Cisza, która panowała nie była aż tak niezręczna jak się spodziewałem. Wszyscy się o mnie martwili, zwłaszcza Derek. Lydia wyprowadziła mnie przed dom, a kiedy poskarżyła się na zimno to wróciła się do salonu po koc. Siedziałem na zimnych schodach otulony swoimi ramionami. Popatrzyłem przed siebie i zobaczyłem stare drzewo. Stało samo jak palec, a ja odnalazłem w nas podobieństwa. Moje ciemnie włosy, które przypominały liście na koronie. Kora brązowa jak moje oczy. Tylko, że drzewo rosło w tym miejscu od co najmniej kilkudziesięciu lat i mimo zniszczeń, i tego ile w życiu widziało rosło dalej. A kto wie? Może jakiś dendrofil je wykorzystał?
- Kurwa, Peter! - ryknął Derek, że aż ptak szybko odleciał z mojej nowej bratniej duszy - topoli. W tym roku wiosna nie rozpieszczała mojej rodzimej wsi. Wiatr wiał co jakiś czas sprawiając, że oczy zachodzą mi łzami, a temperatura była poniżej moich oczekiwań. Lydia długo nie wracała i może nie zacząłem się niepokoić, ale czułem jak opuszcza mnie ciepło. Skuliłem się, a mój oddech tworzył ledwo widzialną na porannym tle parę wodą. Powinienem się wkurwić. Jest wiosna, a ja widzę jak oddycham...
Wstałem i przyłożyłem ręce do uszu. Mimo, że jestem gorący cały rok to jestem równie nieidealny. Ciepło mi uciekało przez uszy strasznie szybko, a zmieszanie ciepłej ręki z lodowatym uchem doprowadziło mnie do nieprzyjemnego uczucia. Otworzyłem drzwi i miałem już od progu wołać Rudą z zapytaniem czemu tak długo nie wraca. Wtedy zobaczyłem czemu tak długo nie wracała. Wraz z jakaś dziewczyną obściskiwała się na kanapie. Czy mi się to podobało? Jasne, że nie, w końcu jestem gejem. Jednak szelmowski uśmiech na mojej twarzy wskazywał na coś innego. Cieszyłem się, że Lydia nie jest w pełni hetero. To tylko potwierdza, że heterycy nie istnieją, a jedynie są źle podrywani. Zastanawiałem się jak wejść na górę po schodach, by nie przerywać dziewczynom. Jeszcze mnie nie zauważyły, bo ich oczy chowały się w burzy rudo-brązowych włosów. Ciche, ale rozkoszne jęki również ułatwiały mi zadanie, jednak bałem się. Kiedy odkryją moją obecność to dopiero będzie. Tylko kto by się poczuł dziwniej, one czy ja? Kira mi przerwała rozmyślania sms-em, który rozgrzmiał w moim telefonie.
Od Kira:
Wyganiam Hale'ów..Dziewczyny się odwróciły przestraszone. Ja miałem wrażenie, że moje serce stanęło. Lydia spadła na ziemie i chyba obiła sobie dupę, a jej kochanka.(Chyba jednak miała ciemne blond włosy.) Również na chwilę zamarła. Usłyszeliśmy jak po schodach schodzi Derek z wujkiem, który się opierał. Sytuacja wyglądała okropnie dla dziewczyn, ale czego nie robi się w imię homo miłości? Nawet tej cudzej? Podbiegłem do schodów i zatrzymałem wszystkich na półpiętrze, tak by nikt nie zerknął na kanapę.
- Już idziecie? - zgrywałem idiotę. Chciałem żeby sobie poszli, czym szybciej tym lepiej. Jednak Lydia musiała mieć trochę czasu na schowanie przyjaciółki.
- Zostaw - Peter powiedział do mnie jak do psa. Miał obrażoną minę, lekko mnie pchnął i walnąłbym w poręcz gdyby nie Derek. Niebieskooki blondyn zszedł na dół i staną. Spojrzeliśmy na niego ze schodów i usłyszeliśmy chichot Lyds. Mam nadzieję, że tylko ja wiedziałem, że to nerwowy chichot.
- Dziwnie pachniesz - warknął Peter, a ja się zastanawiałem co go tak oburzyło. Cała grupka szybko zbiegła na pierwszy stopień schodów i się przyglądała. Jak ja czasem lubię być gapiem. Derek, Scott i Kira chyb teraz się ze mną zgadzali w tym temacie. I nawet zapomniałem, że mi zimno.
- Nie gorzej niż ty - Martin się sztucznie wyszczerzyła, co doprowadziło mojego ex-kochanka do furii. Szybko wyszedł z domu pozostawiając sytuację bez komentarza. Trzasnął drzwiami i wszyscy spojrzeli na Lydię, a dziewczyna ze wzrokiem błagającym o pomoc spojrzała na mnie. Widać było, że na czymś lub kimś leżała. To "coś", czyli jej kochanka była przykryta kocem, którego mi nie doniosła. Chciałem to nawet powiedzieć, zmuszając ją do podanie tego koca. Jednak dobre serce mi zabraniało, no i homo miłość.
- To ja też pójdę - Derek przerwał ciszę i ruszył w stronę drzwi. Złapałem go za dłoń i spojrzeliśmy sobie w oczy. Nienawidziłem zielonych oczu, ale nie chciałem żeby szedł. Wtedy Scotty i Kira usiedliby na kanapie i równocześnie na tej przyjaciółce Lydi.
- Ale mamy sprawę do rozwiązanie - przyznałem ze sztucznym smutkiem. Rudzielec mnie poparł, a Scott i Kira nie mieli wyboru. Cofnęliśmy się na górę.
Stałem nad mapą, analizując ją. Pięć znaków "x", pięć zabitych kochanek Petera, pięć martwych suk, o które nie muszę być już zazdrosnych. Tylko ile ich jeszcze będzie? Obchodziłem stół na około kilka razy. Starałem się łączyć watki, o co chodzi z miejscami?
Pierwszy znak postawiona na osiedlu blisko szkoły, domki jednorodzinne, z tego co mi się obiło o uszy to okolica była spokojna, co oznaczało, że morderca nie miał skrupułów i spokojnie mógł hańbić imię mojego miasteczka. Pewnie nie jest stąd.
Chociaż kolejne trzy punkty oznaczono w okolicy mostów, po wschodniej stronie, a ostatni przy parku.
- To się nie łączy! - krzyknąłem w końcu. Dopiero teraz zorientowałem się, że każdy był znudzony i siedział w telefonie, jedynie Derek śledził mnie wzrokiem.
- I tyle mówisz po godzinie chodzenia w kółko? - zapytał Scott, a ja miałem nadzieję, że nie chciał mnie tym zdenerwować.
- Co jeszcze łączy ofiary? - zmieniłem temat.
- Wszystkie to blondynki - odpowiedziała szybko Kira, siedząc na instagramie i opierając się o McCalla.
- Pewnie długonogie i każda z nich była modelką? - poczułem wielką zazdrość.
- No na pewno nie nastoletnimi, ironicznymi brunetami - zaśmiał się Scott. I wkurwił mnie. Nie muszę przecież tolerować takiego zachowania, a bez mojej osoby nie rozwiążą tej sprawy i nie złapią mordercy. To nie tylko, dlatego, że ja jestem w tym dobry, a oni słabi. Oni w siebie nie wierzą, a ja teraz przestaje wierzyć w McCwela.
- Wiesz co? - posłałem mu wredny uśmieszek - wychodzę urażony. - Zrobiłem scenę podobnie jak Peter. O mój Boziu! Nie wiem czy to dobrze czy wręcz przeciwnie. Kłótnie ze znajomymi nie są dobre, więc mam swoją odpowiedź. Trzasnąłem drzwiami i ruszyłem w stronę rzeki. Musiałem przejść ze wschodniej strony na zachodnią do mojego domu. Bycie ze sobą sam na sam teraz mi sprzyjało i nie było tak depresyjne jak wcześniej. Mogłem sobie dużo przemyśleć. I myślałem. Od czasu do czasu kopnąłem kamyk albo patrzyłem w nurt rzeki, kiedy przechodziłem przez most. Nawet znalazłem gałązkę, którą wrzuciłem do wody, patrząc jak porywa ją nurt. Gdy zniknęła mi z zasięgu wzroku to pobiegłem na drugą stronę i dalej ją śledziłem. Płynęła w nieznanym mi kierunku, a ja miałem przemyślenia egzystencjalne. Aż zobaczyłem jakąś postać po drugiej stronie. Światło latarni ledwo ją ujawniło, była ubrana na czarno, co pomagało jej się wtopić w noc. Podszedłem bliżej. Postać miała zasłoniętą twarz kiczowatą chińską maską z Naruto. Jakie pojeby w tym mieście...
Jednak jak już podchodziłem w jej stronę to nie mogłem się cofnąć. Dziwnie by to wyglądało, teraz sprawiam wrażenie, że i tak idę w jakimś kierunku, a gdybym teraz zawrócił? Szedłem i gdy postać znajdowała ode mnie z dwa metry to stanąłem, a ona ruszyła z chęcią zaatakowania mnie. Upadłem na ziemię i z tego poziomu szybko cofnąłem się pod światło latarni, tam czułem się bezpiecznie. I co się stało? Zamaskowana osoba zatrzymała się równo na połowie mostu. Wtedy też do mnie doszło, co łączy ofiary. Wszystkie umarły w pewnym sektorze dzielonym przez rzekę. Ja miałem być trzecią po zachodniej stronie. ale znalazłem plus! Chodzenie do szkoły na prawdę grozi mi śmiercią!
CZYTASZ
Czarnowłosy - Steter/Sterek
FanfictionKiedyś wszystko było proste. Mimo, że plan mojego dnia powierzchownie wyglądał na monotonny - szkoła, znajomi, nauka - to w nieznaczny sposób każdy dzień mijał mi inaczej. Na przykład ten, w którym nikt nie miał dla mnie czasu, a ja w akcie desperac...