał zakupić tu jakieś wygodne łóżko, na czas twojej nieobecności, ale... Chyba przeżyje.

- Nie wywali mnie pan? - Caroline sprawiała wrażenie, jakby kamień spadł jej z serca. Chyba nie sądziła, że jestem aż taką łajzą i wyrzucę ją za zajście w ciąże.

- Nie. Mam nadzieje, że póki możesz, bedziesz ze mną pracować. Gdyby nie ty, juz dawno zginąłbym w tym wszystkim.. - Machnąłem ręką, wskazując pliki kartek, leżące na biurku. - Pójdziesz na urlop, urodzisz dziecko, pobędziesz z nim chwile, a potem wrócisz. Może tak być?

- Tak, tak! - zawołała, wyraźnie uszczęśliwiona moimi słowami. - Bede przychodzić do samego porodu, zobaczy pan!

- Świetnie. - Kiwnąłem głową, znów zanurzając nos w rozliczeniu. - A teraz bądź tak dobra i zrób mi kawy. Kwestie twojego urlopu dokończymy jutro... Aha i o dziewiętnastej kończymy. Rose ma urodziny i zabije mnie, jeśli nie odbiorę jej rodziców z lotniska...

- Zapowiada sie weekend z teściową? - zaśmiała sie cicho Caroline.

- Jeszcze słowo i zmienię zdanie..

- Tak jest, szefie.. - sekretarka z uśmiechem opuściła mój gabinet. Jednak musze przyznać, że ma racje. Zapowiada sie weekend z teściową. Chyba na ten czas jestem gotowy zająć sie moimi ukochanymi papierkami. Wole wybrać mniejsze zło.

Lawyer - Second Chance || Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz