- Jesteś gotowa? - zapytał Zayn, pukając w drzwi, prowadzące do mojego pokoju.
- Już! - zawołałam, zapinając koszulę. Chwyciłam marynarkę i wybiegłam z pokoju. Pech chciał, że otwierając drzwi zamaszystym ruchem, uderzyłam nimi Zayna. - Przepraszam! - zawołałam, podchodząc do mężczyzny, trzymającego się za nos.
- Ch-chusteczki...
- Już! - odwróciłam się w poszukiwaniu małej paczuszki.
- Komoda..
- Aaa.. - zabrałam chusteczki ze wskazanego miejsca. Wyjęłam jedną i podałam Zaynowi. Z przerażeniem obserwowałam, jak jego obie dłonie ociekają krwią.
- Zayn, tak cię przepraszam... Chodź, pojedziemy do szpitala...
- Najpierw Louis - sprzeciwił się. Ignorując moją minę, ruszył do drzwi.
- Zayn, masz rozwalony nos!
- Jeszcze się trzyma - jedną ręką otworzył drzwi. - Spóźnimy się. - Chwyciłam marynarkę, opakowanie chusteczek i ruszyłam za mężczyzną. Miałam nadzieję, że chociaż w taksówce przekonam go, by pojechał do szpitala. Na marne. Uparcie twierdził, że nic mu nie jest. Idiota po prostu. Niestety miał taką przewagę, że to właśnie on znał włoski. Pech.
- Grazie mille - uśmiechnął się do taksówkarza, wręczając mu banknot.
- Arrivederci! - odparł mężczyzna. Wysiedliśmy z taksówki. Stanęliśmy przed skromnym kościołem. Dopiero teraz zaczęło docierać do mnie, co my tu robimy. Rozejrzałam się. Przy schodach stało trzech mężczyzn. Dwóch z nich poznałam, bo stali przodem do mnie. Liam i Niall. Natomiast ten, który z nimi rozmawiał...
Zayn
Przyjrzałem się uważnie facetowi, z którym rozmawiali moi przyjaciele. Mimo rozwalonego nosa, nie straciłem jasności umysłu. Ten facet kogoś mi przypomina. I ta marynarka. Cholera jasna..
- No nie wiem... - Louis zaczął przeglądać się w lustrze.
- Ale ja wiem - westchnąłem, przecierając twarz. Druga godzina w tym cholernym sklepie. Jeszcze kilka minut i zwariuje. - Bierz to. Elka oszaleje.
- Elka woli mnie bez.
- Walne cię. - Wstałem i podszedłem do mężczyzny. Poprawiłem mu kołnierz. - Louis, błagam cię. Ten garnitur jest obłędny!
- I obłędnie drogi - mruknął , pokazując mi metkę.
- Zapłacę! - warknąłem, już chyba dziesiąty raz tamtego dnia.
- Nie będziesz...
- To prezent, kumasz stary?! Prezent. Macie małe wesele, więc odpicuj się chociaż.
- Eleanor też nie chce, żebyś płacił za...
- Stary.. - położyłem dłoń na jego ramieniu. - Rose kupuje sukienkę wartą trzy takie garnitury... Uwierz, że jeśli zbankrutuje, ty przyczynisz się do tego najmniej.
- Oddam ci te pieniądze.
- PREZENT!!
Zdecydowanym krokiem podszedłem do mężczyzny. Upuściłem chusteczkę, którą trzymałem na wypadek, gdybym nieumyślnie zdrapał skrzepniętą krew. Przygwoździłem mężczyznę do ściany.
- Osobiście cię zabiję. - syknąłem, ściskając w dłoniach jego koszulę. Niall i Liam natychmiast mnie od niego odciągnęli.
- Uspokój się - poprosił Liam. Nie wierzyłem w to, co widzę.
- Jesteście nienormalni! Wszyscy! - krzyknąłem. Poczułem, jak Lou łapie mnie za rękę. - Przecież.. To chore!!! Powiedzieliście nam, że on nie żyje! Co tu się kurwa dzieje?! Cudowne zmartwychwstanie?!
- Zayn uspokój się - Liam stanął przede mną. - To był jedyny sposób, żeby ściągnąć tu waszą dwójkę...
- Co?! - uprzedziła mnie Louise. - To całe kłamstwo, ta śmierć, to tylko po to, żebyśmy przyjechali do Włoch?! Czyście poszaleli?! Myśleliśmy, że Lou nie żyje!!!
- To nie był nasz pomysł - z kaplicy wyszedł Harry. Ale zmienił się przez ten czas. Chyba najbardziej z nas wszystkich.
- To czyj? - warknąłem.
- Mój - tuż za Harrym, zza kolumny wysunęła się moja siostra. - Lia? Poważnie?!
- Nic już nie rozumiem... - Louise usiadła na schodach. Po chwili wahania, zrobiłem to samo. W głowie mi sie to nie mieści. Jak można powiedzieć, że ktoś nie żyje?! Jak można skłamać w takiej sprawie?! NO JAK?
- Chodziło o to.. - zaczął Louis. - Żeby was tu ściągnąć. Waliyha zdzwoniła do mnie i wszystko opowiedziała. Wiemy, że nie jesteście rodzeństwem. Powiedziała też o rozmowie z Lou. Chcieliśmy wam tylko pomóc... Zasługujecie, żeby być razem... szczęśliwi...
- I o to w tym wszystkim chodziło? - wymamrotała Louise. - O nas?
- Od samego początku.
- W kaplicy czeka ksiądz. Jest gotów udzielić wam ślubu. Jeśli tylko chcecie...
- To bigamia - wtrąciła Lou.
- Niezupełnie - Niall podszedł i wyciągnął teczkę w naszą stronę. Nie miałem siły, bo sprawdzić, co tam jest. Lou zrobiła to za mnie.
- Unieważnienie małżeństwa? Skąd macie podpis Michael'a?
- Sfałszowany, ale tak, by nikt się nie połapał. Pomogli przyjaciele z FBI.
- Wszystko gotowe - zaczęła Lia. -Doniya czeka na mój telefon. Wie, że w razie czego ma jechać po dzieci i przylecieć z nimi tu. Po ślubie możecie uciec do Australii. Czeka tam dom. Możecie zacząć nowe życie...
- Nie będę tego słuchał... - prychnąłem, wstając. Spojrzałem na twarze moich przyjaciół. Przytuliłem każdego po kolei. - Tęskniłem za wami. Rozumiem wszystko, wiem, że chcielście dla nas dobrze, ale... - spojrzałem na Lou, która nadal wpatrywała się w papiery. - Całe życie łamałem prawo. Przez to jestem zmuszony żyć daleko od was. Nie macie wstępu do Wielkiej Brytanii... Jeśli miałbym żyć z Lou, to tylko legalnie. Po legalnych rozwodach, takich jak trzeba. Gdzieś tutaj, we Włoszech. Blisko was. Ale...
- Zayn, wracajmy do domu. Mike na mnie czeka...