Rozdział XX

2.1K 170 77
                                    

   Szczere słońce, które tego dnia zawisło nad Wener, przyjemnie ogrzewało skórę Alice Wayne. Nie umiała wyobrazić sobie lepiej spędzonego weekendu niż wylegiwanie się na plaży (choć ta należała raczej do dość skromnych plaż). Nie mogła przestać tęsknić za jej nigdy niekończącym się latem, które skończyło się wraz z przyjazdem do Bergen. Lecz tym, co wywoływało na twarzy Alice Wayne prawdziwy, niesztuczny uśmiech, był leżący tuż obok Myles Larsen. 

   Gdzieś w oddali słychać było krzyki Marthy i dźwięczny głośny śmiech Theo i Juliana. Potem plusk wody, a małe kropelki wody wylądowały na plecach Alice. Syknęła w niezadowoleniu, słysząc stłumiony chichot blondyna. Chwyciła wbitą w piasek butelkę wody, a jej zawartość wylała chłopakowi na plecy. Szturmem zerwał się do pionu, z krzywym uśmiechem patrząc na zwijającą się ze śmiechu blondynkę. Złapał ją w pół, przerzucając sobie przez ramię i ruszył truchtem w stronę błękitnego jeziora. Zanosząc się śmiechem, oboje z pluskiem wpadli do wody. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny ból, ale po chwili przyzwyczaiła się do zimna i cieszyła z ochłodzenia. Słońce tego dnia, w przeciwieństwie do wczoraj, naprawdę grzało. 

- Kto szybciej dopłynie do pomostu? - rzuciła wyzwanie, patrząc na mokrą, opadającą na czoło grzywkę chłopaka i kropelki wody zawieszone na jego długich rzęsach. 

- Ty w ogóle umiesz pływać? - zapytał przekornie. 

- Pytasz się o to dziewczynę, która pół swojego życia spędziła na plaży? 

- Na plaży jest piasek, nie woda - uśmiechnął się cwaniacko, na co ona wywróciła oczami. - No dobra, trzy, dwa, jeden, start! 

   Przy pomoście była pierwsza. Zacisnęła dłonie na deskach i podciągnęła, by wygodnie usiąść na drewnianej platformie. Przejechała dłonią po zbyt już startym drewnie, by mogły być w nim jeszcze jakiekolwiek drzazgi. Oddychała płytko, patrząc na dopływającego już chłopaka. Stanął tuż przed nią, biorąc urywane oddechy. 

- Cholera - przeklął pod nosem. - Dobra jesteś. 

   Zachichotała, zakładając ręce na jego nagie, mokre ramiona i całując swoimi zimnymi ustami. Jego dłonie zacisnęły się na jej udach.

- Cholera - powtórzył, odsunąwszy się od niej i głęboko spoglądając w jej świecące oczy. 

Chwiejnymi krokami znów wrócili na piasek. 

- Chcesz coś do picia? - zapytał, gdy ta owijała się ręcznikiem. 

- Tak - odpowiedziała, a on ruszył w stronę domku. Utkwiła wzrok w błękitnej tafli jeziora. To było błękitne i czyste, w przeciwieństwie do jeziorka w parku, obok jej domu, które kolorem przypominało bardziej zieleń i nie było tak nieskazitelne. Pierwszy raz tego dnia zerwał się lekki wiaterek i owiał jej skórę tak, że dostała gęsiej skórki. Przymknęła oczy, rozkoszując się mocnym zapachem lasu. 

- Dobrze wam się układa, prawda? - zapytała jowialnie Martha, siadając na miejscu chłopaka. 

   Alice spojrzała na nią początkowo trochę zbita z tropu. Dziewczyna na pewno nie była jej bratnią duszą i wolała trzymać dystans. Przeczuwała, że pozytywne nastawienie Marthy do świata wcale nie było szczere. 

- Chyba tak - odparła Alice, a na jej usta wpłynął leniwy uśmiech. -  A wam? - wskazała głową na roześmianego Theo.

- Chyba też - uśmiechnęła się złotowłosa. Jej włosy na prawdę były długie. Spływały kaskadą na ramiona, sięgając aż do pasa. Alice lubiła swoje krótkie kosmyki, które nadawały jej charakteru.

- Jak się poznaliście? - dopytała blondynka, nie z grzeczności, a z czystej ciekawości. 

- Theo był na dniach otwartych na uniwersytecie w Drammen - odpowiedziała z rozmarzeniem, patrząc na chłopaka. - Studiuję tam - dodała. Alice zdziwiła się. Martha wyglądała na znacznie młodszą. - Wybił tam kamieniem okno, oczywiście przez przypadek, i było głośno. A wy? 

Know me ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz