3

1.3K 61 0
                                    

- Louise, możesz tu przyjść?! - wołanie Mike'a męczy mnie od samego rana. Co chwila mnie woła, aby upewnić się, że jego obrazy są dość dobre. Jutro ma spotkać się z właścicielem hotelu, w którym umieszczone zostaną wypociny mojego artysty. Zawsze był podekscytowany nowymi doświadczeniami, ale nie do tego stopnia! Na domiar złego, jestem zmuszona pójść na to spotkanie z nim. Mam tylko nadzieje, że dyrektor owego hotelu nie będzie jak jeden z tych niespełnionych artystów, zmuszonych przez rodziców do podjęcia pracy w biurowcu. - Louise!

- Michael nie mam czasu! - warknęłam, zbierając ostatnią zabawkę z podłogi. Wrzuciłam ją do pudła, po czym skierowałam się do kuchni, spragniona gorącej herbaty. Wyjrzałam przez okno, chcąc sie upewnić, że Tony i Sam nie rozrabiają zbyt mocno. O dziwo bawili sie na zjeżdżalni i póki co, żaden z nich nie płakał. To za pewne tylko kwestia czasu.

- Lou.. - W drzwiach prowadzących do kuchni pojawił sie Mike. Wywróciłam oczami, widząc jego uciapkaną farbami koszule.

- Sam będziesz to prał. - Wskazałam jego ubranie.

- Oj, nie o to chodzi... - Machnął ręką i podszedł bliżej. - Chyba skończyłem. - Radość, malująca sie w jego oczach natychmiast polepszyła mi humor.

- Myślę, że ten twój biznesmen będzie zadowolony. - Uśmiechnęłam się, podając mężowi szklankę z herbatą.

- A czy mój promyczek jest zadowolony? - zapytał cicho, odstawiając kubek. Zbliżył sie do mnie i jednym ruchem rozpuścił moje włosy, które dotąd były splątane w byle jaki warkocz. - Tak lepiej.. - Delikatnie pomógł moim włosom dojść do ładu. Michael uwielbia, kiedy mam rozpuszczone włosy. Właśnie wtedy twierdzi, że jego artystyczna dusza zyskuje najwięcej impulsów twórczych. Cokolwiek to oznacza...

- Jeśli przez ciebie na moich włosach znajdzie sie choć odrobina farby, zginiesz marnie - zapowiedziałam, nie przestając się śmiać.

- Oczywiście, mój słodki pędzelku - wymamrotał, przysuwając sie jeszcze bliżej. W jednej chwili nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Czując, że Mike nie zamierza przerywać, odepchnęłam go, chcąc przywrócić artystę na ziemie.

- Moja farbeczko, Sam i Tony są na podwórku. Zagalopowałeś sie.

- Mam świetny pomysł! - zawołał nagle, kompletnie zbijając mnie z tropu. - Po udanym spotkaniu, podrzucimy chłopców do mojej matki, a sami wyjedziemy gdzieś na parę dni. Co ty na to?

- Mike.. - pokręciłam głową. - Przygotowuje sie teraz do ważnej sprawy i nie mogę brać wolnego. Poza tym, Sam i Tony to nasze dzieci, nie twojej matki. Ona juz swoje maluchy wychowała...

- Ale Lou! Czy ty zawsze musisz przedkładać prace nad rodzinę? Co jest ważniejsze? Ja czy jakiś morderca?!

- Mike, wiesz, że nie o to chodzi...

- Właśnie o to!

- Nie wpędzaj mnie w poczucie winy!

- Żądam odpowiedzi na moje pytania!

- Jakie pytania?! - warknęłam. - Myślisz, że to dla siebie tyle pracuje?! Gdybyś miał normalną pracę, byłoby lżej, a Samuel i Anthony widzieliby swoją matkę częściej niż rano i wieczorem!

- Teraz to moja wina?!

- Skończyłam! - krzyknęłam, opuszczając kuchnie.

Zayn

- Zaynie, skarbie, skoczysz do sklepu po wino? - Rose pojawiła sie w pokoju Mii. Przyłożyłem palec do ust, dając jej do zrozumienia, że nasza córka już śpi. Odłożyłem książkę i razem z żoną opuściłem pokój.

- Przecież mamy tyle wina.. - odpowiedziałem, idąc za blondynką.

- Ale mama chce to swoje ukochane... - wyjaśniła, prowadząc mnie do pokoju gościnnego. To tam juz od ponad dwóch dni przesiadywała moja niezmiernie irytująca teściowa.

- Zayn, chyba nie zrobisz tego swojej jedynej teściowej? - spojrzała na mnie karcącym wzrokiem.

- Jest po dwudziestej trzeciej, a ja mam jutro spotkanie w Cardiff - zwróciłem sie do Rose, kompletnie ignorując staruszkę. - Chyba nic sie nie stanie jeśli wino dostaniecie jutro?

- Zayn. - Rosalie skrzyżowała ręce. Wywróciłem oczami, po czym rozejrzałem sie w poszukiwaniu kluczyków. Jeszcze chwila i ta baba mnie wykończy.

###

- Rose, Rose przestań... - westchnąłem. Rosalie od godziny raczy swoich rodziców kompromitującymi szczegółami z mojego życia. Trochę możemy sie pośmiać, ale bez przesady.

- A ostatnio przyłapałam go, jak..

- Rosalie do cholery! - Wyrwałem jej wino z dłoni i wlałem w wazon. Ignorując oburzone spojrzenie mojej teściowej, Bo jak mogłem podnieść głos na jej córusię? , wziąłem Rose na ręce i ruszyłem do naszej sypialni.

- Zayn, to niegrzeczne... - Blondynka zaniosła się śmiechem.

- Dobranoc! - rzuciłem przez ramię, w duszy błagając, by matka mojej żony już sie nie odzywała. Oczywiście przeliczyłem się.

- Zayn, trzeba tu posprzątać!

- To tu kurwa posprzątaj! - warknąłem, znikając za ścianą.

- Zayn! - oburzyła się Rose, gdy tylko położyłem ją na łóżku. - Jak ty sie w ogóle zwracasz do mojej matki?!

- Rose... Za pięć godzin mam samolot do Cardiff. Przede mną ważne spotkanie. Nie dość, że ta stara małpa czepia sie mnie na każdym kroku, to jeszcze ty opowiadasz jej jakiego koloru bokserki miałem dwa tygodnie temu! To chore!

- Nie, nie, nie, Malik.. - wybełkotała, zrzucając na ziemie moją poduszkę i kołdrę. - Chory to jesteś ty. Wyjdź s.. stąd, bo n..nie chce na ciebie patrzeć.

- Dobra! - warknąłem, zabierając rzeczy z podłogi. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Przez chwile miałem zamiar udać sie do jednego z pokojów gościnnych, lecz moja noc na kanapie może wpędzić Rose w poczucie winy. Moze nawet serce tej starej ropuchy drgnie choć odrobinę, gdy zobaczy, na co skazała mnie jej kijanka. Rzuciłem sie na tapczan i w jednym momencie opuściły mnie resztki sił. Zerknąłem na zegar. Godzina druga trzynaście. Za cztery pobudka. Cudownie. Owinąłem się szczelniej kołdrą, chcąc jak najszybciej odpłynąć. Jednak ciężkie kroki mi to uniemożliwiły.

- Zayn.. - szepnął ojciec Rose. Miałem nadzieje, że jeśli nie uzyska odzewu, po prostu sobie pójdzie. Ale oczywiście nie! Zaczął szarpać mnie za ramie.

- Co?

- Mogę zająć jakiś pokój?

- Przecież śpicie w gościnnym... - mruknąłem. Niech on juz sobie idzie.. Chce spać!

- Garth wyrzuciła mnie stamtąd.. - W tamtej chwili nie mogłem powstrzymać śmiechu. Jaka ropucha, taka kijanka.

- Wejdź na piętro, korytarzem do końca, drzwi na lewo. Tylko cicho, bo naprzeciwko śpi Mia. - Znów zanurzyłem twarz w poduszce.

- Szkoda, że masz jutro to spotkanie. Inaczej wyciągnąłbym cię na piwo. Od tych bab można zwariować.

- I tu sie z tobą zgadzam - uniosłem głowę, by spojrzeć na teścia, ale w tym mroku, niczego nie zobaczyłem.

- Nie myślałem, że masz aż tak przerąbane z Rosalie. Widać...

- Tak, wiem.. - przerwałem mu. - Jaka ropucha, taka kijanka. A teraz wybacz, Robert, ale musze wstać za cztery godziny...

- Oh tak, tak... Wybacz chłopcze... Dobranoc...

Lawyer - Second Chance || Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz