Rozdział XIV

2.5K 187 47
                                    


   Myles Larsen leżał płasko na łóżku, zaciskając dłonie na ciemnej pościeli. Promienie słoneczne wpadały do pokoju przez odsłonięte, duże okna, padały na łóżko i ogrzewały jego ręce i ramiona. Wisiało nad nim lekkie, wiosenne powietrze, jego nos drażnił świeży zapach koszonej trawy, gdzieś w oddali słychać było jazgot kosiarki, w smugach światła, niczym spadające pióra, szybowały drobne pyłki kurzu. Dom był pusty, jak zwykle cichy, drzwi do pokoju były zamknięte, komórka wyciszona. Gdy tylko się ruszył, jego uszy podrażniło ciche skrzypienie materaca. Słuchawki skutecznie izolowały dźwięki z zewnątrz. Muzyka stała się głośniejsza, grała w jego uszach, rozchodziła się w głowie, wypełniała jego klatkę piersiową, dostawała się do serca. Rozluźnił zaciśnięte dłonie, teraz blade palce leżały luźno na czarnej pościeli. Dopiero w tym momencie, gdy się odprężył, poczuł, jakie jego mięśnie były spięte. Jego myśli zwężały się, ograniczały do tekstu dynamicznej, kojącej piosenki, którą rozkładał na czynniki pierwsze. Subtelne dźwięki gitary, stanowcze brzmienie naciskanych klawiszy, aksamitny głos wokalisty, jego uśmiech, który czuł w słowach. Zawiał wiatr, słyszał szum zielonych świeżych liści, musnął mu włosy, dostał gęsiej skórki. Zmarszczył nos, gdy zapach mokrej trawy zmieszał się z zapachem bzu. Jego mama kochała bez. Jego mama pachniała bzem. Zacisnął powieki, oddychał płytko, przed zamkniętymi oczami tańczyły mu kolorowe światła. Zaczął odliczać, od sześćdziesięciu w dół. Gdy doszedł do zera, muzyka stanęła. Niczym wodospad, znów spadł na niego ogrom myśli, miażdżąc mu głowę. Gwałtownie usiadł. Przed nim stał Theo z jego białymi słuchawkami w ręku. 

Potarł ręką kark i odchrząknął znacząco. 

- Dlaczego nie jesteś w szkole? - zapytał, patrząc na Mylesa jak na ducha. 

On jednak wyglądał jak anioł. Biały w białym pokoju, w morzu czerni, oświetlany promieniami słonecznymi, wyglądający, jakby topił się pod wpływem ich ciepła. 

- Dlaczego nie jesteś w szkole? - zawtórował mu blondyn. - Potraktujmy to jako retoryczne pytanie. Skalaj się czasem myśleniem, Theo. 

- Bo ratuję ci dupę, stary - uśmiechnął się szeroko brunet. Docinki Larsena były dla niego chlebem powszednim. - Bo kolejny raz ratuję ci dupę, gdy uciekasz. 

Przysiadł na skraju łóżka, lecz tamtej nie ruszył się z miejsca. Zgiął nogi w kolanach i oparł na nich ręce, beznamiętnie patrząc na dobroduszną minę przyjaciela.

- To, co zawsze? - spytał Theo, wskazując na jego znów posiniaczoną twarz. Tym razem było lepiej. 

Myles dotknął sińców tak, jakby zupełnie o nich zapomniał. 

- Tak - uciął. - Rano był tutaj. 

Tamten posłał mu tylko współczujący uśmiech. 

- Dobra, ale czemu nie poszedłeś do szkoły, Lars? 

- Poszedłem - powiedział powoli, wodząc palcem po prawie niewidocznych wzorkach na pościeli. - Ale się wróciłem. 

Theo nie dopytywał. Wiedział, że zaraz wszystko z niego wypłynie. 

- Alice powiedziała mi dziś rano, że potrzebuje więcej, czasu, przestrzeni, spokoju czy czegoś tam jeszcze - wyznał po chwili. 

- Jeny, każda laska tak mówi - powiedział, jakby od niechcenia brunet. - Ona chce zwrócić na siebie twoją uwagę, idioto. 

- Ona taka nie jest - zaprotestował, rzucając mu pretensjonalne spojrzenie. 

- Bo robi to PODŚWIADOMIE. Ty jesteś jakiś głupi, stary. 

Know me ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz