Rozdział XXI

1.9K 164 55
                                    

Alice Wayne była dla Mylesa Larsena. 

Alice Wayne była dla Mylesa Larsena zapachem koszonej trawy. 

Alice była dla Mylesa ulubioną herbatą earl grey.

Alice była dla Mylesa szumem winyla. 

Alice była dla Mylesa nieśmiałym, norweskim słońcem.

Alice była dla Mylesa brzmieniem gitary.

Alice była dla Mylesa nową piosenką. Nową piosenką, która utkwiła w jego głowie po pierwszym przesłuchaniu. Piosenką, która nie dawała mu spokoju. Ulubioną piosenką. 

Alice Wayne była dla Mylesa Larsena wszystkim, co najlepsze.

Właśnie o tym myślał, siedząc na zalatującej mokrym psem kanapie w ciasnej kawalerce Theo. 

- On nie umie grać - warknął Theo, jak na prawdziwego fana piłki nożnej przystało. - Wywalić go z boiska, a nie...

- Wygląda na podłamanego - mruknął Myles, biorąc ostatni łyk piwa. - Może życie mu się wali, a biadakowi grać każą.

- Pieprzysz.

Myles zamilknął. Czy ktoś oprócz Alice w ogóle był w stanie go zrozumieć?

Mimo to, on i jego przyjaciel idealnie się dopełniali.

   Theo poznał jeszcze przed liceum, zaraz po śmierci rodziców. Pamiętał siebie w tamtym czasie. Pamiętał siebie, jako najgorszą wersję siebie, jaką mógł sobie wyobrazić. Od zawsze zastanawiał się, jak taka dziewczyna jak Charlotte mogła zakochać się w takim aroganckim dupku. Może w środku była taka sama jak Myles sprzed trzech lat? Może Myles się zmienił, a ona nie, i dlatego że sobą zerwali? A może pojawiła się Alice, przez którą poczuł, że ciemne ulice Bergen zaczęły palić się jasnym światłem?

   Theo był tym, którego mało co interesuje. Tym outsiderem, który trzyma się z innymi outsiderami. Tym, co wzdycha do dziewczyn, ale nigdy nie odważy się zagadać. Tym, który gra odważnego, a w rzeczywistości jest cholernym cykorem.

   Mimo to, Myles kochał swojego przyjaciela. Kochał swojego przyjaciela, bo to on wyciągnął go z bagna. Bo to on podszedł do niego tego dnia i poczęstował papierosem, choć Myles uchodził za największego świrusa w szkole.

   Blondyn zgniótł pustą puszkę piwa i rzucił ją do przepełnionego kosza na śmieci w drugim końcu pokoju. Małe mieszkanko Theo, które dzielił z Marthą, było idealnym miejscem na wieczory takie jak te.

- Trzymaj - wcisnął mu w rękę kolejną puszkę, nie odrywając wzroku od zielonej murawy na ekranie telewizora.

- Jutro jest wtorek, stary. Szkoła.

- Masz prawie stuprocentową frekwencję - parsknął śmiechem. - Jeden dzień w tą czy w tą nic nie zmieni.

- Muszę być przy Alice - odłożył piwo z powrotem do małej lodówki turystycznej. - Po prostu muszę z nią teraz być.

Theo zdławił śmiech.

- Wszystko u niej gra?

- Nie do końca - skwitował, ostrożnie dobierając słowa. - Nawet jeśli, ona naprawdę zasługuje na chłopaka, który o nią dba, a nie upija się po nocach.

- Kurwa. Ty jesteś zakochany.

Chłopak zmarszczył brwi.

- Być może - rzucił, jakby od niechcenia. Na pewno, na pewno, nie być może, chciał powiedzieć, ale zamilknął. - Alice jest wyjątkowa - pokręcił głową, jakby nie mógł tego pojąć. - Często grywałem na gitarze w parku. Ludzie zazwyczaj przyglądali mi się ukradkiem, wiesz, rzucali dyskretne uśmiechy, ale... ona jako pierwsza po prostu się zatrzymała. A kiedy na nią spojrzałem, tak słodko spuściła wzrok - na jego usta mimowolnie wpłynął śmiech. - Alice jest po prostu zwyczajna... Znaczy, myśli, że jest zwyczajna i taką udaje, ale naprawdę jest wyjątkowa. Nie stara się udawać lepszej, odważnieszej czy jakiejś tam. Ona jest po prostu prawdziwa, nie fałszywa, jak niektórzy ludzie. Porównuję się do innych i traci na pewności siebie... 

Know me ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz