Rozdział VIII

4K 272 133
                                    


   Thomas okazał się starszym bratem Mylesa i wydawał się dość pozytywnie pokręcony. Niestety, musiał wyjść i resztę dnia spędzili sami, na oglądaniu filmów i obsmarowywaniu tanich oper mydlanych. Alice zapamiętała tę sobotę jako najbardziej zabawną w jej życiu, a świadczył o tym ból brzucha, jakiego nabawiła się przez ciągły śmiech. Pod koniec dnia nie mieli już siły, by gdziekolwiek wyjść, ale chłopak postanowił dotrzymać obietnicy i zabrać Alice w tajemnicze miejsce, które jej obiecał o poranku. Chciał, by dziewczyna zapomniała o incydencie z imprezy i robił wszystko, żeby jej myśli zeszły na inną drogę. Nawet za cenę robienia z siebie kompletnego idioty. Nie miał pojęcia, czemu tak właściwie zależy mu na szczęściu Alice, bardziej niż na szczęściu własnej dziewczyny. Alice Wayne wydawała mu się nietuzinkowa, a przy niej czuł się wyjątkowo. Nie jak Myles Larsen, znany z opowieści starszych pań jako wandal i chuligan, ani nie jak popularny w szkole chłopak, który dostaje wszystko, czego zapragnie. Czuł, że tylko przy niej potrafi być autentyczny i tylko ona patrzy na niego jak na człowieka, a nie jak na coś zupełnie odległego. Czuł, że ta urocza blondynka skrywa coś więcej niż piegi skrupulatnie zakryte makijażem. 

   Pierwszym przystankiem ich wieczornej podróży był dom Alice, czyli niewielka kamieniczka przy jednej pobocznych ulic Bergen. Byli tam niewiele czasu, bo dziewczyna stresowała się, że zastaną jej mamę, ale Myles zdążył zobaczyć jej niewielki pokój. Był pusty, prawie tak pusty jak jego. Nie było zdjęć, pamiątek, niczego, co identyfikowałoby go z jego właścicielką. Równie dobrze mógłby mieszkać w nim przypadkowy przechodzień z ulicy- pomyślał Myles. Jedynym elementem, który rzucił mu się w oczy, była kartka przyklejona do  ściany, tuż na łóżkiem, a na niej tylko data- dwudziesty ósmy kwietnia dwa tysiące siedemnastego. Nie umiał jej z niczym powiązać, ale nie pytał. Podszedł do wieszaka z jej ubraniami, a po chwili trzymał w ręce gruby, różowy sweter z golfem. 

- Może włożysz to? - trzymał w ręce ów sweter i przyglądał się jej rozbawionemu spojrzeniu. 

- Czemu akurat ten?

- Bo jest ładny? - uniósł brew. - A poza tym tam będzie zimno, a twoja mama mnie zabije, jak się przeziębisz. Na to nie zadziała nawet mój urok osobisty. 

- Moja mama nie będzie wiedziała, głuptasie - odparła trochę zimno, szukając odpowiednich butów.

Podeszła do niego i wzięła sweter, przyciskając go do siebie tak, jakby chciała się pod nim schować. Spojrzała na niego trochę nieśmiało i zapytała cicho:

- Kim my właściwie dla siebie jesteśmy, Myles? 

Znieruchomiał, a jego serce biło tak głośno, że bał się, że ona to usłyszy. 

- Musimy nazywać to po imieniu? - wydukał. - Chyba wiemy, co do siebie czujemy... Przynajmniej ja wiem, co czuję... 

- Ale ona, Myles, ona - przerwała nerwowo, nie chcąc usłyszeć tego, co chciał jej powiedzieć. 

Zaczął skubać szlufkę swoich spodni, po czym odchrząknął.

- Wtedy, na stołówce, trzymaliśmy się za ręce, żeby nie było niepotrzebnych plotek - wyznał z chrypką w głosie. - Nie byliśmy pewni, jak to się potoczy, więc woleliśmy nie dać po sobie poznać, że się kłócimy.

- Dlaczego myślisz o tym, co powiedzą ludzie? - w jej głos wkradła się goryczka. 

- Nie o to chodzi, Alice - próbował, by jego ton był łagodny, choć szarpały nim nerwy. - Zarówno ja, jak i Charl, wiemy, że to koniec, ale chyba żadne z nas nie miało odwagi się do tego przyznać. Zrobię to jutro lub w poniedziałek, ale na razie daj mi nacieszyć się tym dniem, okej? - chwycił jej nadgarstek, patrząc w jej oczy.

Know me ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz