Rozdział XII

2.9K 228 160
                                    


   Alice nie wiedziała, jak ma postąpić. Nie wiedziała, czy powinna wyjść, trzaskając drzwiami, czy przytulić Mylesa i powtarzać, że wszystko będzie dobrze. Nie miała nawet nikogo, kto mógłby jej doradzić. Została sama. Jedynym jej wspólnikiem było jej serce, które w tym momencie wydawało się rozkruszone na miliony małych kawałeczków. 

   Nie mogła znieść natłoku myśli w jej głowie i pościeli, która pachniała zupełnie jak on. Usiadła, opierając się o zagłówek łóżka i wyciągnęła z torby zeszyt. Ostatnio nie przykładała się do nauki, ale w tej chwili nie skupiała na tym większej uwagi. Z obojętnością wymalowaną na twarzy patrzyła na ciągi działań, które zlewały jej się w zbiory nic nieznaczących liczb.  Mrużyła oczy, zdając sobie sprawę, że zupełnie nic z tego nie rozumie. W tym momencie napotkała wzrok stojącego w progu Thomasa. 

- Och - spuściła wzrok z zażenowania. - Nie słyszałam, jak wchodziłeś. 

- Aline... - zamknął drzwi, nie spuszczając z niej wzroku. - Czy mógłbym cię narysować?

- Co? - wykrztusiła, patrząc na jego wypełnione inspiracją spojrzenie. - Czemu akurat mnie? Po co?

- Bo jesteś uosobieniem smutku - westchnął, pokazując jej zeszyt i ołówek w jego ręce. - A ja potrzebuję inspiracji. 

Nie wiedziała, co powiedzieć. 

- No, w porządku - rzuciła zmieszana, mimowolnie poprawiając kucyk, spod którego już dawno wysunęły się pojedyncze pasma blond włosów. - Jak musisz...

- Nie! - wyrzucił ręce w górę i przysunął obok łóżka krzesło. - Nie poprawiaj, Aline...

- Alice, nazywam się Alice.  

- To ma wyglądać naturalnie. Po prostu dalej rozwiązuj to zadanie, dobrze?

   Nie odpowiedziała. Wlepiła wzrok w zeszyt, próbując całkowicie się wyłączyć. Zamiast rozwiązywać równania, zamalowywała rozmazujące się w jej oczach kratki na papierze. Co jakiś czas zerkała na natchnionego Thomasa. Wyglądał jak w transie, zakreślając na papierze miękkie kreski obgryzionym ołówkiem. W żadnym stopni nie przypominał Sofii. Musiał być podobny ojca. 

   W pewnym momencie drzwi pokoju stanął Myles, a pierwsze co zauważyła Alice, to jego mokre, opadające na czoło włosy. Jego brat nawet nie oderwał ołówka od kartki.

- Co tu się dzieje? - spytał zbity z tropu blondyn. 

Nie czekał na odpowiedź. Stanął tuż przy nich, zerkając na malunek zza ramienia brata.

- Co ty wyrabiasz, Thomas? - z zniesmaczeniem zmarszczył brwi. 

- Rysuję. 

Zdezorientowany spojrzał na Alice.

- Chyba zapomniałeś dorysować jej ubrań - chwycił zeszyt i cisnął nim o podłogę tak, że wylądował za otwartymi drzwiami, w holu.

- Bo ja jeszcze nie skończyłem! - krzyknął Thomas, biegnąc za swoim blokiem. 

   Blondyn domknął drzwi i znów utkwił wzrok w dziewczynie. Nie wydawał się zły. Bardziej wypłukany ze wszelkich emocji. Myles Larsen był jak pusta, biała kartka. 

   Usiadł na łóżku, tyłem do Alice i schował twarz w dłoniach. Dziewczyna skupiła wzrok na jego tatuażu. Data. To była data.

- To data wypadku - powiedział beznamiętnie. - Moich rodziców odebrał mi pieprzony pijak. 

Nie musiała wiedzieć więcej. 

- Zderzenie w centrum - kontynuował melancholijnie. - Pracowali razem, akurat tego dnia, o tej godzinie i w tej minucie musieli jechać razem do pracy... - urwał, gdy jego głos się załamał. -Trafiłem do domu dziecka, nie mając w pobliżu nikogo z rodziny, kto by się mną opiekował - mówił, a Alice w duchu prosiła, by przestał. - Kilka miesięcy później Sofia i Tom mnie zaadoptowali. 

Know me ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz