Rozdział 12

10.6K 912 101
                                    

 Nie spodziewałam się tego, że pewnego dnia stwierdzę, iż zakupy to najwspanialsza rzecz na świecie. Kto by pomyślał, że aż tak można się w nie wciągnąć. Nigdy wcześniej aż tak nie szalałam. Gdy tylko weszłam do pierwszego sklepu, aż oniemiałam z zachwytu. Setki wieszaków, a na nich stroje warte tysiące dolarów. Piękne kreacje zaprojektowane przez najwybitniejszych projektantów, które kiedyś były ukazywane na wybiegach przed wybitną publicznością, znającą się na modzie. Przed oczami miałam stroje, noszone kiedyś przez sławne modelki. W przymierzalni mogłam poczuć się jak jedna z nich. Mimo tego, że byłam zbyt niska i zbyt „gruba"... 

 Tak właśnie kończą się marzenia. Trzeba uświadomić sobie swoją wagę. 

 Ja nigdy nie należałam do osób dbających o swoje zdrowie. Czasami biegałam, a poza tym to tylko siedziałam i jadłam. Mój prawie typowy dzień. Jednak jakimś cudem nie przybierałam gwałtownie na wadze. Może z kilogram lub dwa. Zazwyczaj to szybko zrzucałam. Bywały dni, że coś mnie natchnęło do ćwiczeń. Wtedy nie było zmiłuj. Zdarzyło się nawet, że trafiłam na siłownię. Szybko poszłam, szybko uciekłam. Nie mój teren. Nie moje klimaty. 

 Po iście „męczącym" dniu zazwyczaj stwierdzałam, że wolę być leniwą kluską i całymi dniami gnić w łóżku. 

 To wszystko trwało w kółko i, w kółko. Szukałam motywacji, gdy je znalazłam, błyskawicznie ją traciłam. Kawał tortu sam się nie zje. Nie miałabym serca zostawić na pastwę losu i powietrza, słodkiego ciastka. Czerstwe by się zmarnowało. A wiadomo... Jedzenia nie należy marnować.

 Przeciągnęłam się i wyszłam z kolejnego iście ekskluzywnego sklepu. Na początku zakupów miałam pewne obawy dotyczące płatności. Jednak ukazanie magicznego papierka, załatwiało całą sprawę. Aż się dziwiłam, że pan wielki Roberto, Włoch o dwóch twarzach, w dzień biznesmen, a w nocy prawdziwy balowicz, nie zablokował w jakiś sposób tego typu płatności. No niby wszystko szło na jego rachunek, no ale chyba mógłby coś z tym zrobić. Nawet zastanawiałam się nad tym ile jeszcze czasu pocieszę się zabawą, dopóki nie zgarnie mnie policja, bądź makaroniarz. Ta pierwsza opcja brzmiała lepiej niż ta druga. Lepiej siedzieć w celi niż w jednym pomieszczeniu z dupkiem.

 W przerwie między zakupami zabrałam Nicolasa do małej restauracji w centrum handlowym. Nie dlatego, że mam miłe serce... Dlatego, że ciągle mi jęczał. Marudził i ubolewał nad bolącymi stopami, plecami, ramionami. Nie miałam zamiaru tego słuchać. Zbyt bardzo mnie to denerwowało, a jednocześnie śmieszyło. 

 Zasiedliśmy przy wolnym stoliku, a blondyn położył wszystkie torby, które dźwigał, na ziemi. Aż odetchnął z ulgą. 

 Zrobiłam z niego tragarza. Przecież ja bym nie mogła tego wszystkiego nosić. Nowe pary butów od Gucciego, czy boskie kiecki od Prady, nie należą do lekkich. 

 - Nienawidzę zakupów. - warknął mężczyzna i głowę położył na blacie. - Po co ci to wszystko? - wymamrotał.

 - Przecież sam wiesz. - Zachichotałam. - Nie gadaj, że aż tak się zmęczyłeś.

 Jęknął przeciągle, a następnie dłonią wskazał na czerwoną, dużą walizkę.

 - Po cholerę ci to? - Poklepał plastik. - Ona jest najcięższa... 

 Po opuszczeniu trzeciego sklepu miałam wrażenie, że tych wszystkich ubrań nie zdołam spakować do swojej małej walizki. Postanowiłam kupić nową. Spokojnie zmieściłaby się w niej cała masa ciuchów. Dodatkowo przykuła mój wzrok swoją ceną. To nie była byle jaka walizka. Ilość zer o tym mówiła. Im droższe rzeczy, tym lepiej. O dziwo nie miałam wyrzutów sumienia, że wydaję nie swoją kasę. Trzeba korzystać, póki można.

Mąż jedynie na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz