Rozdział 20

8.2K 851 18
                                    

 I tak właśnie nadeszła boska sobota, której trochę się bałam. Z każdą minutą coraz mniej miałam chęci, aby tam iść. Ciągle znajdywałam minusy mojego zachowania. Jednak plusy wygrały... Moim głównym celem było uszczęśliwienie kobiety, którą znałam raptem kilka dni. Ale ona swoim charakterem sprawiła, że ją polubiłam, zbyt bardzo... Nie mogłam jej skrzywdzić. Chociaż... I tak jej trochę nakłamałam... Wiedziałam, że nie jestem godna tego, żeby mnie lubiła. Pozostały mi dwie drogi, powiedzieć prawdę, albo dalej ciągnąć historyjkę. Ta pierwsza spowodowałaby, że dowiedziałaby się o wszystkim i oskarżyła o oszustwo, może by była zraniona... Ta druga natomiast sprawiłabym, że dalej żyłaby w niewiedzy. Przez większość dnia rozważałam oba rozwiązania. 

 Mijały godziny, a ja siedziałam na kanapie i rozmyślałam. W pewnym momencie zorientowałam się, że wieczór był tuż, tuż, a ja nie wiedziałam, o której jest bal. Wyleciało mi to kompletnie z głowy, nie zapytałam o to Dorotey. Nie wierzyłam, że wyraziłam zgodę na pójście, ale nawet nie orientowałam się gdzie ta cała impreza się odbędzie... Czasami mam wrażenie, że głupszej osoby ode mnie, nie ma...

 Spanikowałam i zaczęłam przeszukiwać każdy fragment pokoju w celu znalezienia kartki z numerem telefonu kobiety. To miało uratować mi życie, oczywiście nie dosłownie... Przetrząsnęłam cały apartament, ale nigdzie nie mogłam znaleźć. Już powoli traciłam nadzieję, ale nagle mnie coś olśniło. Wyrzuciłam całą zawartość torebki i grzebałam w stosie rukieci. Wiedziałam, że tam gdzieś to musi być... 

 - Jest! - krzyknęłam uradowana.

 Przetarłam dłonią "pot" z czoła i rozłożyłam karteczkę. Widniał tam numer napisany starannym pismem. Od razu chwyciłam telefon i wstukałam wszystko, a następnie wcisnęłam zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach odebrała.

 - Dzień dobry, z tej strony Kate Bennett. - powiedziałam.

 - Och, to ty kochana. - Zaśmiała się. - Wiedziałam, że kiedyś wreszcie do mnie zadzwonisz.

 - Potrzebuję pomocy. - Podrapałam się po głowie. - Zapomniałam zapytać, kiedy i o której odbędą się twoje urodziny?

 - Mi również wyleciało to z głowy, żeby to powiedzieć. - Ponownie zachichotała. - O dwudziestej bądź gotowa, podjedzie po ciebie limuzyna. 

 - Dziękuję. - Oparłam się o ścianę. - Nie spóźnię się.

 - Mam taką nadzieję. Arrivederci. - cmoknęła.

- Arrivederci. - A następnie się rozłączyłam.

Rzuciłam smartfon na fotel i spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Miałam dokładnie trzy godziny na wyszykowanie się. To jest niby dużo, ale należałam do słabo zorganizowanych osób. Wolałam dmuchać na zimne.

Najpierw poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Później okryłam się puszystym szlafrokiem, stanęłam przed lustrem, poczesałam włosy i je wysuszyłam. Następnie prostownicą zrobiłam kilka fal i spięłam je w kok spinkami, a po bokach głowy zostawiłam kilka luźnych pasemek. Wyglądałam nawet przyzwoicie w takiej fryzurze, nie było tragedii.

Nadeszła pora na koszmar, czyli makijaż. Nie mogłam postawić na delikatność. Miałam ochotę na coś mocnego, ale subtelnego. Nie byłam pewna, czy te dwie rzeczy przypadkiem się razem nie gryzą...

Korektorem zakryłam moje niedoskonałości, których było trochę. Nigdy nie miałam idealnie gładkiej twarzy. Następnie nałożyłam bazę pod makijaż i rozsmarowałam dokładnie podkład. Potem nadeszła pora na oczy. Nałożyłam matowy, kremowy cień i rozprowadziłam go pędzlem. Później dodałam ciemniejszy cień. Na koniec wytuszowałam rzęsy, podkreśliłam brwi, nałożyłam róż na policzki i rozprowadziłam lekko czerwoną pomadkę na usta.

Byłam zadowolona z końcowego efektu. Nie wyglądałam jak tapeciara, chociaż... Czułam się dziwnie z taką ilością mazideł. Taka trochę niecodzienna sytuacja. Zawsze unikałam zbyt dużej ilości tynku. Moim zdaniem nie wygląda to ładnie. Jednak wszystko zależy od zdolności osoby, która taki makijaż wykonuje...

Weszłam do sypialni i otworzyłam szafę. Na wieszaku wisiała moja suknia, którą miałam zamiar założyć. Nie do końca wiedziałam, czy jest ona właściwa na taką okazję.

Zsunęłam ze swojego ciała szlafrok i założyłam bieliznę, następnie wzięłam kieckę i ją nałożyłam. Dłońmi wymacałam sznurki od gorsetu i zaczęłam je ciągnąc, żeby materiał przylegał.

Podeszłam do lustra i byłam mega zadowolona ze swojego wyglądu. Prezentowałam się prawie idealnie. Jedynie zostało mi nałożenie naszyjnika i kolczyków, ale to już zrobiłam gdy miałam czas.

Zostało mi jedynie czekanie na Nicolasa, który miał mi towarzyszyć i wspierać duchowo, żebym przypadkiem kogoś nie zamordowała wzrokiem, na przykład takiego Włocha z zawyżonym ego.

Czas mijał bardzo szybko, a jego dalej nie było. Miałam nadzieję, że nie zrezygnował.

Gdy nadeszła dwudziesta, straciłam nadzieję. Nałożyłam na stopy szpilki i wyszłam z apartamentu. Windą zjechałam do holu, a następnie wyszłam przed budynkiem gdzie czekał samochód. Szofer wyszedł z auta i otworzył mi drzwi. Już miałam wsiadać, ale usłyszałam głos blondyna... A już myślałam, że zostawi mnie na pastwę losu...

Mąż jedynie na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz